środa, 3 października 2012

#21. Saying I love you forever, won't hold us together.

Po powrocie do domu od razu poszłam do swojego pokoju, mimo nawoływania ojca. Zrzuciłam płaszcz, odrzucając go na łóżko i skuliłam się w fotelu. Wszystko wróciło. A jutro wróci ze zdwojoną siłą. Byłam pewna, że jeżeli po prostu nie będę o tym myślała, to jakoś to przeżyję. Ale ciągle, mimowolnie myślałam, a dziś w szpitalu Aaron przywołał najgorsze wspomnienia.

Pielęgniarka przyszła po mnie i zaprowadziła do sali, na której leżał Robert. Nie wyglądał dobrze. Czułam, że coś jest nie tak. Lekarz unikał mojego wzroku. Usiadłam na taborecie przy łóżku brata, ale ten poklepał miejsce obok siebie, więc się przesiadłam.
-Jak blizna? - zapytał.
-Dobrze się goi. Będę miała na co wyrywać chłopaków. - zaśmiałam się. Brat pogroził mi palcem.
-A tylko mi spróbuj. - uśmiechnął się, a po chwili spoważniał. - Przepraszam cię, Gabi.
-Za co?
-Za to, co przeze mnie przeszłaś. Za zabranie ci nerki.
-Przestań, przecież sama ci ją oddałam. Niech ci się dobrze nosi.
-Jest całkiem wygodna. - uśmiechnął się lekko. - Ale to nie wystarcza. - spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
-Co ty mówisz? - zapytałam, czując, że zbiera mi się na płacz. - Przecież wszystko było dobrze!
-Właśnie, „było”. Mój organizm najwyraźniej za bardzo przyzwyczaił się do starej nerki i nie chce w jej miejsce żadnej innej. - zażartował. - Lekarze nie dają mi dużych szans. Przepraszam, że cię okaleczyłem. Przepraszam, że to na nic. - po jego policzku spłynęły łzy.
-Robert, przestań. To dopiero pięć dni, jeszcze...
Przerwałam, bo kręcił głową.
-Żabo, to koniec. Poddaję się...
-Nie mów tak! - warknęłam.
-Nie mam sił, żeby się dalej z tym męczyć. Wiktoria odeszła, po co...

-Dla mnie, do kurwy nędzy, Robert! Dla mnie, dla Luizy, dla mamy! Dla twoich przyjaciół!
Ścisnął mnie za dłoń.
-Naprawdę przepraszam, że zmarnowałem ten wspaniały prezent od ciebie, że tego nie wykorzystałem. Ale pamiętaj, że zawsze będą z tobą. Nie ważne gdzie...
-Co ty w ogóle bredzisz, idioto?
-Nie ważne gdzie będziesz, co będziesz robić, nie będziesz sama. Będziesz pamiętać?
-Tak, ale... - zaczęłam, ale przerwałam. Brat uśmiechnął się, a potem przeniósł wzrok z mojej twarzy na ścianę przed sobą. - Robert, co się dzieje? - zapytałam. Jego oczy powoli gasły. Widziałam, jak gaśnie w nich ten błysk. Uścisk jego dłoni na mojej puścił, a powieki opadły na puste oczy w tym samym momencie, kiedy maszyna zaczęła piszczeć. Do sali wbiegł lekarz. Ktoś siłą odczepił moją dłoń od dłoni Roberta i wyprowadził mnie z sali. A ja nie reagowałam w żaden sposób. Byłam w szoku. Miałam nadzieję, że to wszystko okaże się być kiepskim dowcipem brata.


Ale nie było.

Usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili ktoś powoli je otworzył i wszedł do środka. Otarłam łzy z twarzy i odwróciłam się przodem do drzwi. Elizabeth przysiadła na moim łóżku.
-Kochanie, dobrze się czujesz? - zapytała.
-A wyglądam, jakbym się dobrze czuła?
-Gabby...
-Przepraszam cię Elizabeth, ale jutro mija rok od śmierci mojego brata. Chyba mam prawo do chwili słabości. W samotności.
Wiem, że byłam nieuprzejma mimo, że Beth chciała dobrze. Kobieta kiwnęła głową i wyszła. Nie było mi jednak dane zaznać spokoju, bo niespełna dziesięć minut później do pokoju wszedł ojciec.
-Możemy porozmawiać? - zapytał. - O Robercie.
-Po co? Przecież cię nie obchodził. - wzruszyłam ramionami, wpatrując się w ekran telefonu.
-Faktycznie, nie okazywałem tego, ale ja go naprawdę kochałem.
Zaśmiałam się.
-Nie kłam.
-Kochałem go. Wychowałem go jak swojego syna, mimo, że nim nie był. Nie wiesz, jakie to było dla mnie ciężkie. Kochałem twoją matkę. Strasznie i chyba od zawsze. Ale ona nigdy nie kochała mnie tak, jak kochała ojca Roberta. I to nie pozwalało mi okazywać mu uczuć tak, jak okazywałem je tobie czy Lusi. Kobieta, którą kochałem, miała dziecko z innym, a ja miałem świadomość, że to jego kocha nadal bardziej, niż mnie. Mimo, że byliśmy małżeństwem i mieliśmy dwójkę własnych dzieci. Nie masz pojęcia, jakie to uczucie i mam nadzieję, że nigdy go nie poznasz. - powiedział smutno, patrząc mi w oczy.
-Nigdy mi tego nie mówiłeś.
-Zawsze myślałem, że jesteś jeszcze za mała, by o tym usłyszeć. Ale już nie jesteś małą Gabi w plisowanej sukieneczce, kłócącej się z Robertem o kolor lizaka.
Zaśmiałam się. Tata zawsze kupował nam inne lizaki i zawsze toczyła się bójka o to, kto zje jaki kolor. Nie smak. Wszystko toczyło się o kolor. Mama wiele razy mówiła ojcu, żeby kupował jednakowe, a on wraz robił swoje, bo uwielbiał patrzeć na nasze małe sprzeczki, które zawsze kończyły się tym, że Robert stwierdzał, że „jest starszy, mądrzejszy i ustąpi młodszej i głupszej”.
-Co cię skłoniło do takiej refleksji?
-Zobaczyłem dziś jaka troskliwa i odpowiedzialna jesteś w stosunku do przyjaciół. Jaka jesteś dojrzała. Kiedy zeszłaś na dół, pierwszą rzeczą o jaką zapytałaś nie było co na śniadanie, tylko gdzie jest Aaron. Zgodziłaś się bez problemu na poranną zmianę u niego. Wczoraj pojechałaś do szpitala w samych dresach. Kto by pomyślał? A wszystko z troski o przyjaciela. - wyjaśnił. - Jestem z ciebie dumny. - dodał. - Chociaż powinienem zrozumieć to wszystko już rok temu, na pogrzebie Roberta.
-Nie rozumiem. - pokręciłam głową.
-Byłem tam. Stałem trzy alejki dalej, ale widziałem ciebie, mamę, Lusię. Widziałem jak silna byłaś i nie mogłem ci się pokazać. Wiedziałem, że to by cię złamało. Wiem, że to samolubne, ale musiałem wiedzieć, że mają przy sobie kogoś silnego, a to nie mogłem być ja. Jestem tchórzem, Gabi. Zwykłym tchórzem. Nie mógłbym znieść waszego cierpienia. Nie chciałem na to patrzeć. Nie poradziłbym sobie. Ale wiedziałem, że ty dasz radę. Zobaczyłem to, kiedy stałaś tam, twarda jak skała, trzymając dłonie na ramionach Luizy. Jak jej coś tłumaczyłaś. Nie uroniłaś ani jednej łzy, póki była przy tobie. Dopiero kiedy babcia ją zabrała, rozpłakałaś się przy grobie Roberta. A potem po prostu się pozbierałaś i poszłaś do samochodu.
Byłam w szoku. Nie miałam pojęcia, że ojciec tam był. Nie pokazał się nam, ale jednak był, sprawdził, jak się trzymamy.
-Tłukłam jej godzinami, że tam, gdzie jest Robert, jest mu lepiej. Że nie cierpi, że tak musiało być, ze kiedyś wszyscy znowu się spotkamy. Jak mogłaby mi uwierzyć, gdybym płakała?
-Wiem, że wyszedłem na tchórza, którym zresztą jestem, ale musiałem ci to powiedzieć. Być może tylko po to, by się usprawiedliwić. - uśmiechnął się ponuro. Usiadłam obok niego i go przytuliłam.
-Nie mów tak, tato.
-Okazało się, że masz większe jaja niż ja. - zaśmiał się, głaszcząc mnie po głowie.
-Dziękuję, że mi to wszystko wytłumaczyłeś. Szkoda tylko, że tak późno. - powiedziałam. - I przepraszam. Za moje zachowanie, za wszystko.
-Myślisz, że teraz wszystko może wrócić do normy? - zapytał z nadzieją w głosie.
-Jestem pewna, że tak. - uśmiechnęłam się, a ojciec pocałował mnie w czoło.
-Kiedyś ty tak wyrosła? A raczej kiedy tak dorosłaś?

Wieczorem czekaliśmy z Kieranem i Leą na Jen i Aarona przed telewizorem. Przyjechali kwadrans po dwudziestej. Aaron od progu oświadczył, że kiedy wracał dostał telefon od mamy i że jest spora poprawa, a kiedy już nasza radość opadła, poprosił mnie na chwilę rozmowy na osobności.
-Przepraszam cię, Gabe.
-A za co konkretnie? - zmarszczyłam czoło próbując sobie przypomnieć, co Walijczyk zawinił.
-Za moje pytanie dziś, w szpitalu. Nie powinienem. Zwłaszcza, że jutro mija rok.
-Skąd wiesz? - zdziwiłam się.
-Jack mi powiedział. - wyjaśnił. No tak. Mówiłam mu kiedyś. Nie sądziłam, że ma taką dobrą pamięć.
-Nie ma sprawy. Dzięki temu odbyłam z ojcem chyba najważniejszą rozmowę, przełomową dla naszych relacji.
-Czyli jest dobrze?
-Jest dobrze. - potwierdziłam i pociągnęłam go za rękaw bluzy do salonu.
-A w ogóle, to gdzie jest Jack? - zapytała Jennifer, patrząc na mnie.
-Czemu patrzysz na mnie? Ja nic nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
-Kiedy zmieniałam go dwie godziny temu mówił, że przyjedzie tutaj. Miał tu jechać od razu ze szpitala. - powiedziała zaniepokojona.
-Może po prostu coś mu wypadło. Zadzwonię do niego. - uspokoił ją Kieran i wybrał numer Wilshere’a na klawiaturze telefonu. - Nie odbiera. - teraz i on był trochę zaniepokojony. Przez następne pół godziny dzwoniliśmy do niego na zmianę, ale po pewnym czasie nie było nawet sygnału.
-Wiecie, kiedy siedzieliśmy razem w szpitalu, był jakiś taki nieswój. Ale nie chciał powiedzieć, co się dzieje. - odezwał się Ramsey.
-Myślisz, że... - zaczął Kieran i spojrzał znacząco na Aarona. Walijczyk uniósł wysoko brwi i powoli pokiwał głową, po czym obaj z Kieranem spojrzeli na mnie. Zdezorientowane, tak sama jak ja, dziewczyny spoglądały to po sobie nawzajem, to na chłopaków, to na mnie.
-O co chodzi? - zapytałam.
-Chyba wiem, gdzie go znajdziemy. Chodź ze mną. - zarządził Kieran. Posłusznie wstałam i poszłam do swojego pokoju ubrać się i wziąć torbę. Pół godziny później zaparkowaliśmy pod Emirates Stadium, obok auta Jacka.
-Co on tu robi? - zapytałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Ruszyłam za Kieranem i tak doszliśmy na trybuny. Klika rzędów niżej od miejsca w którym wyszliśmy siedział Jack, co chwila przykładając do ust butelkę.
-Co za idiota. - jęknął cicho Kieran. - Jeśli ja tam zejdę, to się dobrze nie skończy.
-Zajmę się tym. - powiedziałam.
-Nie pozwól mu prowadzić.
-Nie jestem głupia, Kieran. Odwiozę go i wrócę taksówką.
-Dasz sobie radę? - upewnił się. Kiwnęłam głową twierdząco. - W razie co dzwoń.
-Spokojna głowa.
-Powodzenia. - pocałował mnie w czoło i zawrócił. 

Odetchnęłam głęboko i zaczęłam schodzić schodami w dół. Kiedy skręciłam w rząd, w którym siedział, odwrócił głowę w moją stronę. Chyba był zaskoczony moim widokiem.
-Co tu robisz?
-Co ty tu robisz, Jack? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Wzięłam do ręki butelkę, którą przed chwilą odstawił na ziemię. Wódka. Spojrzałam na niego, a on wyjął alkohol z mojej dłoni i wypił potężnego łyka, krzywiąc się przy tym lekko.
-Chcesz? - zapytał, kierując butelkę w moją stronę.
-Daj mi kluczyki do auta. - odpowiedziałam. Chłopak sięgnął do kieszeni kurtki i położył na mojej wyciągniętej dłonie klucze, które od razu schowałam do torby.
-Jack, co się dzieje?
-Tracimy szanse na wygranie ligi, tracimy szanse na wygrane czegokolwiek. - napił się. - Ojciec przyjaciela leży w ciężkim stanie w szpitalu, a ja nie mogę nic zrobić by mu pomóc. A do tego beznadziejnie ulokowałem uczucia, które coraz ciężej mi ukrywać w dziewczynie, która nie ma o tym pojęcia, albo po prostu zjebiście udaje. - wyrzucił z siebie z goryczą w głosie i ponownie się napił.
-Na dwa pierwsze nie mogę nic poradzić. Za to ty możesz wziąć się w garść i pomóc drużynie. Aaronowi nikt nie może pomóc. Ale po wyjściu ze szpitala dostał telefon od mamy z wiadomością, że nastąpiła duża poprawa. - powiedziałam.
-A na ostatnie nie masz rady?
-Mówiłam ci, że nie jestem dobra w te klocki. - wzruszyłam ramionami. - Myślisz, że ona też coś do ciebie czuje? - zapytałam po chwili.
-Nie mam cholernego pojęcia. - zaśmiał się gorzko. - Czasem wydaje mi się, że coś jest, a czasem... Sam nie wiem. - potarł dłonią czoło. - To popieprzone. - podsumował i po raz kolejny pociągnął z butelki. Sama nie wiem czemu go nie powstrzymywałam.
-Rozmawiałeś z nią o tym? - zapytałam wpatrując się w swoje dłonie.
-Próbowałem. Twierdzi, że nie jest dobra w te klocki. - odpowiedział. Czułam na sobie jego wzrok. Powoli i ja na niego spojrzałam.
-Jack...
-Gabe, wysłuchaj mnie...
-Nie. - przerwałam mu, podnosząc się z miejsca. On również wstał. - Proszę cię, nie mów tego...
-Kocham cię, Gabe. - przerwał, patrząc mi prosto w oczy. Nie był to pierwszy raz, kiedy chłopak mi to mówił, ale po raz pierwszy czułam, że to nie są tylko słowa. Chciałam uciec, ale nie mogłam się ruszyć. Jack podszedł bliżej i wziął mnie za rękę. - Wiem, że to nie jest najlepsze miejsce i wiem, że jestem pijany, ale mówię szczerze. - założył mi włosy na ucho i dotknął mojego policzka dłonią. - Kocham cię. - powtórzył. Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i wtedy odzyskałam panowanie nad swoim ciałem.
-Przepraszam. - wyszeptałam, złapałam torbę i uciekłam.

Kiedy tylko opuściłam teren stadionu, zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu telefonu. Jak zwykle wypadł z przeznaczonej dla niego kieszonki i teraz zapewne zadowolony leży na samym dnie. W końcu udało mi się odnaleźć pożądane urządzenie, a razem z nim pojedynczego papierosa, który musiał wypaść mi z paczki. Dzięki Bogu! Tego było mi trzeba. Nie paliłam, od kiedy wyrzuciłam ostatnio całą paczkę przed klubem. Wtedy, kiedy Jack zabrał mnie na zwiedzanie Londynu... Cholera! Znowu on!
Zapaliłam papierosa i wybrałam numer do przyjaciółki.
-Odbierz, odbierz, proszę, Paulina. - zaklinałam szatynkę. Moje prośby się spełniły.
-Halo. - usłyszałam zaspany głos Polki.
-Paula, musimy pogadać. - wypaliłam od razu.
-Wiesz, Gaba, całym szacunkiem, ale co ci odjebało, żeby dzwonić do mnie w nocy?
-Paulina, jest po dwudziestej pierwszej. - zauważyłam.
-Ta, wiesz... Nie każdy siedzi w Londynie i się opierdala, śpiąc dotąd, aż się obudzi. My, zwykli nastolatkowe, tutaj w Polsce chodzimy do szkoły. Na ósmą rano.
Znowu zrobiła się niemiła. Cóż, zawsze tak reaguje, kiedy ktoś ją obudzi.
-Wiem, wiem, ale musimy. Stało się coś strasznego. - powiedziałam i zaciągnęłam się papierosem.
-Co takiego? - zapytała, po czym jęknęła lekko, co świadczyło o tym, że podniosła się do siadu. Wzięłam głęboki oddech nie wiedząc, jak jej to powiedzieć. - Boże, Gabryśka, jesteś w ciąży?! - wrzasnęła.
-Gorzej. - jęknęłam.
-No mówże, o co chodzi?
-Ja... Jack, on... wyznał mi miłość. - powiedziałam, po raz kolejny wciągając do płuc dym papierosowy. - Powiedział, że mnie kocha. - dodałam, kiedy dziewczyna nie odpowiedziała.
-Tak, wiem, co to znaczy „wyznać miłość”. Po prostu zastanawiam się dlaczego to jest takie okropne. Przecież nie pierwszy raz to słyszysz i na bank nie ostatni.
-Tak, wiem, ale tym razem to co innego. On... On to mówił naprawdę.
-Okej. - powiedziała przeciągając nieco, zapewne nad czymś się zastanawiając. - A przeżywasz to tak bo...? - zapytała.
-Bo...No bo... No jak on mógł?! - zawołałam. - Mówiłam mu, że jestem chujowa w tych sprawach, a on mimo to się we mnie zakochał! To mój przyjaciel! I ja... ja nie chcę go zranić... - spanikowana wyrzucałam z siebie chaotycznie słowa, dopóki Paulina mi nie przerwała.
-Gabi. - wtrąciła zaskoczonym głosem. - Ty też go kochasz.
Rozłączyłam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz