środa, 3 października 2012

#6. "To jak to jest. Spotykacie się?"

Muzyka wykorzystana w tekście: Travis - Love Will Come Through

*******
Dziesięć minut później byliśmy pod moim domem, bo jak się okazało bar, do którego zmierzaliśmy znajdował się pięć minut od mojego aktualnego miejsca zamieszkania i zarówno Aaron, jak i Jack mieli zostawić u nas swoje samochody i tu nocować. Jennifer będzie zachwycona. Zanim ruszyliśmy na miejsce spotkania przebrałam się szybko w jasne rurki, dopasowany, kremowy top na ramiączkach i czarny, długi sweter. Dobrałam czerwoną biżuterię, złapałam czarne kozaki, spakowałam potrzebne rzeczy w mniejszą torebkę i zbiegłam na dół.
-Dziesięć minut. Wyrobiłam się szybciej, niż ty. Co czyni cię facetem, który szykuje się do wyjścia dłużej niż baba. - zaśmiałam się.
-Właśnie, że nie! - oburzył się, przepuszczając mnie w drzwiach.
-Gabryś? - usłyszałam wołanie z domu.
-Tato, wychodzę! - krzyknęłam. Ojciec pojawił się na korytarzu. Wyglądał na zaskoczonego widząc mojego towarzysza.
-Och! Dobrze. - powiedział jakby nieco zmieszany. - Tylko nie wróć za późno.
-Jasne. - powiedziałam, zamykając drzwi.
-Bawcie się dobrze! - usłyszałam jeszcze, a potem ruszyliśmy z Jackiem do baru, niemal przez całą drogę kłócąc cię o to, ile umniejsza mu fakt, że wybiera się do wyjścia dłużej niż dziewczyna.

-Dobra, już dobra. Niech ci będzie. - uległam w końcu, wchodząc do baru. W końcu ile można kłócić się o jedno i to samo?
-Ha! I kto jest górą? - krzyknął triumfalnie, zwracając na siebie uwagę siedzących najbliżej. - Tamten stolik. - powiedział widząc, że stoję nie wiedząc, co ze sobą zrobić i ruszył we wskazanym wcześniej miejscu, ciągnąc mnie za rękę.
-Dzieeeeń dobry wszystkim! - zawołał wesoło, kiedy znaleźliśmy się przy dużym stoliku, okupowanym w większości przez mężczyzn. O dziwo, lekcje z Aaronem nie poszły w las, bo kojarzyłam te twarze i umiałam przypisać do nich imiona, a do kilku nawet i nazwiska.
-Dobra wiadomość, Jack. Dziś nie jesteś ostatni. - powiedział z nutką sarkazmu ciemnowłosy chłopak. To Cesc. Kapitan. Pomocnik.
-Cesc, odpuść mu. To nie trening, ani oficjalne spotkanie. - wtrącił Robin, Holender.
-Dzięki, Robin. - Jack kiwnął głową w kierunku chłopaka. - A teraz pozwólcie, że przedstawię wam moją uroczą partnerkę...
-Lizus. - wtrąciłam. Ten jednak kontynuował, nie zwracając uwagi na to, co powiedziałam.
-... tę, która doprowadza do szału samego Kierana Gibbsa. Panie i panowie, poznajcie Gabrielle.
-Hej. - podniosłam rękę w geście powitania. Cesc już miał mi się przedstawić, kiedy Aaron wstał, krzycząc.
-Stop!
Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na debila.
-Gabe, czas na sprawdzian. Masz ułatwioną sprawę, bo chłopaków jest tylko siedmiu. Jedziesz. Chcę być z ciebie dumny. - powiedział, a kilku chłopaków się zaśmiało. Zaczęłam wyliczać i ściskać dłonie chłopakom.
-Cesc Fabregas, kapitan, pomocnik, Hiszpan. Theo Walcott, napastnik, Anglik. Nicklas Bendtner, Duńczyk, napastnik. Andriej Arszawin, pomocnik, Rosjanin. Samir Nasri, kolejny pomocnik, Francuz, Robin van Persie, holenderski napastnik, drugi kapitan i Marouane Chamakh, napastnik, Francuz. Pań niestety nie znam, Aaron nie zagłębiał się w tematy poza sportowe.
Jack patrzył na mnie z mieszaniną zaskoczenia i lekkiego przerażenia wypisaną na twarzy, zawodnicy Arsenalu z rozbawieniem i również zaskoczeniem, a Aaron z dumą trzymał się za serce.
-Moja uczennica. Po czterech półgodzinnych lekcjach, panowie. - wypiął dumnie pierś. Partnerki piłkarzy przedstawiły mi się same. Były to: dziewczyna Theo, Mealnie, żona Andrieja, Julia, dziewczyna Samira, Tatiana i żona Robina, Bouchra.
-To jak to jest. Spotykacie się? - zapytał Cesc, ignorując dalej przechwalającego się Aarona. Spojrzałam na Wilshere’a w tym samym momencie, w którym on spojrzał na mnie.
-Nie.
-Oczywiście. - powiedział Jack, obejmując mnie ramieniem. Nie zabrał go mimo mojego znaczącego, ostrego spojrzenia. Westchnęłam i wywróciłam oczami.
-Cześć wszystkim. - przy naszym stoliku pojawiła się Jennifer ubrana w uniform kelnerki.
-Jen?
-Gabe? - obie byłyśmy równie zaskoczone swoim widokiem. Dziewczyna spojrzała wymownie na rękę Jack’a obejmującą mnie.
-Jest głupi. - skwitowałam, na co odpowiedział mi chichot zebranych przy stoliku i oburzony krzyk samego zainteresowanego. - Pracujesz tu?
-Tak. Od... jakichś trzech miesięcy. - odpowiedziała. Cóż, jak wiele rzeczy jeszcze nie wiem... - Coś wam podać, państwo Wilshere? - zaśmiała się. Miałam ochotę uderzyć głową w stół.
-Dla mnie piwo. - powiedziałam zrezygnowana.
-To samo. - odezwał się Jack. Nikt inny nic więcej nie zamówił. Każdy już miał napój lub drinka.
-A gdzie jest Kieran? - zapytałam dopiero teraz zauważając, że go nie ma.
-Cześć, wszystkim. Przepraszamy za spóźnienie. - jak na zawołanie obok swojej siostry pojawił się Kieran z nieznajomą mi, niską, ładną ciemnowłosą dziewczyną. Chłopak podał Jen zamówienie i zajął miejsce naprzeciwko mnie. Dopiero teraz mnie zauważył. I cóż mogę powiedzieć – nie był tym widokiem zadowolony.
-A ty co tu robisz? - zapytał dosyć... oschle. Westchnęłam ciężko. Szczerze mówiąc, byłam już zmęczona jego zachowaniem.
-Siedzę i staram się miło spędzić czas. - odpowiedziałam.
-Przyszła ze mną. - wtrącił się Jack. Kieran spojrzał na niego tak, jakby właśnie mu powiedział, że przespał się z jego dziewczyną. - No co?! To chyba nie przestępstwo.
Zapanowała gęsta atmosfera. Chłopaki mierzyli się wzrokiem, nikt inny nie odważył się nic powiedzieć. Postanowiłam przerwać ciszę.
-Okej. To nie był najlepszy pomysł, żeby tu przychodzić. - powiedziałam wstając. - Przepraszam, Jack, mógłbyś mnie przepuścić? - poprosiłam chłopaka, który uniemożliwiał mi odejście od stolika.
-Co ty, chcesz wyjść? - zdziwił się.
-To chyba najlepszy pomysł.
-Oj Gaba, daj se spokój. Nie świruj, tylko siadaj. - Aaron pociągnął mnie za rękę i posadził z powrotem.
-Co między wami jest nie tak? - zapytał Cesc.
-Wiesz, to jest właściwie bardzo dobre pytanie. - odpowiedziałam. Kieran chciał coś odpowiedzieć, ale nie pozwoliła mu na to jego partnerka.
-My nie zostałyśmy sobie jeszcze przedstawione. Lea jestem. - powiedziała, wyciągając do mnie dłoń.
-Gabe. - uścisnęłam jej dłoń.
-Czemu wszyscy zawsze muszą być przed czasem? - zapytał z pretensją w głosie wysoki chłopak, który właśnie zziajany pojawił się obok naszego stolika.
-Niestety, Młody, ale to ty zawsze się spóźniasz. - odpowiedział Nick. - I zgadnij co! Jack był pierwszy! - dodał. Nowoprzybyły spojrzał na siedzącego obok mnie chłopaka i skrzywił się.
-No niee! Co za wstyd! Przyszedłem za Wilsherem. Przecież to on zawsze jest tym ostatnim. To z niego się wszyscy nabijają. - jęknął. - Co się ze mną stało? - usiadł załamany obok Lei.
-Staczasz się.
-Tak w ogóle, Gabe, to jest Wojtek, Wojtek, to jest Gabe. - przedstawił nas Jack, przerywając nieco ubliżającą mu dyskusję.
-Wojtek! Polak! - zawołałam, ściskając mu dłoń.
-Zgadza się.
-Och, jak miło w końcu odezwać się do kogoś po polsku! - powiedziałam szczęśliwa w ojczystym języku.
-Jak miło usłyszeć coś od kogoś po polsku. - odpowiedział w tym samym języku. - Zgaduję, że Gabe to nie jest twoje imię.
-Gabriela. Nazwij mnie tak, a poczujesz moją pięść na swojej szczęce. - ostrzegłam. Chłopak się zaśmiał.
-Okej, lubię moją szczękę.
Dalszą konwersację przerwały nam oburzone głosy reszty zebranych, którzy nie rozumieli ani słowa z naszego dialogu.

Dziewczyna Kierana okazała się być bardzo fajną i sympatyczną dziewczyną. Dziwiłam się, co ona robi z takim dupkiem... Chociaż po trzech piwach Kieran był już bardziej znośny i nawet przestał się mnie czepiać co trzy minuty o cokolwiek. Jako że ruch w barze się zmniejszył, przysiadła się do nas Jennifer.
-To co? Jeszcze po jednym? - zaproponował któryś z chłopaków, na co reszta ochoczo przystała. Ja podziękowałam.
-A ty co, prowadzisz? - zapytał Wojtek.
-Tak. Jack’a i Aarona do domu.
-Ej, ja się sam bardzo dobrze prowadzę. - oburzył się Walijczyk.
-Nie wątpię... - mruknęłam, ale chłopak już tego nie słyszał, bo zaabsorbowało go coś w wyświetlaczu telefonu Nicklasa. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, na którym wyświetlił się nieznany mi numer.
-Halo? - odebrałam.
-Cześć, Bysia. - usłyszałam w słuchawce głos siostry. Zaniepokoiłam się nieco i zdziwiłam.
-Bąbel?
-Noo. - usłyszałam smutek w głosie małej, a chwilę później pociągnięcie nosem.
-Kochanie, co się dzieje? Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? Coś z mamą? Gdzie jesteś? - zaczęłam zasypywać ją pytaniami, w międzyczasie niemal zepchnęłam Jack’a z siedzenia, bym mogła wyjść. Nawet nie biorąc kurtki szybko wyszłam na dwór.
-Nic się nie stało, wszystko dobrze. Tylko smutno mi bez ciebie. - powiedziała drżącym głosem.
-Bąbel... Mi bez ciebie też. - starałam się nie szczękać zębami z zimna. - Ale w domu wszystko dobrze, tak? Nic złego się nie dzieje?
-Dobrze jest. I wiesz co? Bianka jest w ciąży! - zawołała szczęśliwa. Bianka to pies babci, którego Luiza wręcz uwielbia. Ale gdzie ten smutek z tęsknoty do mnie?!
-Naprawdę? To wspaniale!
-A mama powiedziała, że może weźmiemy jednego szczeniaczka do siebie.
-Ale wiesz, że będziesz się nim musiała bardzo opiekować.
-Wiem, wiem. Zbieram pieniążki, żeby mu kupić łóżeczko.
-Jak pozwolisz mi się z nim czasem pobawić, to ci dołożę. Co ty na to?
-No doobra. - odpowiedziała po krótkim zastanowieniu.
-A ty nie powinnaś już spać?
-Powinnam. - odpowiedziała. - Ale nie mogę zasnąć.
-A mama śpi?
-No.
-Ehkym!
-Znaczy tak, śpi. - poprawiła się. - Gabaa. - zaciągnęła. Czegoś chciała.
-Tak?
-A zaśpiewasz mi?
-Słucham? Teraz?
-Proooszę. - jęknęła. - Tylko coś jednego. A potem pójdę spać.
Oczyma wyobraźni widziałam tę jej proszącą minkę.
-Lucy, wiesz, jak naciągniemy mamę? Już i tak zapłaci majątek za tą rozmowę. - starałam się użyć rozsądnych argumentów.
-To zrezygnuję z psa i oddam jej swoje oszczędności. Prooooszęęę.
-Jaka ty jesteś... Ale tylko jedną piosenkę! - ostrzegłam.
-Okej! To co dziś? Może coś Linkin Park!!
-Kochana, a nie sądzisz, że to raczej nieodpowiednie na kołysankę.
-Oj niektóre odpowiednie. - jęknęła, ale zrezygnowała. - To mooże... Miley!
-Nie, nie, nie! - zaprotestowałam głośno. Może trochę za głośno.
-No przecież żartuję. - zaśmiała się. - Travis. - powiedziała zdecydowanie.
-Love will come through?
-Proszę!
-Okej. Gotowa? - zapytałam i kucnęłam pod ścianą.
-Czekaj. Ułożę poduszkę. O, już!

-If I told you a secret you won't tell a soul. Will you hold it and keep it alive? Cause it's burning a hole and I can't get to sleep and I can't live alone in this life. 
So look up. Don't look da-da-da-down the mountain...

Poczułam jak ktoś kładzie mi na ramiona kurtkę. Moją kurtkę. Przerwałam na chwilę śpiewanie i spojrzałam w górę. Kiedy zobaczyłam, że to Jack, uśmiechnęłam się do niego w podziękowaniu i dalej śpiewałam do telefonu. Chłopak kucnął obok mnie.

-If the world isn't turning your heart won't return. Anyone, anything, anyhow.
Czułam na sobie wzrok Anglika, więc i ja spojrzałam w bok, na niego. Kiedy tylko to zauważył, uśmiechnął się, wywołując ten sam grymas na mojej twarzy. Zaśpiewałam refren, patrząc mu w oczy, ciekawa kto pierwszy odwróci wzrok.

-So take me, don't leave me. Take me, don't leave me. Baby, love will come through, it's just waiting for you.

Jack złamał się pierwszy i spojrzał przed siebie, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie.

-And you stand at the crossroads of highroads and lowroads and I've got a feeling it's right. If it's real what I'm feeling, there's no make believing the sound of the wings of the flight. Of a dove. Take it away don't look da-da-da-down the mountain. 
If the world isn't turning your heart won't return. Anyone, anything, anyhow. So take me, don't leave me. Take me, don't leave me. Baby, love will come through, it's just waiting for you.

Ponownie spojrzeliśmy na siebie.

-Oh, look up. Take it away, don't look da-da-da-down... 
If the world isn't turning your heart won't return. Anyone, anything, anyhow.

Tym razem to ja pierwsza się złamałam.
-So take me, don't leave me. Take me, don't leave me. Baby, love will come through, it's just waiting for you.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz