Boże Narodzenie spędziliśmy tylko w gronie domowników. Zjedliśmy wspólnie obiad, posiedzieliśmy i porozmawialiśmy trochę, a potem każdy rozszedł się w swoją stronę. Ja postanowiłam zająć salonowy telewizor i pooglądać jakieś durne programy. Niestety nie było mi dane nacieszyć się spokojem zbyt długo, bo ojciec zawołał mnie na górę.
-Gaba, Gaba! Idziemy na łyżwyy! - zawołała prze szczęśliwa Luiza, kiedy tylko weszłam do jej tymczasowego pokoju.-Idziesz z nami? - zapytał tata, szukając dla małej jakichś ciepłych ubrań.
-Nie, dzięki. - powiedziałam znajdując w torbie golf, getry i dżinsy. Poddałam je ojcu, by ubrał w nie Młodą.
-Gaba! No weeź!
-Luśka, nie marudź. Nie czuję się najlepiej.
Ojciec spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem, domyślając się prawdziwego powodu mojej niechęci do wspólnej wycieczki.
-Kochanie, gdzieś w salonie zostawiłem telefon. Możesz poszukać i przynieść?
-No przecież wiem, że chcecie sami porozmawiać. - jęknęła z niezadowoleniem mała. - Gupia nie jestem.*
-Leć do mnie. Pobaw się komputerem. - zaśmiałam się. Mała niezadowolona opuściła pokój.
-Naprawdę nie możesz poświęcić godziny?
-Nie, tato. Nie mam ochoty.
-Gabryś, wiem, że masz mi za złe to, co się stało. Ale my z mamą...
-Daruj sobie, tato, te gadki, że już się z mamą nie kochaliście i dlatego się rozwiedliście. Mam już tego powyżej uszu.
-Nie tym tonem, proszę.
Odwróciłam się i chciałam wyjść.
-Nie skończyliśmy!
-Więc słucham. Chcesz się może wytłumaczyć dlaczego zostawiłeś nas, przez ostatnie cztery lata odwiedzając nas zaledwie trzy razy i znalazłeś sobie nową rodzinę tutaj? Dlaczego nie interesowało cię nawet to, żeby może zawalczyć o przyznanie nas tobie, nie mamie? Żeby chociaż udać, że ci zależy? Dlaczego nawet w tę cholerną Wielkanoc wolałeś wracać do Anglii, żeby pojechać na jakieś pieprzone wakacje ze swoją nową rodziną? Dlaczego nie było cię rok temu, kiedy tak bardzo cię potrzebowaliśmy? Kiedy JA cię potrzebowałam?! Dlaczego?! Słucham uważnie!
Ojciec patrzył na mnie z żalem i smutkiem w oczach.
-Tak też myślałam. - rzuciłam i wyszłam z pokoju, niemal wpadając na Kierana.
-Uwa...
-Jeb się. - warknęłam. Zeszłam na dół, ubrałam się i wyszłam z domu kłapiąc drzwiami. Byłam zła. Zła na ojca, że nic nie odpowiedział na moje zarzuty i nie mogłam się z nim pokłócić, czego mi tak strasznie brakowało przez ostatnie lata. Zła na mamę, że jej nie było, żeby na mnie nawrzeszczeć, uspokoić, lub wesprzeć. Zła na siebie, że tak łatwo wybuchłam, że nie potrafiłam się powstrzymać przed zranieniem ojca. Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. Coraz łatwiej się irytuję i denerwuję. Wystarczy, że spojrzę jak świetnie Kieran dogaduje się z ojcem. Z moim ojcem. Wystarczy, że pobędę z ojcem zbyt długo sam na sam, a już mam ochotę się z nim kłócić. Muszę coś z tym zrobić...
Szłam przed siebie z dłońmi zaciśniętymi w pięści i łzami co jakiś czas spływającymi po policzkach. Doszłam do jakiegoś parku. Bez namysłu weszłam do niego i zaczęłam błądzić po alejkach. Szłam nie zwalniając tępa, co jakiś czas potrącając ludzi, którzy wołali za mną zdenerwowani. Nie zwracałam na nich uwagi do czasu, kiedy ktoś na kogo wpadłam, nie okazał się być kimś znajomym.-Gabe? - Jack był wyraźnie zdziwiony, że mnie widzi. Stojący obok niego Aaron również.
-Przepraszam. - rzuciłam w stronę Anglika i ruszając dalej, otarłam z policzków łzy.
-Gabe! Co się stało? - Aaron chwycił mnie za rękę, uniemożliwiając ruszenie dalej.
-Nic. - próbowałam wywinąć się z uścisku chłopaka, ale ten złapał mnie mocniej za oba ramiona. - Przepraszam, chłopaki, spieszę się. - skłamałam.
-Gdzie? - zapytał ironicznie Jack.
-Tam. - wskazałam ręką w pierwszym lepszym kierunku. - Gdzieś. Gdziekolwiek. - powiedziałam zrezygnowana i poczułam, że kolejna fala łez napływa mi do oczu. Przymknęłam powieki, w myślach powtarzając sobie „Nie płacz, nie płacz Gaba!”. Nie chciałam już płakać, a już na pewno nie przy chłopakach. Nie przy kimkolwiek. Niestety mówienie do siebie nie podziałało i poczułam jak po policzkach spływają mi łzy. Aaron przygarnął mnie do siebie i przytulił, gładząc po głowie.
-Hej, co się dzieje?
-Och, wszystko! - powiedziałam zła na siebie, że się rozkleiłam i odsunęłam się od chłopaka.
-Chcesz pogadać?
-Pewnie nie chce, ale nie ma nic do gadania. - wtrącił Jack, zanim zdążyłam otworzyć usta. Spojrzałam na niego oburzona.
-Tu niedaleko jest fajna miejscówka. Chodźcie. - powiedział Aaron i ruszył w stronę z której przyszłam.
-Ja naprawdę...
-Milcz i chodź. - rozkazał Jack i wziął mnie pod rękę. Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem, ale ten tylko się uśmiechnął i pociągnął mnie za Ramseyem.
Doszliśmy do jakiejś całkiem przytulnej kawiarni. Chłopaki zamówili sobie i mi kawę i zaczęli ciągnąć mnie za język. Z oporami, ale opowiedziałam chłopakom co się stało, a potem jeszcze wytłumaczyłam Aaronowi moje relacje z ojcem. Obaj uważnie mnie wysłuchali, postarali zrozumieć i pocieszyli. I, za co jestem im wielce wdzięczna – nie osądzali i nie krytykowali.-O cholera! Już siedemnasta! - Aaron zerwał się na równe nogi. - Oni mnie zabiją! Sorry, że was tak zostawiam. - zaplątał się w rękaw kurtki.
-Okej. Dzięki za wszystko. - powiedziałam, pomagając mu się ubrać. Przytulił mnie szybko, machnął Jackowi na pożegnanie i wypadł z lokalu jak burza. - A tak właściwie, to gdzie mu się tak spieszyło?
-Na obiad z rodziną. Na którym miał się zjawić godzinę temu. - wyjaśnił.
-Moja wina. - przyznałam się. - I na dodatek wiszę ci kolejną kawę.
-Daj spokój, ta się nie liczy.
-Skoro nalegasz...
-O co chodzi z tym pająkiem? - zapytał po chwili milczenia, chwytając mnie delikatnie za nadgarstek, na którym miałam wytatuowanego czarnego pająka. Pochylił się, by przyjrzeć się tatuażowi. Kostka nadgarstka służyła za jego tułów insekta, a wokół niej znajdowały się krótkie nóżki. Chłopak puścił moją rękę, a ja machinalnie dotknęłam tatuaż palcem i uśmiechnęłam się.
-To taki symbol mojego przełamania strachu. Kiedyś okropnie bałam się pająków.
-Ale... - ciągnął mnie za język.
-Ale ktoś mi pokazał, że nie są takie straszne i pomógł mi się uporać z tą lekką fobią.
-Chłopak? - zapytał. Spuściłam wzrok, spoglądając ponownie na pająka.
-Tak. - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko.
-Ten sam, który jest na zdjęciu w twoim portfelu?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Skąd...
-Widziałem, kiedy płaciłaś ostatnio w barze. - wytłumaczył szybko. - Jeżeli nie chcesz o tym gadać, to okej.
-Tak, to ten sam chłopak. Ale nie chcę o tym rozmawiać.
-Rozumiem. A o co chodzi z dziewiętnastką?
Na wewnętrznej stronie nadgarstka tej samej, lewej ręki, miałam wytatuowany numer „19”. Paulina miała taki sam, w tym samym miejscu. Opowiedziałam Jackowi o przyjaciółce i o historii związanej z nitką i naszym szczęśliwym numerem.
-W takim razie, powinienem przynosić ci szczęście.
-Ty?
-W Arsenalu...
-No tak. Numer w klubie. - przerwałam mu, załapując o czym mówi.
-Widzę, że nauka z Ramseyem idzie coraz lepiej.
-Dobry nauczyciel plus pojętna uczennica równa się szybkie efekty.
-Widzę, że skromność też ci się od Aarona udziela.
-Nie, to mam sama z siebie. - zaśmiałam się. - Słuchaj, dzięki za wysłuchanie i za doprowadzenie do normalnego stanu. Powinnam się już zbierać. W domu pewnie odchodzą od zmysłów. Wyszłam bez słowa, nie wzięłam telefonu...
-Aaron napisał do Kierana, że jesteś z nami.
-To o jeden wykład mniej przede mną. - powiedziałam wstając. - Ale lepiej wrócę. Już i tak zajęłam ci całe popołudnie.
-Nie narzekam. - uśmiechnął się, pomagając mi ubrać płaszcz.
-Czy to boli? Czujesz coś w ogóle?
-Ale co?
-Kiedy się uśmiechasz i robią ci się te śmieszne dołeczki. - wyjaśniłam.
-One nie są śmieszne! - oburzył się, próbując przybrać poważną minę, by zlikwidować dołeczki, ale z marnym skutkiem.
-Nie, nie, wcale.
-No i już prawie dopadł Aarona, ale wtedy się poślizgnął na murawie i wpakował w jedyną na całej murawie kałużę błota. - Jack uparł się, że mnie odprowadzi i teraz zmierzaliśmy spacerkiem w stronę mojego domu, a chłopak zasypywał mnie przeróżnymi historiami z boiska.-Nie wierzę. Kieran?! TEN Kieran?
-Dokładnie ten sam. Pokładaliśmy się ze śmiechu. Aaron przebiegł jeszcze kilka metrów, ale jak się obejrzał i zobaczył Kierana całego upieprzonego w błocie, padł na ziemię. Kieran go dopadł, i za nogę zaciągną w tę samą kałużę, w której sam się wytaplał. Do końca treningu mieliśmy z nich polewkę.
-Och, żałuję, że tego nie widziałam.
-Zawsze możesz wpaść do nas na trening. Nigdy nie wiesz, kiedy Kierana najdzie ochota na kąpiel błotną.
-Może skorzystam.
Pięć minut później dotarliśmy na miejsce.
-Wchodzisz? - zapytałam, otwierając bramkę.
-Nie. Zadzwonię po taksówkę i zmiatam.
-Mogę wziąć auto ojca i cię odwieźć.
-Ja odprowadzam ciebie, ty odwieziesz mnie i tak w kółko. - zaśmiał się. - Zadzwonię. - powiedział i wyjął telefon.
-Jak chcesz.
Jack porozmawiał przez chwilę przez telefon, a kiedy rozłączył się, oświadczył, że taksówka będzie za dziesięć minut. Zdecydowałam, że poczekam z nim.
Dziesięć minut przedłużyło się o kolejne dziesięć, podczas których buzie nam się nie zamykały. Co chwila nasuwały się nowe tematy do rozmowy. Wygląda na to, że znalazłam równie gadatliwą co ja osobę.
W końcu jednak przyjechała spóźniona taksówka.
-Dzięki za odprowadzenie. I za wysłuchanie mojego jęczenia i żalów. I za ogólne doprowadzenie do normalnego stanu.
-Będę pamiętał do kogo przyjść, kiedy będę miał potrzebę wyjęczenia się i wyżalenia. - zaśmiał się.
-Mówię serio.
-Ja też.
-Okej. Dzięki jeszcze raz. - powiedziałam i pocałowałam go w policzek. - Do zobaczenia.
-Do zobaczenia. - odpowiedział i wsiadł do auta, a ja poszłam do domu.
-No w końcu jesteś! - Jen akurat schodziła ze schodów.-Zasiedziałam się z Jackiem...
-Z Jackiem mówisz. - przerwała mi i uśmiechnęła się znacząco.
-Oj przestań. - zdjęłam buty i ruszyłam na górę.
-Lubisz go? - szła za mną. Westchnęłam ciężko. - No weź, jestem rządna plotek i pogaduch o chłopakach. Z Leą pogadać sobie nie mogę, bo jej facet to mój brat i słuchanie jaki jest cudowny i romantyczny i takie tam przyprawia mnie o mdłości.
Zaśmiałam się i weszłam do pokoju.
-No lubię. - odpowiedziałam. - Czemu mam nie lubić?
-Ale tak lubisz bo lubisz, czy lubisz – lubisz?
-Jenny, nie mam pojęcia o co ci chodzi. Po prostu lubię. Tak samo, jak lubię Aarona.
Dziewczyna wzdrygnęła się, kiedy wypowiedziałam imię Walijczyka.
-Co ty do niego masz? Nie mogę zrozumieć. Przecież jego nie da się nie lubić.
-Twoja mama kazała zawołać wszystkich na dół, jak już przyjdziesz. Mamy rozpakować prezenty. - powiedziała i mimo mojego nawoływania i protestów wyszła z pokoju, wrzeszcząc na cały dom, że już wróciłam.
Wszystkie prezenty od wigilijnego popołudnia leżały pod choinką. Zawsze otwieraliśmy je w bożonarodzeniowy wieczór.Kiedy zeszłam na dół, do salonu, gdzie stała choinka, wszyscy już tam byli. Mama siedziała w fotelu z Luizą na kolanach. Kieran siedział w drugim fotelu, a na oparciu mebla przysiadła Jen. Na sofie usiedli tata, ciocia i Beth. Na moment spojrzenia moje i ojca skrzyżowały się, ale szybko spuściłam wzrok. Było mi zbyt głupio i wstyd, żeby spojrzeć mu w oczy. Ale byłam też zbyt dumna, żeby go przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie.
-Gabrielle, może zaczniesz? - zaproponowała ciocia, wskazując mi stosik prezentów pod choinką.
-Bąbel, pomożesz?
Siostra z chęcią zeskoczyła mamie z kolan, złapała mnie za rękę i pociągnęła pod choinkę. Odnalazłyśmy po jednym prezencie dla każdego i oddałyśmy w ręce właścicieli, po czym wszyscy razem odpakowaliśmy je. Poczułam miłe ciepło w środku, kiedy Kieran odpakował prezent ode mnie – starego, dobrego Polaroida. Zostawił go kiedyś wujka, bo myślał, że już do niczego się nie nadaje. Jednak kolega jakimś cudem go naprawił. Zanim wyjechałam z Polski, ojciec poprosił mnie, żebym go przywiozła. Później okazało się, że Kieran jest fotografem-amatorem i ma wręcz fioła na punkcie starych aparatów. Anglik spojrzał wielkimi oczami na aparat, a potem na mnie. Jaka miła odmiana, kiedy nie patrzył na mnie z niechęcią, pogardą, a z wielkim zdziwieniem i hm... odrobiną wdzięczności? Uśmiechnęłam się do siebie i odpakowałam śliczny łańcuszek z zawieszką w kształcie pajączka od mamy i siostry. Poczułam to dziwne mrowienie w nosie, towarzyszące napływowi łez do oczu. Zamrugałam szybko, żeby nie pozwolić im wypłynąć. W kolejnych turach dostałam szukaną od dłuższego czasu winylową wersję jednego z albumów The Beatles i stare, angielskie wydanie „Alicji w Krainie Czarów” od ojca i Beth, kolekcję filmów Tmia Burtona od Kierana (ojciec bankowo maczał w tym palce), śliczną sukienkę od Jennifer i piękny pierścionek z kolekcji biżuterii cioci Emmy. Bardzo udane łowy. Wszyscy byli szczerze zadowoleni ze swoich prezentów. Posiedzieliśmy jeszcze kwadrans razem, po czym każdy rozszedł się do siebie. Zanim weszłam do pokoju, Kieran mnie zatrzymał.
-Dzięki za aparat.
-Cieszę się, że ci się podoba. - odpowiedziałam. Chciałam wejść już do pokoju bo wiedziałam, że ta rozmowa, tak jak i każda inna, zakończy się kłótnią.
-Jesteś pewna, że chcesz go oddać? To niemal zabytek.
-Już ci go dałam. Nawet gdybym chciała zmienić zdanie, to już za późno.
-A chcesz zmienić zdanie?
-Nie, Kieran, nie chcę. Ja i tak wolę cyfrówki, więc u nas tylko leżał i się kurzył. A skoro ciebie to kręci i być może przez chwilę czułeś do mnie coś milszego niż nienawiść, to bardzo się cieszę. A teraz przepraszam, ale jestem zmęczona. Dobranoc. - uśmiechnęłam się lekko. - I przepraszam, za wcześniejsze zachowanie. - dodałam i zamknęłam za sobą drzwi.
Parę minut później usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili pojawiła się w nich mama. Oczywistym było, że dowiedziała się o moim wybuchu. Już nawet nie próbowała mnie zmuszać do zmienienia zachowania.-Kiedyś przyjdzie taki dzień, kiedy dojrzejesz do tego, by to zrozumieć. Nie tłumaczę ojca, ale po części go rozumiem. Mam nadzieję, że ty też kiedyś zrozumiesz. I mam nadzieję, że nie będzie wtedy za późno, by naprawić wasze relacje. - powiedziała, pocałowała mnie w czoło i przytuliła do siebie mocno. - Swoją drogą, to powinnam podziękować chłopcom za to, że cię znaleźli. Bóg wie, gdzie byś zaszła.
-Oni mnie nie znaleźli. Wlazłam na nich przypadkiem. - sprostowałam. - Ale już nie chcę mówić o tym. Powiedz lepiej, gdzie ty byłaś? - zapytałam, a mama lekko zawstydzona spuściła wzrok. - Mamo, czy ty się rumienisz?!
-Johnny zabrał mnie na zwiedzanie Londynu. - odpowiedziała.
-Johhny? - zdziwiłam się. - Czy ja dobrze widziałam na Wigilii, czy wy ze sobą kręciliście?
-To długa historia... - westchnęła z nadzieją, na zbycie mnie.
-Więc opowiadaj. Mamy caaaaałą noc.
-Poznałam Johna dobre dwadzieścia lat temu. Byłam w miej więcej twoim wieku, on trzy lata starszy. Przyjechał do Polski w ramach studiów. Pracowałam wtedy w takim studenckim barze. I tam go poznałam. Nie umiał powiedzieć słowa po polsku. Zaczęliśmy rozmawiać po angielsku i tak jakoś wyszło, że zgodziłam się być jego korepetytorką. Jak wiesz, mam talent do języków obcych. Zresztą, odziedziczyliście to po mnie. Początkowo się zaprzyjaźniliśmy, ale potem, ja to często się zdarza, przyjaźń przerodziła się w coś silniejszego. Po pół roku miał wyjechać, ale przedłużył pobyt w Polsce. Zaczęliśmy się spotykać. Byliśmy w sobie szaleńczo zakochani. Trwało to jakieś... dwa, może dwa i pół roku. - powiedziała niepewna. - To była moja wielka miłość. Był moim pierwszym chłopakiem.
-Pierwszym, że pierwszym? Że... z nim straciłaś dziewictwo? - zapytałam, a moment później dotarło do mnie o co właśnie zapytałam moją mamę i zrobiło mi się strasznie głupio. Mama zaśmiała się serdecznie.
-Szkoda, że nie widzisz swojej miny.
-Przepraszam, nie powinnam...
-Tak. To z nim. Było nam ze sobą naprawdę dobrze. Ale potem musiał wrócić do Anglii. Jego ojciec zachorował, więc musiał zająć się rodziną. Zdecydowaliśmy się rozstać. Nie wiedzieliśmy, kiedy znowu się zobaczymy. Czy w ogóle się zobaczymy. Miesiąc później przyjaciel ze studiów, Daniel, wrócił z Wrocławia po półrocznej nieobecności, od spotkania do spotkania i skończyliśmy jako rozwodnicy.
-O mój Boże. - wydukałam. - Nigdy mi tego nie mówiłaś.
-Nigdy nie pytałaś.
-To takie... nie wierzę, że to mówię, ale romantyczne! - powiedziałam, wywołując na twarzy mamy szeroki uśmiech. - Kochasz go nadal?
-Myślę, że tak naprawdę nigdy nie przestałam go kochać. - odpowiedziała szczerze. - No, ale dosyć już. Czas spać. - powiedziała wstając.
-Pogadam jeszcze troszkę z Paulą i się zwijam.
-Dobranoc. - ucałowała mnie w czoło i wyszła.
„Troszkę” zmieniło się w trzy godziny gadania z Paulą i paroma bliższymi znajomymi. Nie mogłam nie opowiedzieć przyjaciółce tego, co usłyszałam od mamy. A ta, jak na romantyczkę przystało, niemal rozpłynęła się, słysząc to. Cudem udało mi się jej pozbyć i w końcu zmęczona położyłam się spać.
*******
* - błąd zamierzony
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz