-Oczywiście. Gabrielle podoba mi się o niebo lepiej, niż moje imię Polsko brzmiące.
-Ja jestem Elizabeth. Mów mi po imieniu. Może być nawet Beth.
-Okej. - entuzjazm tej kobiety nieco mnie krępował.
-Pewnie jesteś wykończona i głodna po podróży. Chodź, zrobię ci śniadanie.
-Nie, nie chcę sprawiać kłopotu, jest bardzo wcześnie. Zjem później.
-Przestań, to żaden kłopot. - nim się zorientowałam już schodziłam pod rękę na dół z Elizabeth. - Strasznie się cieszę, że mogę w końcu cię poznać. Daniel tyle opowiadał o tobie i o małej Lucy.
Usiadłam na krześle przy blacie.
-Na co masz ochotę? Naleśniki? Tosty? Jajecznicę?
-Zwykłe kanapki w zupełności wystarczą.
Pięć minut później przed moim nosem pojawił się talerz z kanapkami i kubek gorącej herbaty. Kobieta towarzyszyła mi, kiedy jadłam i wypytywała o mnóstwo rzeczy, przez co mój posiłek trwał dwa razy dłużej. Mimo to poczułam, że zaczynam lubić tę kobietę. Zjadłam trzy z chyba tuzina kanapek i podziękowałam. Elizabeth zaraz zaczęła gadkę, typową dla mojej mamy. Że chyba nic nie jem, że jestem strasznie chuda i że niedługo zniknę. Ale to chyba typowe dla każdej matki... Podziękowałam za śniadanie, zapewniłam, że nie trzeba mnie odprowadzać do pokoju i poszłam do siebie. Rzuciłam się na łóżko. Mmm... Jakie ono miękkie i wygodne. Planowałam wziąć wcześniej prysznic, jednak leżenie na łóżku było tak przyjemnie kojące po męczącej podróży, że jedynie zrzuciłam z siebie ciuchy, wpełzłam pod kołdrę i momentalnie zasnęłam.
Obudził mnie jakiś głośny dźwięk. Chyba trzaśnięcie drzwiami. Przeciągnęłam się i usiadłam na łóżku, ogarniając pokój wzrokiem. Na samym środku stały moje walizki, a obok łóżka leżały zmięte ciuchy. Poza tym i rozbebłanym łóżkiem nie widać było, żeby ten pokój bym zamieszkany. Trzeba to jak najszybciej zmienić. Tak, jak stałam, czyli w samej bieliźnie, podeszłam do pierwszej walizki, otworzyłam ją i zaczęłam wyciągaj z niej ciuchy, kładąc je na podłodze, sofie, fotelach i krześle. Opróżniłam pierwszą walizkę w mniej niż pięć minut. Z drugą poszło jeszcze szybciej, bo było tam mniej ubrań, a więcej moich osobistych szpargałów, jak laptop, kosmetyczka, trzy książki, ładowarka do telefonu, kable do komputera, buty i tym podobne rzeczy, których nie musiałam układać, a mogłam swobodnie odrzucić gdzieś na bok. Po tej całej operacji wepchnęłam walizki pod łóżko. Wyszukałam z ciuchów jakiś t-shirt i dżinsy, czystą bieliznę i trampki, i udałam się do łazienki. Ostrożnie otworzyłam drzwi na korytarz i rozejrzałam się, czy nikogo nie ma. Kiedy upewniłam się, że teren czysty, jednym susem doskoczyłam do łazienki i po uprzednim zapukaniu weszłam tam. Miałam własną umywalkę, zaraz obok umywalki Kierana, przed dużym lustrem. Obok obu umywalek stały szafki, w których były ręczniki. Obok drzwi do mojego pokoju wisiał czerwony, miękki szlafrok.
Położyłam swoje rzeczy na szafce, rozebrałam się i weszłam do kabiny prysznicowej. Opuściłam ją po kwadransie, wytarłam się, ubrałam i przeszłam bezpośrednio do swojego pokoju. Zablokowałam drzwi trampkiem, by się nie zamknęły, zgarnęłam ciuchy w których przyjechałam i wrzuciłam je do kosza w łazience. Potem zaniosłam tam kilka swoich rzeczy i zabrałam buta. Miałam zabrać się za posprzątanie pokoju, ale mój żołądek ostro się temu sprzeciwił, domagając się jedzenia.
-Dobra, już dobra. - powiedziałam gładząc brzuch, związałam mokre włos gumką i poszłam na dół. Zegar w holu wskazywał na jedenastą. Słyszałam w kuchni kobiece głosy.
-Mi byś nie pozwoliła tyle spać. - powiedziała z wyrzutem jedna z nich.
-Gdybyś przyleciała z drugiego końca Europy o szóstej rano – owszem, pozwoliłabym. - powiedziała Elizabeth.
-Słyszałam, że ktoś puszcza wodę na górze, więc pewnie już wstała. - powiedział nieco starszy głos.
-Może wstydzi się zejść. Powinnam po nią pójść? - odezwała się znowu pierwsza z nich. Zapukałam lekko i weszłam do pomieszczenia. Wszystkie trzy pary oczu powędrowały w moją stronę. Znałam właścicielkę tylko jednych.
-Dzień dobry. - powiedziałam, wchodząc dalej do pomieszczenia.
-Dzień dobry. - odpowiedziały chórem wszystkie trzy.
-Gabrielle, poznaj moją córkę Jennifer. - wskazała na młodą, wyższą ode mnie o jakieś 10 centymetrów, czarnowłosą dziewczynę, która uśmiechnęła się do mnie przeżuwając jabłko i pomachała.
-A to jest ciocia Emma. - wskazała na niską, przykości kobietę koło 70.
-Dzień dobry, Elle. - powiedziała całując mnie w oba policzki i ściskając mocno.
-Eee... Dzień dobry. - powiedziałam niezbyt pewnie przytulając staruszkę. Ponad jej ramieniem wyczytałam z ust Elizabeth, że ona tak zawsze.
-Gdybyś zeszła pół godziny wcześniej, poznałabyś Kierana. - powiedziała Jennifer.
-To chyba jego wyjście mnie obudziło.
-Taa, jak zwykle zbyt się grzebał i wypadł jakby mu kto tyłek podpalił, żeby się na trening nie spóźnić. Ale nie masz co żałować, że go nie poznałaś. Znam go od dwudziestu lat i uwierz mi, nic specjalnego.
-Jennifer... - jęknęła jej matka.
-No co? Prawdę mówię.
Godzinę później, po zjedzonym, drugim już, śniadaniu i długiej rozmowie z ciocią oraz Elizabeth, poszłam do siebie ogarnąć ten burdel, który narobiłam rano. Ledwie otworzyłam drzwi do szafy, usłyszałam pukanie do drzwi. Zaprosiłam gościa.
-Mam nadzieję, że nie przesz... Ożesz ty! Jakim cudem zdążyłaś zrobić tu taki burdel? - to Jennifer wpadła w odwiedziny.
-Jak wstałam pomyślałam, że jak nie rozpakuję się teraz, to nie zrobię tego przez cały miesiąc, więc wywaliłam wszystko z walizek, żeby musieć to posprzątać. Ale potem mój brzuch zawołał „Jeść, jeść!”, więc musiałam zejść na dół. No i właśnie zabieram się za ogarnięcie tego. - wyjaśniłam.
-Naprawdę, szacun, dziewczyno. Jesteś tu od sześciu godzin, z czego pięć przespałaś, a zrobiłaś tu większy bałagan niż Kieran w jeden dzień. - zaśmiała się. - Jeśli nie masz nic przeciwko, to chętnie ci pomogę. Przy okazji przeszperam twoje ciuchy. - uśmiechnęła się chytrze.
-Jasne, zapraszam. Ale ostrzegam, nie mam zbyt wyszukanego stylu.
-To się zobaczy. A słuchaj...
-Tak?
-Gabrielle brzmi tak... oficjalnie.
-Polska wersja mojego imienia ssie. Wierz mi.
-Więc jak przyjaciele na ciebie mówią? Bo zakładam, że takowych masz. - zaśmiała się
-Tak posiadam. Mówią różnie. Gaba, czasem po nazwisku, Gabo, bo jest podobne do zdrobnienia imienia. Ostatnio umyślili Lady Gaga, ale za to za każdym razem dostają wpierdol.
-A co powiesz na „Gabe”? W prawdzie to skrót od męskiego imienia, ale...
-Super. Tak też mówią, także nie będę miała problemu z przyzwyczajeniem się.
-Świetnie.
Przepatrywanie mojego ubraniowego dobytku zajęło nam kolejną godzinę. Potem Jen próbowała wyciągnąć mnie na spotkanie ze znajomymi, ale spasowałam. Wolałam za to usiąść przed laptopem i odezwać się do Pauliny. Wzięłam laptopa, który leżał na łóżku otoczony szpargałami wyrzuconymi rano z walizek i zasiadłam przy biurku. Dopiero teraz przypomniałam sobie o dwóch paczuszkach, które leżały na blacie. Zaczęłam rozwijać pierwszą, kiedy komputer się uruchamiał. Spojrzałam na urządzenie, które na pierwszy rzut oka wyglądało jak pamięć przenośna, ale karteczka od ojca wyjaśniła, że to pozwoli mi się łączyć z Internetem. No cóż, liczyłam na coś takiego. Szybko podłączyłam urządzenie i sprawdziłam, jak działa. Nice, śmiga pierwszorzędnie. Wzięłam do ręki drugą paczkę, większą niż poprzednia. Otworzyłam ją i... woow. BlackBerry! Koniecznie muszę podziękować ojcu, jak tylko wróci do domu. Podłączyłam się na Skype, ale ani Pauli, ani innych znajomych nie było. Zdecydowałam, że wejdę wieczorem. A teraz udam się na spacer po najbliższej okolicy. Poinformowałam ciocię, która akurat siedziała w kuchni, że wychodzę, ubrałam się i udałam na podbój Londynu! No dobra... najpierw zacznijmy od wyprawy kilometr od domu.
Wróciłam do domu po trzech godzinach, zmęczona i zmarznięta, bo zaczęło porządnie sypać i wiać, przez co nieco się zgubiłam. Elizabeth zaczęła narzekać, że nie było mnie na obiedzie, że się martwiła, bo nie mogła się dodzwonić na mój telefon, podarowany przez ojca i co ja w ogóle tyle czasu robiłam na dworze. Przeprosiłam i wyjaśniłam jej wszystko, zaczynając od tego, że nie jestem głodna, przez to, że nie wzięłam telefonu, bo jeszcze nie umiem się nim obsługiwać, kończąc na tym, że byłam na spacerze, ale fragment o zgubieniu się pominęłam. Najpierw dostałam ostrą reprymendę, a potem gorący obiad. Tata wrócił jakąś godzinę później i od razu przyszedł do mojego pokoju. Akurat wtedy, kiedy próbowałam rozgryźć sprzęt od niego. Dowiedział się o moim dzisiejszym zniknięciem i poprosił, bym teraz nosiła przy sobie telefon od niego, bo wszystkim wyjdzie to taniej. Zgodziłam się i po raz kolejny przeprosiłam i przy okazji podziękowałam za prezenty. A zaraz potem wyprosiłam go z pokoju, bo rządna wiedzy Paulina weszła właśnie na gadu-gadu. Opowiedziałam jej wszystko, od momentu wyjścia z domu w Polsce, do chwili obecnej. Zanim się obejrzałam, zegar na komputerze wskazywał pół godziny po północy. Pożegnałam się więc z przyjaciółką i wyłączyłam komputer. Postanowiłam, że przed snem wezmę prysznic. Zawsze po nim lepiej mi się spało. Wzięłam więc koszulkę do spania, majtki i poszłam do łazienki. Pięciominutowy prysznic to było to, czego potrzebowałam. Wyszłam z kabiny i owinęłam się ręcznikiem, drugim wycierając włosy. Założyłam bieliznę i koszulkę, i wyszłam z łazienki. Poczułam chęć napicia się zimnego mleka przed snem, więc ostrożnie i po cichu, by nikogo nie obudzić zeszłam na dół. Jako że światło z latarni oświetlało nieco kuchnię, darowałam sobie zapalenie światła, bo lodówka stała niedaleko wejścia. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam butelkę. Wypiłam z gwinta do dna i wyrzuciłam butelkę. Miałam już iść na górę, gdy usłyszałam, jak ktoś gmyra przy zamku. Stanęłam przy ścianie i wyjrzałam zza niej na korytarz. Drzwi wejściowe się otworzyły, wpuszczając do domu smugę światła, więc schowałam się cała za ścianą, cały czas obserwując cień. Jedna, dwie, trzy osoby z torbami! Serce, żołądek i wszystkie inne wnętrzności podjechały mi do gardła. Kurwa! Złodzieje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz