***
Jest piątek, ostatni dzień roku, pierwsza w nocy, od pamiętnej imprezy nie zamieniłam słowa zarówno z Jackiem jak i z Kieranem (w przypadku tego drugie niezbyt mi to przeszkadza), a ja obudziłam się cała obolała na podłodze u Jennifer, bo ktoś uparcie hałasuje za oknem, nie dając mi spać. Muszę spać z Jenny w pokoju, ponieważ mój chwilowo okupuje Elizabeth. Ojciec jest przeziębiony i jego chrapanie zbudziłoby martwego. Nie chciałam zmuszać Elizabeth do spania na podłodze pokoju córki, więc zaproponowałam, że oddam jej swoje łóżko.Z ciekawości wstałam i wyjrzałam przez okno, co to za hałasy. Zobaczyłam jedynie zapalone światło na tyłach szopy. Złapałam kurtkę, buty i w dresach zeszłam na dół, a następnie przez werandę i ogródek poszłam pod szopę. Wyjrzałam zza niej i ze zdziwieniem stwierdziłam, że to Kieran rąbie drzewo.
-Nie chcę przeszkadzać, ale czy mógłbyś rozwijać swoje hobby w dzień i przestać napierdalać mi tą siekierą pod oknem o barbarzyńskiej godzinie?
Czy mówiłam już, że robię się agresywna, kiedy ktoś przerywa mi sen w środku nocy?
-Przepraszam. - powiedział po dłuższej chwili przyglądania się mi. Tak, wiem, że zapewne w powyciąganych dresach i z fryzurą "na Aarona" wyglądam wręcz olśniewająco, ale żeby mu od razu mowę odjęło...
-Po prostu odłóż to na jutro, okej? - ziewnęłam szeroko i odwróciłam się na pięcie.
-Nie za to. - zawołał za mną. - Znaczy za to też. - dogonił mnie, niosąc naręcze drzazg.
-No to nie łapię.
-Za moje zachowanie. Od samego początku, a zwłaszcza wtedy… u Theo. Przepraszam.
Wzruszyłam obojętnie ramionami. W ciszy doszliśmy do domu. Kieran poszedł do salonu, by tam przy kominku wypakować drewno, a ja do kuchni zrobić sobie gorącej czekolady, by się rozgrzać.
Miałam kocioł w głowie. Z jednej strony nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z Kieranem, a tym bardziej na rozmowę o ostatnim incydencie. Najchętniej zachowywałabym się w stosunku do niego tak, jak on zachowywał się w stosunku do mnie. Być po prostu wredną suką. Ale z drugiej, miałam serdecznie dosyć tej popieprzonej sytuacji. Może warto zapomnieć o tym wszystkim i zacząć jeszcze raz? Wyprostować nasze relacje. Nawiązać jakąś nić porozumienia. Jest tak podobny do Roberta. Jego zachowania, nawet niektóre gesty. A z bratem miałam przecież bardzo dobre kontakty. Jen dogaduje się z nim bardzo dobrze. Nie może być taki zły. Cóż, nie dowiem się, jeśli nie spróbuję. Poza tym, fajnie byłoby znów być młodszą siostrą. Nie mówię, że już od razu za dzień, czy dwa. Ale może kiedyś...
Zalałam drugi kubek gorącym mlekiem i poszłam do salonu. Siedział na kanapie blisko kominka i wpatrywał się w ogień, pocierając ręce, by je ogrzać.
-Trzymaj. - powiedziałam podając mu kubek. - Tylko uważaj, gorące.
-Dzięki. - objął naczynie dłońmi i siorbnął łyka czekolady. - Mmm, cudowna. - odstawił kubek na ziemię.
-Wiem. - usiadłam obok niego, zakładając nogi na kanapę i zaplatając je.
-Naprawdę mi przykro. Nie chciałem ci sprawić bólu. - wbiłam wzrok w ogień w kominku.
-Czemu myślisz, że sprawiłeś? - nadal nie mogłam pozbyć się tego wrogiego tonu.
-Może i jestem głupi, ale nie ślepy. Zauważyłem to. - spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. - Po wyrazie twarzy, po oczach. Zwłaszcza po oczach.
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Brat zawsze mi mówił, że jestem dobrą aktorką, ale z moich oczu może czytać jak z otwartej księgi.
-Jack opowiedział nam... Aaronowi i mi, o czym rozmawialiście wtedy. Całą historię.
-Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło. - powiedziałam szczerze.
-Naprawdę przepraszam. Miałaś rację, nie miałem pojęcia, co zaszło między tobą, a twoim ojcem. Nie wiedziałem, że zostawił was w takiej sytuacji... Gdybym wiedział, nie zachowywałbym się jak ostatni palant.
Nie odpowiedziałam nic, ale wiedziałam, że mówi szczerze. Czułam, że naprawdę żałuje.
-Ale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że cię nie znam.
-Czyżby?
-Może i nie znam twojego ulubionego dania, znaku zodiaku, czy ulubionego koloru, ale wiem na pewno, że robisz genialną jajecznicę i czekoladę, masz świetny głos, lubisz klasycznego rocka, łatwo zyskujesz sobie sympatię nowych ludzi i na pewno kochasz swoją siostrę.
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Chyba jednak muszę się przyznać do błędu. Ale tylko troszeczkę. - oboje się zaśmialiśmy.
-Myślisz, że da radę zacząć od początku? - zapytał po chwili całkiem poważnie.
-Od początku?
-W prawdzie pierwszego tak dosłownie powalającego wrażenia nie da się poprawić...
-Myślałam, że jesteście włamywaczami! Broniłam domostwa!
-Patelnią? Naprawdę? Co ty, z “Zaplątanych” inspiracje czerpałaś?
-A żebyś wiedział.
-Dobrze, że Aaron zapalił wtedy tę latarkę. Kto wie, jak Jacky zniósłby tak bliskie spotkanie z patelnią.
-Chciałam go tylko ogłuszyć, nie zabić!
-Gdyby nie jego refleks, być może nie byłoby go teraz tutaj.
-O tak, refleks to ma wręcz zwalający z nóg.
-Haha! Za każdym razem, kiedy sobie przypominam tę scenę, chce mi się śmiać. To było piękne...
-Hej, Trolle! Pobudka, dziś Sylwester! Jest piękny, słoneczny, śnieżny dzień! Koniec roku!-Jennifer, zamknij japę. - jęknęłam, próbując ułożyć się tak, żeby łóżko przestało gnieść mnie w żebra. O dziwo jednak, łóżko się poruszyło, a ja przerażona otworzyłam szeroko oczy. Kiedy zobaczyłam przed sobą kominek, dotarło do mnie, że nie śpię u siebie, tylko na kanapie w salonie, a „łóżko” to kolano Kierana. Wczoraj zaczęło nam się naprawdę dobrze rozmawiać. Przede wszystkim doszliśmy do wniosku, że oboje powiedzieliśmy trochę za dużo (on bardziej) i że nie warto dłużej się tak zachowywać. A potem zaczęliśmy rozmawiać o nim, o mnie, o jego karierze, o jego przyjaźni z chłopakami i nawet zaczęliśmy układać zarysy planu ostatecznego pogodzenia Jenny i Aarona. Ale musiało nam nie najlepiej iść, bo nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Usiadłam na kanapie.
-Kieran, wstawaj, miałam cię obudzić o dziesiątej. - Jennifer potrząsnęła bratem, ale ten jedynie mruknął coś przez sen i poprawił swoją pozycję.
-Gibbs, masz trening za pół godziny! - wrzasnęła, na co chłopak otworzył szeroko oczy i spadł z łóżka.
-Co?! Jak? Miałaś mnie obudzić o dziesiątej!
-No i właśnie cię budzę. Spójrz na zegar. - opowiedziała spokojnie i z miską płatków usiadła między nami. Chłopak syknął coś o nienawiści, co Jen puściła mimo uszu. - Co wy tak w ogóle robiliście tutaj? Razem? Próbowaliście się zabić?
-Wręcz przeciwnie. Doszło do rozejmu.
-No fo ty?! - powiedziała zaskoczona z pełną buzią.
-Fuu, Jen, oplułaś mnie. - jęknął Kieran, wycierając twarz.
-Fory, bwat... - przełknęła. - Swoją drogą, szkoda, że nie widzieliście min mamy i Daniela, kiedy rano wychodzili do pracy i was tu tak zastali. Podejrzewam, że pomyśleli, że coś ćpaliście, więc przygotujcie się na rozmowę po ich powrocie.
Po tym, jak już doszłam w swoim pokoju do siebie po ostatniej nocy, złożyłam e-mailowy raport Pauli.-A teraz najwyższy czas na papieroska. - przeciągnęłam się w fotelu mówiąc do samej siebie i sięgnęłam po torbę, szukając w niej białej paczki. Niestety, okazała się pusta. Zaklęłam pod nosem, a pięć minut później byłam już w drodze do sklepu, pogwizdując pod nosem bliżej niezidentyfikowaną melodię. Ta nocna rozmowa z Kieranem mocno poprawiła mi humor. Zakupiłam upragnioną używkę i zadowolona niemal wybiegłam ze sklepu, wpadając na kogoś i prawie zwalając go z nóg.
-Przepra... Jack?
-Cześć. - nie wydawał się być zaskoczony moim widokiem.
-Co tu robisz?
-Jechałem po Kierana na trening, ale zobaczyłem, że tu wchodzisz i pomyślałem, że potrzebujesz może podwózki.
-Och, dzięki... Ale muszę zapalić, więc się przejdę. - pomachałam mu paczką fajek przed nosem.
-Palisz? - zdziwił się.
-Okazjonalnie. Rzadko. Około paczkę na półtorej miesiąca, czasem dłużej. - wyjaśniłam. Kiedy się denerwowałam, zawsze zaczynałam dużo mówić.
-Wiesz, że to nie zdrowe.
-W nadmiarze wszystko szkodzi. - wzruszyłam ramionami i włożyłam papierosa do ust.
-Możesz uzależnić się, zachorować na raka płuc... Szkodzisz ludziom w swoim otoczeniu.
-Dobra, już dobra! - schowałam przyjemność na później. - Rany, jaki ty upierdliwy jesteś.
-Więc teraz możesz bez przeszkód pojechać ze mną autem.
Przewróciłam teatralnie oczami i ruszyłam w stronę samochodu Anglika.
W samochodzie ledwie rozmawialiśmy. Większość trasy spędziłam na patrzeniu się przez boczną szybę na obrazy migające za nią. Kiedy dojechaliśmy pod dom, oboje wysiedliśmy bez słowa. Jack odezwał się pierwszy dopiero, kiedy miałam otworzyć bramkę.
-Możemy porozmawiać? Na konkretny temat.
No i proszę... Tego właśnie się obawiałam. Starałam się nie wyglądać na zbyt przestraszoną, chociaż nie miałam pojęcia, co mu powiedzieć. Mam nadzieję, że chociaż mi wyszło.
-Może się przejdziemy? - zaproponowałam. Kiwnął głową i oboje jak na znak ruszyliśmy w tym samym momencie.
-Nie byliście u nas z Aaronem wczoraj. Zaczęłam się martwić. W końcu ostatnio bywaliście tu chyba co dzień.
-Mieliśmy w środę małą kłótnię.
-O co?
-O jego zachowywanie się jak dupek.
-Zaczynam mu współczuć. Jesteście kolejnymi osobami, które się z nim o to pokłóciły. - stwierdziłam. - Teraz to dopiero ma powody do nielubienia mnie. - dodałam po krótkim namyśle. W odpowiedzi usłyszałam śmiech Jacka.
-Rozmawialiście?
-Tak. Wszystko wyjaśniliśmy. Pół nocy przesiedzieliśmy w salonie z gorącą czekoladą gadając. Zaczęliśmy od nowa. Tabula rasa.
-To dobrze. Będzie teraz nudniej bez waszych kłótni i docinek, ale przeżyjemy.
-Zawsze zostają jeszcze Aaron i Jenny.
-Tak, to fakt. - zaśmiał się. - Ale nie o tym chciałem porozmawiać. Tylko o tym, co zdarzyło się po imprezie, na ulicy.
-Jack...
-Jest taki stereotyp, że piłkarze wyrywają panienki na prawo i lewo tylko po to, żeby chwilę później znaleźć inną. Jednego dnia są z tą, potem z tamtą...
-Jack, poczekaj! Zanim coś powiesz, musisz wiedzieć, że ja nie jestem typem dziewczyny, która nadaje się do związku. Większość dziewczyn myśli o chłopakach, szczęśliwej miłości i wspólnej przyszłości, etc. Mój najdłuższy związek trwał dwa miesiące. Nie przywiązuję się. Kiedy znajomi chcą mnie wkurzyć, mówią na mnie „player” i pewnie mają trochę racji, ale ja po prostu nie wierzę w miłość i takie tam. I w sumie, to nie wiem, czemu to wszystko mówię i robię z siebie kretynkę a także stawiam siebie w coraz to gorszym świetle, nawet nie wiedząc, co zamierzałeś mi powiedzieć, ale...
-Wow. Dużo mówisz.
-Taa, wiem. Ale wracając do tematu, myślę, że powinniśmy po prostu o tym zapomnieć. Nie powinniśmy byli tego robić. Nie mówię, że żałuję, bo muszę przyznać, że całkiem dobrze całujesz, ale nie chcę, żeby to co się stało jakoś wpłynęło na nasze relacje. - przygryzłam wargę, patrząc na niego niepewnym wzrokiem, próbując zgadnąć o czym myśli.
-Jasne, rozumiem. - odpowiedział. - Właściwie, to chciałem powiedzieć to samo. Powinniśmy zapomnieć i zachować wszystko tak, jak było przedtem.
Ulżyło mi.
-Cieszę się, że się rozumiemy. To co, wracamy? - zapytałam. Kiedy w odpowiedzi dostałam kiwnięcie głową, oboje zawróciliśmy.
-Chociaż nie zgadzam się z jednym. - zatrzymał się nagle.
-Z czym? - zapytałam, zatrzymują się dwa kroki później.
-Jak to „całkiem nieźle” całuję?!
Wybuchłam śmiechem, wróciłam do niego, i łapiąc pod rękę zaciągnęłam w stronę domu.
Kiedy śmiejąc się weszliśmy do mojego tymczasowego miejsca zamieszkania, z kuchni natychmiast wyłoniły się głowy Jen i Kierana. Angielkę wyraźnie ucieszył nasz widok.-Och, czy to już oficjalnie?!
-Ale co? - zapytał zdezorientowany Jack.
-Jesteście razem? - niemal podskakiwała w miejscu.
-Jennifer... - jęknęłam, zdejmując z pomocą Jacka kurtkę.
-No co?
-Nie, nie jesteśmy. I nie widzę powodu dla którego mielibyśmy być. Bez obrazy, Gabe.
-Nie biorę do siebie.
Jennifer była wyraźnie niepocieszona, a jej brat dziwnie przyglądał się to mi, to Jackowi.
-Kieran, lecimy.
-Ale przecież... - zająknął się Gibbs.
-Idziemy! - Wilshere rzucił koledze kurtkę i otworzył drzwi wejściowe. Kieran pokręcił głową i obaj wyszli na zewnątrz.
-Czy tylko mi ich zachowanie wydawało się być dziwne? - zapytałam. Jennifer jedynie wzruszyła ramionami i poszła szykować się do pracy.
-Jesteś idiotą!
-Wiem, Kieran! Powtarzasz mi to przez całą drogę od twojego domu.
-Bo jesteś idiotą!
-Cześć, chłopaki. Co jest przyczyną tymczasowego nazywania idiotą Jacka, nie mnie?
-Fakt, że jest idiotą.
-No tak...
-I tchórzem?
-Nie gadali?
-Owszem, gadali. Ale razem stwierdzili, że to była pomyłka, nic nie powinno zajść i niech po prostu będzie tak, jakby nic nie zaszło.
-A co niby miałem zrobić?!
-Powiedzieć, jak jest naprawdę?
-Widzisz? Nawet Aaron wykazuje się krztyną inteligencji.
-Ta, łatwo wam mówić...
-Jack, wiem, że mieliście trudne początki, ale to, że zaatakowała cię patelnią, to była tylko pomyłka... AŁA! No coo?
-Jajco! Stary, może ona tego nie widzi, ale ja widzę.
-Co?
-Że ci się podoba jak cholera.
-Jak to mówią, facet nie potrafi ukryć dwóch rzeczy: tego, że jest pijany i tego, że się zakochał.
-Ale ja nie...
-JESTEŚ!
-Nawet jeśli, to co z tego? Znasz jej poglądy...
-Nie możesz jej zmusić do miłości, ale możesz sprawić, że się w tobie zakocha.
-Ramsey, sypiesz dziś mądrościami jak nie ty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz