środa, 3 października 2012

#22. "W ogóle nie powinno mnie tu być."

Trzask zamykających się za mną drzwi wejściowych zwabił do przedpokoju Kierana i Jen.-Sama jesteś? - zapytała zdziwiona Jen.
-A widzisz tu kogoś jeszcze? - zdjęłam płaszcz i odwiesiłam na wieszak.
-Gdzie Jack?
-Skąd mam wiedzieć? Nie jestem jego niańką. - wzruszyłam ramionami. - Ja wyszłam, a on został.
-Zostawiłaś go tam?! - krzyknął Kieran.
-Nie mam zamiaru spędzać całej nocy na stadionie. - odwarknęłam.
-A pomyślałaś, co będzie, jeśli wsiądzie do samochodu? - Kieran również zmienił ton głosu na wrogi. Wyciągnęłam z torby klucze i rzuciłam je Anglikowi. Złapał je zwinnym ruchem.
-Nie wsiądzie.
-Mimo to... Jak mogłaś go zostawić?
-Jest dorosły. Chyba sobie poradzi, prawda?
-Kieran, odpuść. - wtrąciła Jen, zanim jej brat zdążył cokolwiek powiedzieć.
-Ale...
-Kieran!
Prychnął, pokręcił głową patrząc na mnie zawiedziony i wrócił do salonu. Wyminęłam Jennifer i chciałam pójść na górę. Dziewczyna jednak złapała mnie za nadgarstek.
-Gabe, co się stało? - zapytała zmartwiona.
-Nic. Jestem zmęczona. - wzruszyłam ramionami.
-Znowu coś między wami zaszło? Kolejny „nic nie znaczący” pocałunek? - zapytała, robiąc cudzysłów w powietrzu.
-Co?! Nie. Czemu pytasz? - odpowiedziałam szybko. Być może za szybko. Brunetka uniosła brwi do góry. - Jenny. Pokłóciłam się z Pauliną. To wszystko. Poza tym, jutro minie rok od kiedy Robert... - zawiesiłam się, nie mogąc uwierzyć, że użyłam śmierci brata jako wymówki, ale to było pierwsze, co przyszło mi na myśl. Najwyraźniej Jenny mi uwierzyła, bo puściła mnie i uśmiechnęła się przyjaźnie.
-No tak. Przepraszam.
-Jasne. A teraz wybacz, naprawdę padam z nóg. - powiedziałam i pobiegłam do swojego pokoju.

Całą noc nie mogłam spać, starając się nie myśleć ani o Jacku, ani o Robercie, w efekcie myśląc o obu. O piątej rano stwierdziłam, że to nie ma dalszego sensu i prowadziło będzie tylko do większego wylewu łez. Wzięłam więc długi prysznic, który nieco pomógł mojej opuchniętej od płakania twarzy wrócić do normy. Makijażem zatuszowałam worki pod oczami. Cóż... przynajmniej starałam się, wyszło średnio. Zeszłam na dół, ku zdziwieniu taty i Beth, którzy szykowali się do pracy. Kiedy tylko tata mnie zauważył, podszedł do mnie i mocno przytulił. Odepchnęłam go, kręcąc głową.
-Nie chcę już więcej płakać. - wyjaśniłam, starając się powstrzymać łzy, które już zebrały się w moich oczach. Ojciec kiwnął głową i pocałował mnie w czoło.
-Zjesz śniadanie, Gabby? - zapytała Elizabeth, stawiając przede mną talerz z jedzeniem.
-Chętnie. - uśmiechnęłam się, biorąc za widelec. - I proszę, nie traktujcie mnie dzisiaj jak jajka. - powiedziałam, czując na sobie ich zatroskane spojrzenia. - Będzie tylko gorzej. Zresztą, to dzień, jak co dzień nie? Dziś mija rok od jego śmierci, jutro będzie rok i jeden dzień, za miesiąc...
-Gabryś. - powiedział ojciec, siadając obok mnie. - Nie musisz szukać wymówek.
Tak, właśnie to próbowałam robić.
-Nie czułam się tak wczoraj, czy przedwczoraj. Czemu dziś to boli mocniej, niż zwykle? - zapytałam, a łzy mimo wszystko zaczęły płynąć z moich oczu. Wtuliłam się mocno w ojca, a on mocno mnie objął, pozwalając, bym moczyła mu koszulę łzami.
-Powiem Jenny i Kieranowi, żeby nie zostawiali cię dziś samej. - usłyszałam za sobą głos Beth, która pogłaskała mnie po głowie i wyszła.

Kiedy rodzice wyszli do pracy, akurat wstała ciocia Emma. Widziałam jej współczujący wzrok i to, jak bardzo próbuje się powstrzymać przed pocieszaniem mnie. Elizabeth zapewne z nią rozmawiała. Ukrócając męki i swoje i jej, wyszłam do sklepu po papierosy. Kiedy wróciłam pół godziny później kuchnia była pusta, więc zaparzyłam sobie gorącej herbaty, której i tak nie piłam. Jedynie gapiłam się w kubek, aż w końcu napój wystygł.
-Co tak wcześnie? - usłyszałam za sobą głos Walijczyka. Odwróciłam się i spojrzałam na rozczochranego szatyna.
-Mogłabym zapytać o to samo.
-Mama dzwoniła. Tata się obudził. - powiedział szczęśliwy.
-Naprawdę?! - wstałam i przytuliłam go. - Cieszę się. Jak z nim?
-O dziwo, o wiele lepiej niż powinno być. - powiedział. - Herbata ci wystygła. - zauważył. Wzruszyłam ramionami i usiadłam. Aaron ścisnął pokrzepiająco moją dłoń.
-Jak się czujesz? - zapytał. Ponownie wzruszyłam ramionami.
-Tak, jak widać. - powiedziałam, spoglądając na niego.
-Nie chcę być nie miły, ale najlepiej nie widać. - powiedział, wzbudzając mój lekki śmiech. - Wiem, że to może nie jest najlepsza pora, ale może poprawi ci to nieco humor...
-O co chodzi?
-Zeszliśmy się z Jennifer.
-Co?! Naprawdę?! - nie wierzyłam własnym uszom. Aaron pokiwał głową z uśmiechem. - No gratuluję! Cieszę się. - po raz kolejny go przytuliłam i ucałowałam. - Będzie teraz strasznie nudno, bez waszego dogryzania sobie. - zaśmiałam się.
-Nie wywołuj wilka z lasu, Gabe.

Przez cały dzień towarzyszyli mi albo Jen, albo Kieran. Z tym drugim nie wspominaliśmy o wczorajszym wieczorze. Po prostu puściliśmy to w niepamięć. Aaron o dziewiątej pojechał odwiedzić ojca. Chłopaki mieli dziś wolny dzień, więc przez cały dzień leżałam z bliźniakami na kanapie, gapiąc się w telewizor i unikając wszelkich smutnych tematów.
-Jen, idź otwórz. - poprosił Kieran, kiedy w domu rozległ się dzwonek do drzwi
-Otworzę! - zawołała z korytarza ciocia Emma.
-Byś się wstydziła! Żeby chora ciotka za ciebie otwierała drzwi!
-Oj siedź, Kieran. - uciszyła go Jen, uderzając go poduszką.
-Jacky! Dzień dobry! - usłyszałam z korytarza głos cioci, i poczułam, jak wielki kamień wpada do mojego żołądka. - Dzieci są w salonie, wejdź, śmiało.
Dzięki Bogu, mój telefon zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu widniał numer mamy. Poinformowałam Gibbsów, że muszę odebrać i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Tak, mamo? - powiedziałam, wychodząc z salonu. W drzwiach mijałam się z Jackiem. Unikając jego wzroku mruknęłam ciche „hej” i poszłam do kuchni.
-Cześć, Gabrysia. Jak się czujesz? - zapytała zatroskana.
-Bywało lepiej. - mruknęłam. - Byłyście już na cmentarzu?
-Tak. Znajomi Roberta też byli.
-Ja pójdę, jak wrócę. - powiedziałam łamiącym głosem.
-Och, nie powinnam cię w ogóle wysyłać do tego Londynu! Jak ja mogłam pozwolić, żebyś siedziała tam dziś sama!
-Mamo, daj spokój. Nie jestem sama. Cały czas są ze mną Jenny i Kieran. Rano rozmawiałam trochę z tatą.
-Jak wam się układa?
-Lepiej. Dużo sobie wyjaśniliśmy, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać.
-Dobrze. Chciałam tylko wiedzieć, jak u ciebie. - powiedziała.
-Wszystko dobrze. A jak Mała? - zapytałam, nie chcąc kończyć rozmowy.
-Jest w szkole. Ma dziś na dziesiątą, więc rano pojechałyśmy na cmentarz, a potem odwiozłam ją do szkoły. Zaraz pewnie wróci.
-Zostawiłaś ją w szkole? - zdziwiłam się.
-Tak. Sama chciała. - wyjaśniła. - Przepraszam cię, kochanie, ale muszę kończyć. Stacjonarny dzwoni. - powiedziała i zanim zdążyłam zaprotestować, rozłączyła się. Świetnie. Nie chciałam wracać do salonu, więc pokręciłam się trochę po kuchni. Napiłam się wody, sprzątnęłam naczynia ze zmywarki, zrobiłam popcorn. Ale przecież nie mogłam się tu ukrywać cały czas... Wzięłam miski z popcornem i biorąc głęboki wdech poszłam do salonu. Jednak ledwie tam weszłam, znowu poczułam w kieszeni spodni wibracje, a chwilę później rozległ się dzwonek mojego telefonu, czym zwróciłam na siebie uwagę trójki Anglików. Odstawiłam naczynia na szafkę obok i wyjęłam telefon. Znowu mama.
-Co tam? - zapytałam podchodząc do okna. Pewnie mama zapomniała mi o czymś powiedzieć i rozmowa nie będzie trwała długo, a jeśli stąd wyjdę, to znowu mogę wsiąknąć w kuchni...
-Cześć Gabi. - po drugiej stronie usłyszałam siostrę.
-No cześć, Lusia! - ucieszyłam się słysząc jej głos.-Co się dzieje?
-Tęskno mi do ciebie. Zwłaszcza dzisiaj. - powiedziała smutno. Słyszałam jak płacze i łamało mi to serce.
-Lu, nie płacz. - w tej chwili żałowałam, że tu jestem. Powinnam być w Polsce, z Luizą. Chciałam ją do siebie przytulić, wziąć na ręce.
-A ty mnie nie zostawisz? - zapytała, pociągając nosem.
-Lucy, oczywiście, że nie! Zobaczysz, ani się obejrzysz, a wrócę do domu i znowu będziesz na mnie krzyczała o to, że ci znowu Nutellę wyjadłam. - zaśmiałam się.
-Robert też mówił, że mnie nie zostawi. A zostawił. - załkała, a ja poczułam, jak łamie mi się serce.
-Kochanie, Robert był chory. A ja jestem zdrowa jak ryba.
-Ale nie masz nerki.
-Dopóki ta, którą mam działa, druga mi nie potrzebna. A działa jak trzeba. Nie masz się czym martwić.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-Ale wiesz, że obietnic się nie łamie?
-Wiem. Nie złamię. - powiedziałam, błagając by ta rozmowa się skończyła, bo nie wiedziałam jak długo uda mi się powstrzymać przed płaczem.
-Gaba, mama woła na obiad.
-No leć, leć.
-Pozdrów Kierana i Jenny. Pa.
-Pozdrowię. Cześć. - rozłączyłam się w końcu. Odetchnęłam głęboko i oparłam się o parapet, starając się uspokoić. Usłyszałam, że ktoś z tyłu do mnie podchodzi, więc się odwróciłam. Ani Jen, ani Kierana nie było w pokoju, a ja stałam naprzeciwko Jacka.
-Coś się stało? - zapytał, przyglądając mi się zmartwionym wzrokiem.
-W ogóle nie powinno mnie tu być! - wybuchłam i go wyminęłam. - Co mi strzeliło do głowy, żeby je same zostawiać? W pierwszą rocznicę! Mama pewnie zamknie się u siebie, a co z Luizą? Ledwie wróciła do domu, a już płakała! Myślisz, że to się zmieni? - chodziłam po pokoju w tę i z powrotem. - Boże, co ja sobie myślałam? Powinnam być tam z nimi! Zmusić Luizę do zaśnięcia, być przy mamie. Co ja...
-Gabe! - krzyknęła Jen, która nawet nie wiem kiedy pojawiła z powrotem w salonie, razem z Kieranem. Złapała mnie za ramiona, tym samym zmuszając mnie do zatrzymania się.
-Nie możesz martwić się o wszystkich. Nie możesz być odpowiedzialna za wszystkich. - powiedział Kieran stając obok mnie i objął mnie ramieniem. Przyciągnął do siebie i pocałował w czoło. Tak, jak często robił to Robert.
-Przepraszam, muszę pobyć trochę sama. - powiedziałam cicho i opuściłam pomieszczenie.

Siedziałam na płotku werandy tyłem do mieszkania i wypalałam drugiego w papierosa w przeciągu pół godziny. Śnieg cały czas prószył, osadzając się na moich ubraniach. Byłam tak zapatrzona w płatki śniegu na swojej rękawiczce, że nie usłyszałam nawet, żeby ktokolwiek wchodził na werandę, więc przestraszyłam się trochę, kiedy ktoś zarzucił mi na plecy koc. Spojrzałam w bok. Jack usiadł obok mnie w przeciwnym kierunku niż ja.
-Chyba się pod nami nie załamie, co? - zaśmiał się. Ja też mimowolnie się uśmiechnęłam. Jednak nie miałam ochoty ani na żarty, ani rozmowę z kimkolwiek, a już na pewno nie z nim. Po wczorajszym wieczorze to było zbyt trudne i niezręczne.
-Słuchaj, wiem, że pewnie nie masz teraz ochoty na rozmowę. - co, teraz jeszcze w myślach mi czyta? - Ale chcę coś wyjaśnić.
-Jack, naprawdę nie mam...
-Chciałem tylko przeprosić. - przerwał mi. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Kieran wspomniał coś, że chyba się wczoraj pokłóciliśmy. - wyjaśnił.
-Kieran wspominał? - powtórzyłam po nim.
-Taa... - westchnął trochę zakłopotany, drapiąc się po głowie. - Jak pewnie zauważyłaś trochę wczoraj popiłem.
-No nie da się ukryć... - mruknęłam.
-Nie pamiętam wiele z naszej wczorajszej rozmowy. - wypalił. - Pamiętam, że przyszłaś, że zabrałaś mi kluczyki. Potem chyba zacząłem narzekać, ale tego już pewien nie jestem. No i następnie pamiętam, że ochroniarz odholował mnie do taksówki.
Spojrzałam na niego.
-Nie pamiętasz o czym rozmawialiśmy? - zapytałam. Pokręcił przecząco głową. Spuściłam wzrok, odwracając twarz w drugą stronę. Z jednej strony mi ulżyło, ale z drugiej poczułam się... no nie wiem, rozczarowana?
-A powinienem pamiętać? - zapytał wychylając się, by spojrzeć na mnie.
-Nie. - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. - To nie było nic ważnego.
-Dobrze. Cokolwiek powiedziałem, przepraszam. Pewnie gadałem jakieś głupoty, jak to po pijaku. Jeśli powiedziałem coś, co cię uraziło to wiedz, że nie chciałem.
Kiwnęłam głową.
-Więc między nami wszystko dobrze? - zapytał, kładąc dłoń na mojej. Ścisnęłam ją lekko.
-Jasne. - uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił grymas.
-Na pewno?
-Na bank.
-Okej. Nie przeszkadzam już. - zeskoczył z płotka i poszedł do domu.
Miałam ochotę pieprznąć się czymś ciężkim w głowę. Powinnam poczuć się po tej rozmowie lepiej. W końcu przyznał, że był pijany, że bredził od rzeczy i nawet tego nie pamięta, więc mogliśmy dalej się przyjaźnić, jak gdyby nigdy nic, prawda? W takim razie czemu, do cholery jasnej, było mi tak źle? Dlaczego zamiast uczucia ulgi towarzyszyło mi rozczarowanie? Wyjęłam z paczki kolejnego papierosa i go odpaliłam, mocno zaciągając się dymem.

Gabi. Ty też go kochasz.

Odezwał się w mojej głowie głos Pauli.
-Gówno prawda! - warknęłam zła, uderzając pięścią w płotek. Zła na siebie, na Paulę. Na Jacka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz