środa, 3 października 2012

#11. Waiting for the moment when you've had your fun.

Pisałam odcinek przy tym: Apocalyptica - End Of Me ft. Gavin Rossdale. Wydaje mi się, że całkiem nadaje się do odsłuchania podczas czytania ;).

***

Z samego rana pojechałam z ojcem, mamą i Luizą na lotnisko, bo dziewczyny wracały do Polski. Na lotnisku pojawił się też John. Po wylewnym pożegnaniu się z mamą, ulotnił się do pracy. Luiza płakała żegnając się z ojcem i ze mną. W końcu jednak udało nam się ją od nas oderwać i po tym, jak dała mi po buziaku do przekazania dla Aarona i Jacka (przez krótki okres pobytu w Londynie podbiła serca chłopaków), zapłakana poszła z mamą do samolotu, a my z ojcem w milczeniu wróciliśmy do auta.
-Chciałam przeprosić. - odezwałam się w końcu po paru minutach jazdy w ciszy.
-Nie rozumiem.
-Za mój ostatni wybuch. Nie powinnam była wykrzykiwać tych wszystkich rzeczy... Przepraszam.
-Wiem.

-A wy długo tak nie będziecie gadać? - zapytała Jennifer kiedy przyjechaliśmy do domu, a ojciec bez słowa poszedł do siebie, a ja do kuchni, gdzie siedzieli Kieran i Jen.
-Nie wiem. - wzruszyłam ramionami, siadając przy stole. - Rozmowa nie idzie nam najlepiej, więc może lepiej będzie nic nie mówić.
Kieran mruknął coś pod nosem, łypnął na mnie i wstał z zamiarem opuszczenia kuchni.
-Jak chcesz coś powiedzieć, to się nie krępuj. - powiedziałam, od razu nastawiona bojowo. Nie miałam już sił, by być w stosunku do niego miłą, bo to i tak było bezsensowne.
-Skądże. Czuję się bardzo swobodnie w swoim domu. - odparł, podkreślając słowo „swoim”.
-Nie musisz się trudzić, by przypominać, że nie jestem u siebie. U mnie w domu nie ma miejsca dla troglodytów. - odwarknęłam.
-Wow, cóż za dojrzałość. - zironizował.
-Och, bo u ciebie widać dojrzałość. Zwłaszcza w tym, jak przypieprzasz się do mnie co chwila, Bóg wie o co!
-Bo lepsze jest traktowanie własnego ojca tak, jak ty traktujesz swojego. - rzucił i wyszedł z kuchni.
-A coś ty się tak mojego ojca przyczepił?! - krzyknęłam za nim, co sprawiło, że chłopak wrócił. - Każdą, nawet najmniejszą naszą sprzeczkę sprowadzasz do tego tematu. To moja sprawa, jakie mam z nim kontakty i jak go traktuję!
-Twój ojciec, to świetny gość. Nie stara się zastąpić mi i Jen ojca, ale robi wszystko, byśmy wiedzieli, że mamy w nim oparcie, że możemy go traktować jak ojca...
-No więc dobrze dla was! Gratulacje! Ja niestety nie mogę powiedzieć, że robił wszystko, bym czuła, że mam w nim oparcie. Bo przez ostatnie cztery lata nie zrobił NIC, żebym się tak czuła. Nie znasz mnie, nie masz zielonego pojęcia o tym, co działo się w moim życiu, przez co przechodziłam, nie mogąc licząc na wsparcie ojca, bo on wtedy zabawiał się w waszego tatuśka! Nie wiesz o mnie nic, kompletnie nic, więc przestań w końcu, do cholerny jasnej, mnie oceniać! - wykrzyczałam mu w twarz i póki jeszcze potrafiłam powstrzymać się przed zmiażdżeniem mu nosa udałam się do swojego pokoju. Nie wliczając wyjść do łazienki, nie miałam najmniejszego zamiaru opuszczać go do końca dnia. Jednak po południu drzwi do mojego pokoju otwarły się z hukiem i pojawiły się w nich pyski Aarona i Jacka. Ich wyśmienite nastroje jedynie mnie zirytowały.
-Siemasz, Maleńka. - zawołał Ramsey. Jack ograniczył się do zwykłego „Cześć”. I dobrze. Im mniej irytujące zachowanie, tym bezpieczniej. Dla nich, oczywiście.
-Się puka. - powiedziałam, nie odrywając wzroku znad książki.
-Mówiłem. - zatriumfował Anglik.
-Mówiłem, mówiłem. - Aaron przesadnie go sparodiował.
-Przyszliście tu w konkretnej sprawie, czy po prostu żeby mnie powkurwiać? Bo jeśli to drugie, to lepiej się ewakuujcie, zanim zacznę w was rzucać tym, co mi się pod rękę nawinie. - powiedziałam, odwracając się w ich stronę na kręconym fotelu. Zauważyłam stojące u ich stóp torby. - Czy wy domów nie macie?
-Mamy. Ale rodziny z nami nie wytrzymują, więc raz na tydzień szukamy noclegu gdzie indziej. - odpowiedział Jack z taką powagą, że aż mnie to rozbawiło. - A mówiąc poważnie, to dziś jest ta impreza, a jutro rano wyjeżdżamy na mecz, więc stwierdziliśmy, że skoro od Kierana jest najbliżej na stadion, przenocujemy u niego.
-No właśnie. I my właśnie w tej sprawie...
-Nie wiem, o jakiej imprezie mówicie, ale okej, możecie u mnie spać. Tylko nie obudźcie mnie, jak wrócicie.
-Czekaj, czekaj, ty nie zrozumiałaś...
-Sorry, Aaron, od ciebie mi się przerzuciło. - wtrąciłam, a Jack zaśmiał się, by po chwili uchylić się przed ciosem od przyjaciela.
-Dzieciaki… - westchnął Walijczyk. - Chciałem po dobroci, ale bez łaski. Idziesz z nami na tę imprezę.
-No chyba nie... - prychnęłam, odwracając się do biurka i wracając do książki.
-Gabe, no chyba nie odmówisz solenizantowi. - skarcił mnie Jack. Spojrzałam na niego z pytającą miną, na co on kiwnął głową w stronę Ramsey’a, który patrzył wymownie w sufit, potupując nogą. Uderzyłam się dłonią w czoło, aż plasnęło. Wstałam i podeszłam do Aarona, rzucając mu się na szyję.
-Aaron, mój ulubiony Walijczyku...
-Jedyny, jakiego znasz?
-Cicho! Wszystkiego najlepszego*. - powiedziałam, całując go tradycyjnie, po polsku, trzy razy w policzki, po czym odśpiewałam mu sto lat.
-W zadośćuczynienie idziesz z nami na imprezę. - oznajmił. - I bez dyskusji!

Wieczorem, wspólnymi siłami z Jen i Leą zrobiłyśmy się na bóstwa. Jen pożyczyła mi genialną, fioletową kieckę, a ja pożyczyłam dziewczynom coś z mojej biżuterii. Wsunęłam na stopy krótkie, czarne kozaczki na obcasie, wzięłam w rękę torebkę i płaszcz, i zeszłam na dół. Poczekałyśmy jeszcze pięć minut na chłopaków (czego nie omieszkałyśmy im potem parę razy wypomnieć) i dwoma taksówkami ruszyliśmy do miejsca docelowego, czyli domu Theo i Melanie. Gospodarze wesoło nas powitali i szybko wciągnęliśmy się w wir zabawy. Większość czasu spędziłam gadając z Cesciem lub Melanie. Swoich początkowych towarzyszy zgubiłam gdzieś wśród zebranych. Jak się okazało, niedługo miałam jednego z nich odnaleźć...
Szłam właśnie z drinkiem dla siebie i Mel, kiedy ktoś na mnie wpadł i zawartość jednej ze szklanek znalazła się na mnie, a drugiej na tym kimś. Zaklęłam soczyście i spojrzałam na tego, kto na mnie wpadł. W myślach zaklęłam jeszcze bardziej.
-Co do cholery?! - zawołał zdezorientowany, chwytając się za morką koszulkę. Spojrzał na mnie. - No tak... mogłem się tego spodziewać. - prychnął z pogardą.
-Niby czego? Że wleziesz na mnie? - uniosłam się.
-Ja na ciebie wszedłem?
-Nie, mówiłam do tego „ciebie” z tyłu. Nieważne, nie mam ochoty się z tobą kłócić. Nie teraz i nie tu. - wyminęłam go.
-Wystarczyło by „przepraszam”... - mruknął.
-Niby kogo mam przeprosić? Chyba samą siebie, za twoją gapowatość. - prychnęłam.
-Boże, jaka ty jesteś... - nie dokończył, tylko pokręcił głową. Przykuliśmy uwagę stojących najbliżej nas ludzi.
-No dalej. Jaka jestem?
-Nieważne...
-Proszę, powiedz. Może w końcu dowiem się, czemu tak bardzo mnie nie znosisz, bo prawdę mówiąc mam dość tego twojego ciągłego atakowania mnie, więc mów śmiało! Jaka jestem?
-Irytująca, arogancka ignorantka. - wycedził.
-Kieran, chyba przesadzasz. - obok nas pojawiły się Lea i Jen.
-Nawet nie zaprzecza. - powiedział z triumfem.
-Bo nie wiem co powiedzieć. - odpowiedziałam szczerze. - Nie mam pojęcia, czemu tak sądzisz, ale szczerze mówiąc, chyba jednak chuj mnie to obchodzi.
-Sądzę tak, po obserwacji twojego zachowania. Szczególnie wobec Daniela. Czy ty nie widzisz, jak on cię kocha? Jak chce nawiązać z tobą jakikolwiek kontakt? A ty nie mogłaś nawet przemóc się, żeby wyjść z nim i z siostrą. Nie wiem, co zrobił, ale cholernie się teraz stara, żeby to naprawić, w przeciwieństwie do ciebie.
-Właśnie! Nie wiesz, co zrobił, więc przestań, do kurwy nędzy, się tym interesować! Nie masz pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Już ci mówiłam – nie znasz mnie, najwidoczniej nie znasz też mojego ojca tak dobrze, jak ci się wydaje, bo wierz mi, nie był tak idealny jak jest teraz! Nie wiesz nic, a mimo to wpieprzasz się tam, gdzie nie trzeba! Zostaw to, co jest między mną a moim ojcem w spokoju. - po raz kolejny chciałam odejść, ale słowa Kierana mnie zatrzymały.
-Jezu... Jaką ty jesteś egoistką!
-Ja jestem egoistką?
-Tak, ty! W ogóle nie obchodzi cię ojciec. To, jak on się może czuć. Tylko to, co ty czujesz, to co się z tobą dzieje. Ty, ty, ty! Stawiam, że nie zrobiłabyś dla niego nic. Nic! Tak bardzo jesteś w siebie zapatrzona, że nie oddałabyś mu pieprzonej nerki, gdyby tego potrzebował, bo by ci blizna została!
Teraz chyba wszyscy byli zebrani wokół nas. Lea i Jennifer patrzyły z zaskoczeniem na Kierana. Podobnie jak chłopaki z drużyny. Wszyscy wyczekiwali mojej odpowiedzi. A ja nie wiedziałam co powiedzieć. Nie miał pojęcia, jak bardzo trafił w punkt... Ściskało mnie w żołądku i czułam zbierające się w oczach łzy. Wzięłam głęboki oddech.
-Masz rację. - powiedziałam łamiącym się głosem. Odchrząknęłam. - Masz rację. - powtórzyłam głośniej. - Gdyby teraz potrzebował pieprzonej nerki, nie oddałabym jej. Ale nie dlatego, że, jak twierdzisz, jestem egoistyczną, arogancką ignorantką. - podeszłam dwa kroki bliżej Anglika. - Nie... A wiesz przez co? - zapytałam. Chłopak spojrzał na mnie wyzywającym wzrokiem. - Ponieważ już oddałam jedną! Mojemu bratu, bo to mogło ocalić mu życie! - wykrzyczałam mu w twarz, patrząc na niego z nienawiścią w oczach, starając się powstrzymać przed rozpłakaniem się. Wśród zebranych rozległy się szepty. Lea i Jennifer patrzyły na mnie z troską i jednocześnie zaskoczeniem w oczach. Nagle rozległ się śmiech Kierana.
-Niezła próba, Gabe. Daniel NIGDY nie mówił nic o synu. Zawsze tylko o tobie i Lucy. Wiem, że nie masz brata. - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. A mi po raz kolejny zabrakło słów. Nie wiedziałam, czy bardziej zaskoczyło mnie zachowanie ojca, czy okrutność Kierana.
-To prawda. - powiedziałam już normalnym tonem. Jego twarz przybrała dziwny wyraz. Ale nie wyraz triumfu, czy zadowolenia z wygranej, ale jakiegoś zaskoczenia i żalu. - Nie mam brata. Ale jeszcze rok temu miałam.
Wiedziałam, że nie powstrzymam dłużej łez, więc odwróciłam się na pięcie, przebiłam przez tłum i z łzami spływającymi z moich oczy wyszłam na dwór, nie zabierając wcześniej płaszcza, czy nawet sweterka. Świeże, zimne powietrze uderzyło we mnie, jednak wbrew moim oczekiwaniom nie pomogło mi w żaden sposób. Złapałam się za głowę, w której huczało mi, jakbym oberwała czymś ciężkim. Łzy nie przestawały płynąć z moich oczu, jakby pękła jakaś zapora, za którą zbierały się przez ostatnie pół roku. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam, że ta bariera, jaką w krótkim czasie udało mi się wybudować, za którą schowałam wspomnienia, ból, cierpienia i tęsknotę, pękła przez słowa Kierana. Dlaczego po prostu nie odeszłam, nie zostawiłam tego. Dlaczego musiałam przybliżyć to wszystko? Przywołać wspomnienia, które na nowo wywoływały tyle bólu. Dlaczego?
Od bramy ku drzwiom wejściowym szedł Aaron.
-Gabe, co się stało? - zapytał, próbując mnie zatrzymać. W tym samym momencie w kieszeni sukienki poczułam wibrację telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się napis „Jen”. - Gabe?
-Błagam, odpierdolcie się wszyscy ode mnie! - krzyknęłam, wyrywając rękę z uścisku chłopaka, wyrzuciłam telefon w śnieg i wybiegłam na chodnik. Zaczęłam iść przed siebie.

********

* - na potrzeby opowiadania musiałam "przesunąć" urodziny Aarona o dwa dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz