środa, 3 października 2012

#20. "Nie ważne, jak złego będziesz oczekiwał, to i tak będzie miliard razy gorsze."


W sobotę umówiłam się na oglądanie u mnie mecz z Aaronem, który nie mógł zagrać ze względu na jakąś drobną kontuzję. Przygotowałam pokój do oglądania, zaopatrując się w dużą ilość przekąsek i piwo. Wyrobiłam się akurat na pięć minut przed umówioną z Walijczykiem godziną. Czekając na niego postanowiłam zaparzyć nam gorącej herbaty.Zdążyłam wypić swoją, a Aarona nadal nie było widać. Wybrałam jego numer na klawiaturze telefonu i zadzwoniłam. Odrzucił połączenie. Być może musiał coś załatwić... Postanowiłam, że jeszcze poczekam. Jednak kiedy mecz się zaczął a jego nadal nie było i nie dawał żadnego znaku, zaczęłam się martwić. Wybrałam jego numer ponownie i dzwoniłam uparcie, aż w końcu odebrał.
-Aaron, do cholery, co się z tobą dzieje? Martwiłam się!
-Dzień dobry. - usłyszałam po drugiej stronie głos kobiety. - Syn nie może teraz rozmawiać.
-Eee... Dzień dobry. Co się dzieje z Aaronem? Nie odbiera moich telefonów...
-Z kim mam przyjemność? - przerwała mi.
-Gabriela Gado. Jestem znajomą Aarona.
-Ach tak. Siostra Kierana.
-Tak jakby. Miał do mnie przyjechać i trochę się martwię.
-Gabrielle, musisz tu jak najszybciej przyjechać. - powiedziała. Ton jej głosu nie wróżył nic dobrego.
-Ale gdzie? Co się dzieje? Coś z Aaronem?
-Potrzebuje cię. Potrzebuje przyjaciela. Jego ojciec miał zawał.
Omal nie wypuściłam z dłoni telefonu.
-Jak źle jest?
-Nic nie wiemy. - głos jej się załamał. - Operują go. Możesz przyjechać? Aaron potrzebuje kogoś, a ja nie mogę...
-Oczywiście. - przerwałam jej słysząc, jak trudno jej mówić. - Będę najszybciej jak się da.
Kiedy tylko kobieta przekazała mi adres szpitala, szybko wstukałam go w wyszukiwarkę i wydrukowałam najlepszą drogę, a potem tak jak stałam, w dresach i koszulce Arsenalu wybiegłam z pokoju, w locie nakładając bluzę. Złapałam klucze do auta Kierana i dopadłam do drzwi.
-A ty gdzie?
-Do Aarona. - powiedziałam, zakładając buty.
-Co, skończył mu się żel do włosów? - prychnęła.
-Nie. Jest w szpitalu. - odpowiedziałam i nie czekając na jej odpowiedź wyszłam z domu. Najszybciej i najbezpieczniej jak się da dotarłam do szpitala i od razu popędziłam tam, gdzie pokierowała mnie pani Ramsey. Całą drogę przebiegłam, a zwolniłam dopiero, kiedy omal nie wybiłam sobie zębów na zakręcie. Uratował mnie tylko przechodzący obok lekarz, na którym się zatrzymałam. Dalej już szłam, rozglądając się za Walijczykiem. W końcu znalazłam go siedzącego na podłodze przy ścianie. Łokcie miał oparte na kolanach, a w dłoniach schował twarz. Bez słowa usiadłam obok niego, wzięłam jego dłoń w swoje i mocno ścisnęłam.
-Wiadomo już coś? - zapytałam cicho. Pokręcił głowę.
-Ciągle operują.
-A gdzie twoja mama?
-Musiała wrócić do mojego mieszkania. Sisi była tam sama już i tak za długo.
-Ty masz siostrę? - zdziwiłam się, a on parsknął śmiechem.
-Nie, Sisi to suczka mamy. Przyjechała z Walii razem z rodzicami. - wyjaśnił. - Gabe... - odezwał się po chwili milczenia. Odwróciłam twarz w jego stronę i spojrzałam w przestraszone, pełne łez oczy. - Boję się. Tak cholernie się boję. - wyszeptał i zaczął płakać. Przytuliłam go do siebie mocno i zaczęłam gładzić po plecach.
-Wiem, Aaron. Wiem.
Tak bardzo chciałam go pocieszyć. Chciałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłam. Nie miałam pojęcia co będzie, a nie chciałam wzbudzać w nim jakichkolwiek, nawet najmniejszych nadziei, jeśli miałby się potem boleśnie zawieść. Jedyne co mogłam zrobić, to po prostu być z nim, trzymać go za rękę, wspierać.
-Przepraszam. - powiedział jakiś czas później, prostując się i wycierając oczy.
-Nie masz za co. Rozumiem.
-Mama zaraz pewnie wróci nie może mnie takiego zobaczyć. Jedno z nas musi być silne. Albo przynajmniej udawać. I to na pewno nie będzie ona.
„Skąd ja to znam...” pomyślałam. Ledwie Aaron wstał, na korytarzu pojawiła się jego mama. Kiwnęłam jej głową, na co kobieta odpowiedziała tym samym.
-Dziękuję, Gabby. Coś wiadomo?
-Jeszcze nic, mamo.
-Więc jedźcie. Ja tu zostanę.
-Nie, mamo, nie ma mowy. Nie zostawię cię tu samej! - zaprotestował Aaron.
-Aaron! Nie dyskutuj. Sisi jest na dole z Jennifer. Nie każ im marznąć.
-Jen? Ale...
-Kochanie. Jedź z Jennifer i Gabirelle do ich domu. Zajmij się Sisi, odpocznij. Jak coś będzie wiadomo, zadzwonię do ciebie.
-Okej. - Aaron skapitulował. - Gdyby coś się działo...
-Zadzwonię. Trzymaj się, kochanie. - pocałowała syna w policzek.
-Ty też.
-Jedźcie bezpiecznie. - zwróciła się do mnie.
-Oczywiście. Do widzenia.

Zeszliśmy na dół i wyszliśmy na dwór. Przy aucie Kierana stała Jennifer, na smyczy trzymając labradora. Jen wyjaśniła, że odnalazła adres szpitala dzięki temu, że nie zamknęłam strony z mapą dojazdu. Przyjechała taksówką, na parkingu spotkała mamę Aarona, która jej wszystko wyjaśniła i poprosiła o tymczasową opiekę nad psem i przygarnięcie zarówno suczki jak i Aarona na jakiś czas. Kiedy już dotarliśmy do domu, bez słowa usiedliśmy w salonie i zaczęliśmy oglądać pozostałe jeszcze minuty meczu. Wiedziałam, że Aaron i tak myśli cały czas o ojcu. Niemal podskoczył, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Natychmiast odszedł od nas i odebrał. Obserwowałyśmy do z Jen uważnie. Jego twarz nieco się rozjaśniła, ale nadal wyglądał na zaniepokojonego.
-I? - zapytałam niepewnie.
-Stan ciężki, ale stabilny. Jeśli się obudzi w ciągu dwunastu godzin, powinno być dobrze. - powiedział, przysiadając na oparciu fotela. - Wiecie, dzięki za wszystko, ale wrócę już do siebie.
-Nie ma mowy. - uprzedziła mnie Jen. - Nie zostawimy cię teraz samego.
-Wierz mi, Aaron. Bycie z samym sobą i swoimi myślami to nie jest najlepszy pomysł w takiej sytuacji.
-A skąd ty możesz... - zaczął zdenerwowany, ale przerwał, przypominając sobie o moim bracie. - Muszę wyjść z psem. - oznajmił, patrząc na kręcącą się wokół niego suczkę.
-Ja ją wezmę. A ty lepiej się połóż. Prześpij to. Obudzisz się i może akurat będzie coś wiadomo. - wstałam i podpięłam psa pod smycz.
-Może masz rację... Dzięki.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, podeszłam do niego i pocałowałam w czoło.
-Jakoś to się ułoży. - przytuliłam go, a potem wyszłam z domu, zostawiając go z Jennifer. Kiedy wychodziłam przez bramkę, Kieran właśnie wysiadał z auta Wojtka. Pomachałam Polakowi, a chwilę później zostałam dopadł mnie Gibbs.
-Co z Aaronem? Jenny zostawiła mi jakąś chaotyczną wiadomość na poczcie i...
-Jego ojciec miał zawał. Przeszedł operację, póki co stan ciężki, ale stabilny. Wszystko się okaże w ciągu dwunastu najbliższych godzin. - wyjaśniłam, po czym razem ruszyliśmy przed siebie. Po godzinnym spacerze wypełnionym rozmową, wróciliśmy do domu.
-Jakoś tu cicho. - zauważyłam.
-Może jednak zostawienie ich samych to nie był dobry pomysł? - zmartwiłam się. - A jak się powybijali? Trzymaj psa! - wcisnęłam Anglikowi smycz w rękę, szybko ściągnęłam buty i zaczęłam biegać po mieszkaniu szukając śladów walki i krwi. W zasadzie to od razu poszłam do pokoju Jen. Pukałam, ale nikt nie odpowiedział, więc po cichu uchyliłam drzwi. Gdyby moje oczy potrafiły, to pewnie powiększyłyby się do rozmiarów piłek futbolowych. Spali przytuleni do siebie na łóżku Jen. Poczułam, że Kieran stoi za mną i kiedy się odwróciłam, jego reakcja niewiele różniła się od mojej. Wycofaliśmy się cicho i nadal w szoku rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Kiedy obudziłam się w niedzielę, Aarona już nie było. Jak powiedział Kieran, z samego rana pojechał do mamy do szpitala, a psa zostawił u nas. Powiedział także, że jak do tej pory nie miał od Walijczyka żadnych wieści o stanie zdrowia jego ojca. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie zostawimy go samego w szpitalu. Zadzwoniliśmy też do Jack, który przyłączył się do naszej akcji. Pierwszą wartę objęłam ja. O dwunastej miał mnie zmienić Kieran, a o piętnastej wypadała kolej Jacka, a o osiemnastej Jen, która o dwudziestej miała przywieźć Ramsey'a do nas, ponieważ nocną zmianę obejmowała mama Aarona. Zjadłam w pośpiechu śniadanie i pojechałam do szpitala. Siedzieliśmy w sali szpitalnej obok siebie, nie mówiąc nic. Cały czas trzymał moją rękę.
-Jak to jest, kiedy odchodzi bliska ci osoba? - zapytał szeptem znienacka. Spojrzałam na niego. Wpatrywał się w leżącego na łóżku ojca, przypiętego do kilku maszyn.
-Czemu pytasz?
-Chcę wiedzieć, na co mam się przygotować.
-Aaron! Nie możesz tak myśleć! - skarciłam go.
-A co, mam może mieć nadzieję, że się obudzi? - warknął, puszczając moją dłoń. - Wierzyć ślepo. że wszystko będzie dobrze? Nie jestem głupi, Gabe. Minęło 12 godzin, a on się nie obudził. - mówił z pretensją w głosie, patrząc na ojca. Uspokoił się nieco i znowu się odezwał. - Widzę jak lekarze na mnie patrzą. Nic nie mówią, ale szanse są coraz mniejsze. Może i jestem naiwny, Gabe, ale nie aż tak. Nie aż tak...
Złapałam go ponownie za rękę. Na samo wspomnienie wydarzeń sprzed niemal roku poczułam znowu ten palący ból.
-Nie możesz się przygotować na coś takiego. To niemożliwe. Nie ważne, jak złego będziesz oczekiwał, to i tak będzie miliard razy gorsze. Gorsze, niż jakikolwiek ból fizyczny. Będzie cię rozrywało na strzępy od środka. Jakby ktoś wlał ci żrący kwas do gardła, do płuc, wszędzie. Musisz to przeżyć, żeby móc sobie to wyobrazić. Ale mam nadzieję, wielką nadzieję, że nie będziesz musiał tego przeżywać, Aaron. Jeszcze nie teraz.
Ścisnęłam mocniej jego dłoń, po czym wstałam. Zanim wyszłam, podeszłam do łóżka pana Ramsey'a.
-Nie może go pan teraz zostawić. - powiedziałam po polsku. - Musi pan wrócić. - dodałam i wyszłam. Na korytarzu minęłam się z Kieranem. Pokręciłam głową, zanim zdążył zapytać, czy jest jakaś zmiana i opuściłam budynek szpitala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz