środa, 3 października 2012

#10. "It’s as if I’m playing with fire."

-Gabe! Czas wstaaać! Ruszaj poślady! - otworzyłam leniwie jedno oko i zobaczyłam, jak Lea stawia na moim biurku talerzyk z kanapkami i kubek z parującym czymś.-Dziewczyno, Bóg cię opuścił? - jęknęłam, nakrywając głowę poduszką, którą chwilę później dziewczyna zdarła z mojej głowy.
-Wstawaj. Za czterdzieści pięć minut jedziemy na trening chłopaków. I nie mów, że nie, bo Jen powiedziała, że pojedzie, jeśli i ty pojedziesz. A potem idziemy razem z chłopakami do kina i zjeść coś na mieście.
-A w jakim celu? - zapytałam zwlekając się z łóżka.
-W celu próby złagodzenia relacji na linii Aaron-Jennifer.
-Pffff... - wyśmiałam ją. – Oglądam ich przez tydzień i już wiem, że to nie ma szans.
-No z takim nastawieniem...
-Jestem realistką.
-A ja optymistką. I jeszcze źle na tym nie wyszłam.

Na dworze było ciepło. Od trzech dni nie padał śnieg, za to świeciło słońce, więc niemal całe pokłady białego puchu, który zalegał gdzie tylko okiem sięgnąć mojego pierwszego dnia tutaj, stopniały. Również dziś słońce wyjrzało zza chmur. Ubrałam więc rajstopy, krótkie, dżinsowe ogrodniczki na koszulkę w czarno białe paski z długim rękawem, na nogi naciągnęłam też grube, czarne, wełniane pończochy i wyciągnęłam z szafy czarne trampki do kostek. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, a na szyję zawiesiłam łańcuszek z pajączkiem.
-Wow, wow, wow. Świetnie wyglądasz. - pochwaliła Jen. - Czy ma to coś wspólnego z pewnym Kanonierem?
-Jennifer...
-Co?! Z którym? - Lea uciszyła mnie ruchem ręki.
-Z żadn...
-Wczoraj była na randce z Jackiem.
-To nie była...
-No co ty?!
-RAMSEY! - krzyknęłam. Dopiero teraz zamilkły i spojrzały na mnie. - Miło, że w końcu zwróciłyście na mnie uwagę.
-Mogło się obyć bez metody szokowej.
-Sorry, Jen, ale nie znalazłam jeszcze innej metody, którą można do ciebie dotrzeć. W każdym razie – to nie była randka.
Spojrzały na mnie z powątpiewaniem.
-Poza mną i Jackiem był też Aaron. Spotkałam ich przypadkiem.
Dziewczyny jęknęły z zawodem, a ja pokręciła głową z niedowierzaniem. I to ja tu podobno jestem najmłodsza...

Siedziałyśmy na trybunach od dziesięciu minut, niezauważone przez chłopaków. A chłopaki? Jeżeli to jest trening zawodowych piłkarzy, to ja wam powiem, że mój w-f jest cięższy. Więcej się obijali, ganiali siebie nawzajem, przewracali, niż trenowali.
-To tak zawsze wygląda? - zapytałam dziewczyn.
-Nie, zazwyczaj ćwiczą normalniej. Dziś mają lżejszy trening z racji jutrzejszego meczu. - odpowiedziała Lea.
-Lea, jak oni mogą ćwiczyć normalnie? Z ich ubytkami w psychice to niemożliwe. - stwierdziła Jen, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem, ściągając na siebie uwagę chłopaków i trenera.
-Woohoo! Laski przyszły! - zawołał Aaron, wywołując grymas niezadowolenia na twarzy siostry Kierana.
-Trenerze, to może minutkę przerwy? - zaproponował Cesc.
-Pięć minut i wracacie do ćwiczeń. - odpowiedział trener, kręcąc głową z uśmiechen na ustach obserwując reakcję chłopaków.
Lea zbiegła na sam dół trybun, na które wdrapał się Kieran i czule się przywitali, co zgodnie z Jen skomentowałyśmy przewróceniem oczami, po czym również zeszłyśmy na sam dół trybun, by pogadać ze stojącymi na boisku chłopakami.
-Witamy, na Emirates. Po raz pierwszy i oby nie ostatni. - powiedział Cesc, uśmiechając się szeroko.
-Tak, Fabregas, cieszymy się, że masz dobrego dentystę, ale bez reklamy, co? - zgasił go Jack, wywołując śmiech wszystkich zebranych.
-Ktoś tu jest zazdrosny... - powiedziała mi do ucha Jen, śpiewnym głosem, trącają mnie biodrem. W odpowiedzi dźgnęłam ją łokciem w żebra. Chłopaki zaprosili nas na murawę, gdzie poznałam resztę składu, a nawet samego trenera. Nie mogłam nie strzelić sobie z nim fotki. Podobnie zresztą, jak i z piłkarzami. Trzeba zbierać pamiątki. Za parę lat będę się mogła dzieciom chwalić...
Początkowe pięć minut przeciągnęło się do kwadransa. Potem zostałyśmy zaproszone przez trenera na ławkę rezerwowych, do dalszego obserwowania treningu. Po półgodzinie Arsene Wenger zakończył trening, a my z dziewczynami udałyśmy się na parking, pod auto Kierana. Pierwsi z szatni wyszli Cesc, Theo i Samir. Podeszli do stojącego obok samochodu Samira, o którego stałam oparta. Hiszpan stanął obok mnie.
-Fabregas, nie pozwalaj sobie. Jeszcze mi wgnieciesz karoserię tyłkiem.
-Ej, co chcesz od mojego zgrabnego, seksownego, hiszpańskiego tyłeczka? - zapytał, trzęsąc pupą. - Fajny jest, nie?
-Och, tak. Sama chciałbym taki mieć.
Chwilę później pojawili się Kieran, Jack i Aaron, tachając o jedną torbę za dużo.
-Chłopaki, coś się do was przyczepiło. - zaśmiała się Jen.
-To jest pakiet powitalny dla nowego kibica. - oznajmił Aaron, wręczając mi torbę.
-Co proszę? - spojrzałam na niego jakby właśnie oznajmił, że jest obcym.
-Dla ciebie. - powiedział, zakładając mi torbę na ramię. - Taki prezent powitalno-świąteczno-noworoczny. No nie patrz tak, tylko otwórz.
Rozejrzałam się po piłkarzach i dziewczynach. Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Rozpięłam zamek sportowej torby i zajrzałam do środka.
-Co wy, okradliście klubowy sklep? - zaśmiałam się. Było tam wszystko. Mnóstwo gadżetów, na brelokach, przypinkach i elementach biżuterii zaczynając, przez kubek, szalik, maskotki, długopisy, piłkę, pościel, jakieś DVD, na koszulkach kończąc. A to i tak tylko to, co zauważyłam pobieżnie przeglądając torbę. Spojrzałam zaskoczona na chłopaków.
-Nie wiedzieliśmy, czy masz psa, ale na wszelki wypadek podrzuciliśmy tam jakąś smycz. I oczywiście mały strój piłkarski dla Lucy. Chyba trafiliśmy w rozmiar. - powiedział Aaron, szczerząc się jak głupi do sera.
-Łał. - wydukałam.
-Nie mogliśmy też dojść do porozumienia, czyją koszulkę powinnaś mieć, więc masz koszulki nas trzech. - dodał Jack. - Chociaż ja upierałem się, że moja byłaby najodpowiedniejsza, bo to w końcu "19", twój szczęśliwy numer.
-Dziękuję. Strasznie dziękuję. - powiedziałam i ucałowałam każdego z piłkarzy.
-I jeszcze jedno. - powiedział Cesc, kiedy doszłam do niego. - Aaron upierał się, że jesteś naszym największym kibicem, dopingujesz nam wręcz od urodzenia i żyć bez nas nie możesz. - zaśmiał się. - Więc stwierdziłem, że nasz najbardziej zagorzały kibic na świecie nie powinien dłużej funkcjonować bez tego. - sięgnął do swojej torby z której wyciągnął koszulkę ze swoim nazwiskiem, numerem "4" na plecach, całą w podpisach piłkarzy. Może i nie byłam jakimś wielkim kibicem i dopiero zaczynałam poznawać Arsenal, ale wiedziałam, co to jest koszulka z autografami drużyny. Patrzyłam zaskoczona to na uśmiechniętego Hiszpana, to na koszulkę, którą trzymał. Wzięłam ją od chłopaka i przytuliłam go.
-Dzięki. Wielkie dzięki. - powiedziałam, a po chwili namysłu dodałam. - Jak myślicie, za ile bym to opchnęła na eBay'u? - zapytałam, po czym na parkingu rozległ się nasz gromki śmiech. Chwilę później Cesc, Theo i Samir odjechali. 

Po pięciominutowych obradach kto z kim jedzie, zdecydowaliśmy, że Jen pojedzie z Leą i Kieranem, a ja zostałam skazana na podróż z Ramseyem i Wilsherem autem Anglika. Wsiedliśmy do auta (ja oczywiście, ku niezadowoleniu Aarona, wepchałam się na siedzenie obok kierowcy) i pierwsze co zrobiłam, to włączyłam radio. To był mój błąd. Akurat skończyła się jakaś wolna piosenka, a zaczęła „Relax” Miki. Wszystko było dobrze, dopóki nie doszło do refrenu i zawodzenia Aarona.
-Chryste... Aaron brzmisz, jakby się kastrowali na żywca! - zwróciłam się do Walijczyka, ale ten zbytnio się nie przejął i dalej sprawiał, że moje bębenki były bliskie pęknięcia. Ba, wybuchnięcia z hukiem!
-No dalej, śpiewaj ze mną! It’s as if I’m terrified. It’s as if I’m scared? It’s as if I’m playing with fire?
-Aaron, patrząc na minę Jacka śmiem twierdzić, iż igrasz z zajebiście śmiercionośnym ogniem. - zaśmiałam się i dołączyłam do zawodzącego chłopaka. Wolałam śpiewać i jakoś zagłuszyć jego wycie. Po krótkich namowach i Jack się skusił.

Relax, take it easy,
For there is nothing that we can do.
Relax, take it easy,
Blame it on me or blame it on you.

Wrzeszczeliśmy na cały samochód, robiąc z Aaronem głupie miny do stojących na pasie obok Gibbsów i Lei, którzy mieli z nas niezły ubaw. Z niezadowoleniem przyjęliśmy koniec piosenki i początek jakieś kolejnej, smętnej.
-Jacky, ja nie wiedziałem, że ty masz taki talent wokalny.
-Za to ty, Aaron, zawodzisz jak zraniony bawół.
-Skąd wiesz, jak brzmi zraniony bawół?
-Słyszałem ciebie jak śpiewasz.
Gdy po kwadransie dojechaliśmy pod budynek kina, byłam tak wymęczona psychicznie, że czułam się jak balon, z którego spuszczono powietrze.
-Opłacasz mi terapię u psychiatry. - oskarżająco wymierzyłam placem w Jennifer, a ta nie kryła śmiechu, widząc moją minę i moje stargane włosy.
-Nie chcę pytać, co ty tam robiliście w tym samochodzie. - skomentowała mój wygląd Lea.
-Skrytykowałam fryzurę Aarona a’la „trzepnął mnie piorun”, więc postanowił zrobić mi taką samą. - odpowiedziałam, łypiąc wzrokiem na Ramsey'a.
-Muszę przyznać, że mu się udało. - powiedział Kieran, po czym razem z Jackiem, Leą i Jen wybuchnęli śmiechem. Winowajca starał się zachować powagę.
-No i jak ja mam się tak pokazać w miejscu pełnym ludzi? - zapytałam z pretensją, próbując jakoś ogarnąć potargane włosy, przeglądając się w szybie jednego z samochodów.
-Och, i tak wyglądasz pięknie. - powiedział „skruszony” Aaron i pocałował mnie w policzek. Jednak po tym, jak spojrzałam na niego morderczym wzrokiem rządnym krwi, oddalił się ostrożnie.
-Chyba mam w samochodzie coś, co może ci pomóc. - odezwał się nagle Jack, po czym zanurkował w aucie, a kiedy z niego wysiadł, w ręku trzymał szczotkę do włosów. - Chociaż raz Sue się na coś przydała.
-Sue? - zapytałam.
-Moja siostra. - odpowiedział, wręczając mi przedmiot. - Zrobiła mi ze schowka kosmetyczkę. - jęknął. Szybko doprowadziłam włosy do porządku.
-Dziękuję. Po raz kolejny jesteś moim bohaterem.
-Zaczynam się do tego przyzwyczajać. - zaśmiał się, wrzucił przedmiot do auta, po czym ruszyliśmy do budynku kina.
No i tu problem – na co idziemy. Dziewczyny uparcie stały przy jakiejś komedii romantycznej, Aaron chciał iść na „Turystę”, a Kieran i Jack upierali się przy „Fighterze”.
-G., wybór należy do ciebie. Johhny Depp. Wiem, że go lubisz. Wszystkie NORMALNE - tu spojrzał wymownie na Leę i Jen - dziewczyny go uwielbiają. - powiedział Aaron.
-Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wielkie jest moje uwielbienie dla Johnny’ego, ale jak się opowiem za „Turystą”, będzie po dwa głosy na każdy film. Więc jestem za.... - budowałam napięcie. - Sorry, dziewczyny, ale Wahlberg i Bale wygrywają.
Ku niezadowoleniu dziewczyn, poszliśmy na „Fighter”.
Oglądanie filmu siedząc między Aaronem a Jennifer? Taa, dobry żart. Ciągle sobie dokuczali, wrzucali, a ja starałam się ich jakoś uspokoić. W końcu Jen zamieniła się na miejsca z Jackiem, który siedział na brzegu, obok Kierana. Ale jako że przez połowę filmu zajmowałam się uspokajaniem kłócących się Aarona i Jen, nie wiedziałam, o co chodzi, poza tym, że Wahlberg jest bokserem, a Bale to jego brat, który przy okazji go trenuje, resztę filmu przegadałam z Walijczykiem, od czasu do czasu przeszkadzając Jackowi poprzez targanie mu włosów, rzucanie w niego na przemian z Aaronem popcornem, dmuchanie w ucho, próby łaskotania i wbijania mu palców w żebra i inne tym podobne dziecinne rozrywki.
-Zginiesz marnie. - mruknął mi do ucha, kiedy na ekranie pojawił się ciemny obraz, a potem napisy. Szybko złapałam swoje rzeczy i zganiając wszystko na Ramsey'a niemal wybiegłam z kina. Niestety miałam to nieszczęście, że i tak musiałam czekać na Wilshere’a, ponieważ mieliśmy jechać jeszcze na obiad. Tliła się we mnie jeszcze nadzieja, że Jack wyżyje się na Aaronie, ale zgasła ona, kiedy zobaczyłam zadowolonego z siebie Walijczyka.
-Sorry, Mała, męska solidarność górą. - powiedział, szczerząc się. Zaraz za nim pojawił się Jack, z tą nie wróżącą nic dobrego miną.
-Jack. Jacky... Ty wiesz, jak ja cię lubię. - mówiłam, cofając się. - A to przeszkadzanie, to tak z sympatii.
-Wiem, oczywiście. A ja się teraz tak z sympatii zemszczę.
Zaczęliśmy się ganiać po parkingu, wokół samochodów, a pozostali nam kibicowali. Anglik miał tę przewagę, że miał lepszą kondycję. Ja po paru minutach biegania, byłam okropnie zmęczona. Schowałam się za jakimś vanem, mając nadzieję na chwilę odpoczynku. Wyjrzałam zza niego, ale nie zauważyłam chłopaka. Wyjrzałam z drugiej strony, również nigdzie go nie zauważyłam. Zaczęłam powoli wychylać się zza auta. Byłam pewna, że nie nadzieję się nigdzie na Jacka.
-AAAAA!! - wrzasnęłam, kiedy wyskoczył nagle zza tego samego auta, za którym chowałam się ja. Nie zdążyłam się wycofać i uciec, bo Jack złapał mnie i zaczął łaskotać. Osłabiona wcześniejszym bieganiem i śmianiem się, nie byłam w stanie wyrwać się chłopakowi. Prosiłam, błagałam, groziłam, piszczałam – nic nie pomagało. Łzy śmiechu ciekły mi po policzkach, ale Jack pozostawał niewzruszony. Po jakichś paru minutach w końcu przestał, a ja opadłam zmęczona, opierając ręce na kolanach.
-Nienawidzę cię. - powiedziałam w wyrzutem, ocierając łzy.
-Akurat ci uwierzę. - prychnął i ruszył w stronę swojego auta, niemal na drugi koniec parkingu. Zaczęłam człapać powoli za nim, jęcząc, marudząc i trzymając się za obolały brzuch.
-Byś chociaż poczekał na mnie! A nie wykorzystałeś mnie i teraz zostawiasz! Wszyscy tacy jesteście!
Jack zatrzymał się, poczekał aż do niego dojdę i zarzucił mnie sobie na ramię. Nawet nie protestowałam, tylko ułożyłam się nieco wygodniej i od czasu do czasu wbijałam palce między żebra chłopaka.
-Słonko, chcesz zanurkować z zaspie?
-Sorry, słonko, ale nie ma zasp.-zaśmiałam się cwaniacko.
-Nie mówiłem, że dzisiaj, słonko.
-Już nie będę. - odpowiedziałam i obrażona skrzyżowałam ręce.

-A teraz do jaskini! - zawołał Aaron, kiedy podeszliśmy bliżej nich, wywołując śmiech całej naszej szóstki. Lea i Jen spojrzały znacząco na siebie. Anglik postawił mnie na ziemię dopiero obok swojego samochodu.
-Wilshere, coś ty jej tam zrobił, że ona taka zmarnowana?
-Nie chcesz wiedzieć, Lea, nie chcesz... - odpowiedział.
-To było straszne. - dodałam, udając bliską płaczu.
-Nie przesadzaj.
-Będę miała traumę do końca życia!
-Kłamiesz. Podobało ci się.
-Chrrryste... Wynajmijcie sobie pokój, co? - jęknął zdegustowany Kieran, ponownie wywołując nasz śmiech i tym samym kończąc naszą dyskusję.

Rozłożyłam się z piwem i popcornem na sofie w swoim pokoju i włączyłam telewizor akurat, kiedy sędzia wyprowadzał drużyny Arsenalu i Chelsea na boisko. Miał to być pierwszy mecz, jaki dobrowolnie obejrzałam. Właściwie pierwszy, jaki miałam zamiar obejrzeć w całości. Owszem, jako taki pojęcie o piłce miałam. Grywało się czasem na podwórku z kolegami, czy na konsoli. Wiedziałam czym jest spalony, ale nigdy nie interesowałam się rozgrywkami piłkarskimi. Ale obiecałam Aaronowi, że obejrzę cały mecz i będę trzymać kciuki za Arsenal. Wiedziałam, że to bardzo ważne spotkanie w drodze po mistrzostwo Anglii, więc nie mogłam złamać obietnicy. Tak więc ubrana w koszulkę z nazwiskiem Walijczyka na plecach, otulona kocem, wpatrywałam się w ekran telewizora. Przywitanie drużyn, losowanie stron i zaczął się mecz. Kieran i Aaron z racji powrotu po kontuzjach zaczynali na ławce rezerwowych. W wyjściowym składzie wybiegł za to Jack. Chłopaki walczyli od pierwszej minuty, tworząc sobie wiele sytuacji do strzału. Po wielu próbach, w końcu udało im się wbić piłkę do siatki Chelsea! Sama byłam zaskoczona moją reakcją, a cieszyłam się jak dziecko. Chwilę później, sędzia zakończył pierwszą połowę spotkania.

Po rozpoczęciu drugiej połowy, Kanonierzy grali jeszcze lepiej, niż przed przerwą. No i dosyć szybko dało to owoce. Najpierw Theo wyłożył piłkę Cescowi, który pokonał Petra Cecha, a chwilę potem Hiszpan zrewanżował się Anglikowi, który wykorzystał swoją szansę. A ja z tego wszystkiego rozsypała popcorn wokół całej siebie. Przy wyniku 3:0 chłopaki nieco odpuścili, przez co Chelsea zdołała strzelić bramkę kontaktową, ale na nic więcej nie było ich stać i Kanonierzy ostatecznie zdobyli trzy punkty. Zaraz po ostatnim gwizdku wysłałam do Aarona wiadomość z gratulacjami dla całej drużyny, po czym przebrałam się i położyłam spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz