środa, 3 października 2012

#4. "She says: Hello, you fool, I love you!"

Muzyka wykorzystana w tekście: Roxette - Joyride

********
Obudził mnie telefon wibrujący pod poduszką. Zdziwiłam się, kto może dzwonić, bo numer tego telefonu ma tylko ojciec i Elizabeth.
-Słucham. - powiedziałam cicho, zaspanym głosem.
-Dzień dobry Gabrielle. Przepraszam, ze cię budzę.
-Elizabeth? Coś się stało?
-Musiałam zabrać ciocię do szpitala, do jej córki. Miała lekki wypadek samochodowy. Jeszcze trochę tu z nią posiedzę. Myślę, że za jakieś dwie godziny wrócimy.
-Dobrze. 
-Mam do ciebie ogromną prośbę. Mogłabyś zrobić chłopcom śniadanie? Poprosiłabym Jenny, ale ona ledwo sama sobie umie coś ugotować.
-Jasne. Nie ma sprawy. Coś jeszcze trzeba zrobić?
-Nie, nie. Tylko to. Dziękuję ci bardzo.
-Nie ma sprawy.
-To do widzenia. - powiedział i rozłączyła się.
Zegarek wskazywał na dwadzieścia minut po dziewiątej. Nie byłam już śpiąca, więc wstałam i wyciągnęłam z szafy dżinsy i zwykły top na ramiączkach. Spojrzałam na kanapę. Aaron spał jak zabity, a połowa ciała spadała z materaca. Koc leżał na podłodze, więc wzięłam go i przykryłam chłopaka. Hmm, a może by tak obudzić go w jakiś drastyczny sposób... Nie, niech śpi. Przynajmniej nie będzie wtedy wspominał o tym złamaniu. Bleh. Przez tą jego opowieść śniły mi się połamane kości. Bleeeh. Powtarzam się?

Po wykonaniu porannej toalety i przebraniu się zeszłam do kuchni. Zajrzałam do lodówki i zdecydowałam się zrobić moją popisową jajecznicę. Mama i Luśka zawsze ją bardzo chwaliły, więc może i w angielskie gusta trafi. Włączyłam radio, nastawiłam na dużą głośność (może te śpiochy się obudzą) i zaczęłam biegać po kuchni w poszukiwaniu potrzebnych mi ingrediencji i narzędzi. Gdybym w międzyczasie nie tańczyła i nie śpiewała, zeszłoby mi dwa razy krócej. Praca zastygła niemal całkiem, kiedy w radio puścili „Joyride” Roxette. Od czasu do czasu mieszając smażącą się szynkę z pieczarkami i szczypiorkiem, śpiewałam piosenkę, całkiem zapominając, że ktokolwiek inny jest w domu.
-She says: Hello, you fool, I love you! - tanecznym krokiem ruszyłam po pomidory, wykonując obrót. I wtedy wpadłam na rozczochranego Aarona (wyglądał, jakby go piorun strzelił), który od razu zaczął ze mną tańczyć i śpiewać.
-Come on join the joyride, join the joyride. - zaśpiewał. No, bardziej zafałszował... Pacnęłam go łopatką po nosie i chciałam dostać się do pomidorów, ale wtedy wpadłam na Jack’a, który okręcił mnie, przechylił przez ramię i dopiero wtedy wypuścił. Kieran siedział przy blacie i tylko kręcił głową. Ponurak. Dalej podśpiewywałam piosenkę, bujając się przygotowywałam powoli śniadanie, w międzyczasie wygłupiając się z Aaronem, który cały czas próbował podjeść coś z patelni, podczas gdy Jack zebrał zamówienia na kawę i zajął się jej przygotowaniem.
-Widzę, że wy tu się jak u siebie w domu czujecie. - zauważyłam, wbijając jajka na patelnię.
-Wiesz, nocujemy tu średnio raz na tydzień, to się zadomowiliśmy już.
-I co, tak na zmianę ze sobą?
-Co ze sobą? - zapytał Aaron, za to dwaj pozostali załapali od razu.
-Gabe!
-Oszalałaś?
-No chyba cię Bóg opuścił.
-Ja mam dziewczynę!
-Ale o co chodzi?! - dopytywał się Aaron.
-Czy on jest blondynem? - zapytałam.
-Jeśli pytasz o stan umysłu, to tak. - odpowiedział Jack.
-Spieprzajcie. Jest za rano żebym myślał. - fuknął i znowu podkradł jedzenie z patelni.
-RAMSEY! - wrzasnęłam, strzelając go po łapach.
-I tak mnie kochasz, bejb. - powiedział szczerząc się i pocałował mnie w policzek.
-Przestań mnie ślinić! I przestań podżerać! I siadaj do stołu, bo śniadanie gotowe!
-Raany, jaka ostra i agresywna. Współczuję twojemu facetowi, jeśli takowego masz.
-Nie mam.
-No to już wiem dlaczego.
-Jak ci przyjebię, to ci echo zęby powybija. - warknęłam, stawiając patelnię pełną jajecznicy na stole w jadalni, po czym zajęłam miejsce obok Jack’a, jak najdalej do Ramseya.
-Mmm, co tak paaaa... RAMSEY?! - to Jennifer weszła do jadalni.
-Mi też nie miło, że cię widzę.
-Kieran, chwieju, co on tu robi?
-Jak widzisz, siedzi i je śniadanie.
-Siadaj, ciebie też wliczyłam. - powiedziałam.
-Nie będę siedziała z tym ograniczonym mutantem, z mózgiem wielkości ziarnka gorczycy, w jednym pomieszczeniu!
-Oj Jen, weź nie pajacuj, tylko siadaj na dupie i jedz.
-Owszem, zjem. Później. Jak tego tu - wskazała na Aarona - nie będzie w tym domu. - powiedziała i wyszła, a zaraz za nią poszedł zdenerwowany Kieran.
-No, to tak mniej więcej wyglądają śniadania tutaj, kiedy nie ma ani twojego ojca, ani ich matki. - wyjaśnił Aaron, nie zawracając sobie głowy wcześniejszym przełknięciem jedzenia. - Jakby mnie ktoś szukał, to będę w pokoju Kierana. - wziął talerz z jedzeniem.
-Nie no, Aaron, daj spokój...
-Gabe, serio. Przerabialiśmy to nie raz i to będzie najlepsze wyjście. A ty, Młody, nie zapominaj, że jesteś mi winien rewanż w Fife. - powiedział i wyszedł.
-Lubi przegrywać. - wzruszył ramionami. Jaki skromny... - A śniadanie – palce lizać!
-Dzięki. Słuchaj, wiem, że to nie moja sprawa, ale czemu oni się tak nie znoszą?
-A żebym to ja wiedział. Kiedyś, jeszcze z pół roku temu, może trochę dalej, lubili się. Nawet coś tam ze sobą kręcili, ale nagle trach! Z dnia na dzień. Ona na niego wrzeszczy i się wkurza jak nigdy, a on jej wrzuca i dogryza. - odpowiedział. Zanim zdążyłam zadać kolejne pytanie do jadalni wpadł czerwony ze złości Kieran, a zaraz za nim Jen w podobnym stanie.
-Nie ma to, jak śniadanie w miłej atmosferze. - mruknęłam. Jack stłumił w sobie parsknięcie, a rodzeństwo najwyraźniej niczego nie usłyszało.

-Ja robiłam, wy sprzątacie. - powiedziałam po zjedzeniu śniadania, wstając od stołu i poszłam do pokoju Kierana. Zapukałam i weszłam do środka. Aaron rozwalił się na sofie i oglądał jeden z durnych programów na MTV. Zrzuciłam jego nogi i usiadłam obok niego.
-Słoneczko tobie też dało się we znaki? - zapytał. - Jen. Promieniująca wesołością, optymizmem i miłością Jen. - wyjaśnił w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie. Zaśmiałam się.
-Nie. Po prostu zjadłam śniadanie i przyszłam sprawdzić, czy aby nie siedzisz skulony w kącie, szlochając z powodu braku miłości i odrzucenia. - odpowiedziałam.
-Ty jedna się o mnie troooszczyyyyszzz! - zawył, udając, że płacze i wtulił się w moje ramie, niemal urywając mi rękę. - Jestem taaaki samoootnyyy. Jennifer mnie nienawidziii. Nikt mnie nie koooochaaaa.
-Ekhym. Aaron? - w progu stanęli Kieran z Jackiem. Walijczyk natychmiast puścił moje ramię i wyprostował się.
-Chłopaki, chyba go trochę zaniedbujecie. Spójrzcie na niego. Jemu brakuje miłości!
-Oj Gabe, tak się tylko wygłupiam.
-Skoro tak twierdzisz. - z powątpiewaniem powiedział Kieran, siadając na swoim łóżku.
-To jak, Ramsey, gotowy na rewanż teraz? - zapytał Jack, siadając obok mnie.
-Zawsze i wszędzie. - odpowiedział Walijczyk, przybierając bojową minę. Kieran włączył sprzęt.
-To raczej cię nie zainteresuje. - powiedział „brat”.
-Czemu tak sądzisz?
-Bo będziemy grali w Fife. Grę o piłce nożnej. To raczej nie dla dziewczyn.
Ktoś tu wydaje się być nieco seksistowski. Okej. Chce mieć głupią dziewczynę, to będzie ją miał.
-Chętnie zostanę i popatrzę. Jeśli wam to nie przeszkadza.
Chłopakom nie przeszkadzało, więc zostałam. Podczas meczu toczonego między drużyną Jacka a drużyną Aarona, zadawałam głupie, podstawowe i bezsensowne pytania. Na które oczywiście znałam odpowiedzi. Okej, nie interesuję się jakoś super światowym footballem, ale w nogę pograć lubię i umiem, a i w Fifie nieźle sobie radzę.
-Mogę spróbować ja? - zapytałam, robiąc śliczne oczka.
-Może ze mną? - zapytał Aaron, który przegrał poprzedni mecz.
-Dobra.
-Serio, Ramsey? - zaśmiał się Kieran. - Chcesz się dowartościować wygrywając z dziewczyną?
-To trochę żałosne. - wtrącił Jack.
-Ej! Kto powiedział, że przegram?! - wtrąciłam się urażona tymi tekstami. Kieran i Ramsey spojrzeli na mnie z politowaniem, a Jack podniósł ręce w geście obronnym.
-Daj jej może jakieś fory, co? - zapytał po cichu Kieran Ramseya.
-Ponownie pytam: skąd myśl, że będę ich potrzebowała? - zapytałam coraz bardziej zirytowana.
-Biorąc pod uwagę twoje pytania podczas gry chłopaków, czuję, że ci się to przyda. - odpowiedział mój „brat”.
Prychnęłam.
-Cóż, zobaczymy.
Gra się zaczęła. Po początkowym gorszym okresie dla mojej drużyny, zaczęłam skopywać dupę Aaronowi. Chłopaki byli zaskoczeni. Nie wiem, który bardziej.
-Ej, to nie fair! Dałem ci fory! - jęknął Ramsey.
-Jak widać, to ja powinnam dać fory tobie. - powiedziałam, wbijając kolejnego gola. Zaraz po tym, czas meczu dobiegł końca. Ramsey nie mógł zdzierżyć tego, że go ograłam.
-Przegrałem. I to z dziewczyną! Ale jak? - zapytał, spoglądając na mnie.
-Lata praktyki, chłopcze, lata praktyki. Jak widać, nie tylko faceci są tak cudowni i na tyle rozwinięci, by ogarnąć granie w Fifę. Ale jak widać są na tyle ograniczeni i zapatrzeni w siebie, żeby tak myśleć. - powiedziałam patrząc na Kierana, po czym poszłam do swojego pokoju. Nie wiem czemu, ale Kieran zaczynał mnie denerwować i irytować. Jak mało kto. Niby nic szczególnego nie robił, nie mówił, ale coś w nim sprawiało, że go nie lubiłam. Jest taki wyniosły, jakby był lepszy ode mnie. Rozmawiałam więcej z jego przyjaciółmi niż z nim samym, a jak już rozmawiałam z nim, to był niemiły i miałam wrażenie, że ma mi za złe to, że w ogóle tu jestem. Cóż, przynajmniej jest nas dwoje, którzy nie cieszą się z mojego pobytu tutaj...

Przez to wszystko naszła mnie ochota na papierosa. Nie palę często. Ale zawsze mam przy sobie paczkę fajek, by w razie potrzeby móc wypalić jedną czy dwie. Nie jestem uzależniona. Podobno każdy uzależniony tak mówi, ale ja naprawdę mogłabym odstawić, jeśli tylko bym chciała. Ale nie chciałam. Dawało mi to pewnego rodzaju uspokojenie i ukojenie nerwów. Lubiłam od czasu do czasu wpuścić ten gorzki dym do środka mnie.

Wyjęłam z torby jednego papierosa i zapalniczkę. Włożyłam na stopy trampki, ubrałam golf, a na niego bluzę, wzięłam rękawiczki z uciętymi palcami i udałam się na dół, a potem na werandę. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Czułam, jak przemieszcza się w głąb mnie. Miałam wrażenie, że miesza się z krwią i rozchodzi po całym ciele, kojąc irytację. Zgarnęłam śnieg z płotka i usiadłam na nim okrakiem, opierając się o ścianę domu. Paliłam powoli i rozkoszowałam się smakiem papierosa. Byłam pewna że kolejnego zapalę za tydzień, może dwa.

Siedziałam dalej na dworze mimo tego, że papieros już się skończył. Pomyślałam o Polsce. O mamie, Luizie, przyjaciołach. Podciągnęłam rękaw i spojrzałam na nitkę zawiązaną na moim nadgarstku. Zawsze, gdy rozstawałyśmy się z Pauliną na dłuższy czas, obie zawiązywałyśmy sobie na nadgarstkach nitki. Za każdym razem, gdy pomyślałyśmy o sobie, na nitce lądował nowy supełek. To miało nam pokazać jak udany był czas rozłąki. Im więcej supełków, tym mniej udane rozstanie. Ten zwyczaj kontynuowałyśmy od dziewiątego roku życia, kiedy miałam wyjechać z rodzicami na wakacje nad morze, a Paulina ze swoimi w góry. Obie po powrocie miałyśmy tyle samo supełków – dziewiętnaście. Od tego czasu ta liczba jest dla nas pewnego rodzaju talizmanem. Paula śmiała się, że nadchodzący rok będzie dla nas magiczny, ponieważ ja w styczniu, a ona w kwietniu, kończymy dziewiętnaście lat. Cóż, oby miała rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz