Minęły cztery dni, odkąd w niedzielę przyleciałam na Wyspy. W tym czasie zbliżyłam się do Jen, za to moje relacje z Kieranem były... cóż, „chłodne” to dobre stwierdzenie. Na początku starałam się jakoś do niego zbliżyć, ale nijak mi to wychodziło. Wszelkie próby kończyły się kłótnią, a przynajmniej wymianą ironicznych wrzutów i sarkastycznych opinii. Łapałam się też na tym, że coraz częściej porównuję go do Roberta. I o zgrozo, znajdowałam podobieństwa, co jeszcze bardziej mnie irytowało i denerwowało. Z ojcem też układało mi się średnio. Starał się. I to bardzo. Ale nawet nie miałam ochoty, by spędzać z nim czas. Wolałam za to posiedzieć w pokoju i pogadać z przyjaciółmi z Polski, czy nawet pogapić się w telewizor. Nie mogłam się przemóc, by chociaż spróbować z nim pogadać. Miałam w sobie za dużo złości i żalu do niego, ale za mało odwagi, by mu o tym powiedzieć. Jakby tego było mało, Kieran niemal na każdym kroku krytykował moje zachowanie wobec ojca. A ja z zazdrością patrzyłam na ich bardzo dobre stosunki.
O dziwo dobre relacje, jak na cztery dni, nawiązałam z Jackiem i Aaronem (obowiązkowo spędzał minimum półgodziny, katując mnie informacjami o Arsenalu), którzy ostatnio byli tu codziennie. Ciocia zaczęła sugerować, że to ze względu na mnie (co przy okazji wywołało kolejną „przyjazną” wymianę zdań między mną a Kieranem, kiedy ten stwierdził, że w takim razie będzie musiał mnie z którymś z nich wyswatać). Podsumowując – życie jak w Madrycie.
Dziś czwartek, a jutro Wigilia. Przez cały dzień zajmowałyśmy się z Elizabeth, Jen i ciocią przygotowaniem wszystkiego. Jako, że ojciec i Elizabeth zadecydowali, że kolacja Wigilijna odbędzie się według polskiej tradycji, to ja byłam główną postacią w kuchni. Co chwila ktoś mnie o coś pytał. Dużą pomoc otrzymałam ze strony Beth, która odrobiła pracę domową i przyuczyła się sporo do zadania pod tytułem: kuchnia wigilijna po polsku. Kiedy już zrobiłyśmy wszystko, co miałyśmy zaplanowane na dziś, Jen padła zmęczona w swoim pokoju, ciocia także się położyła, a Elizabeth gdzieś pojechała.
A ja znowu siadłam na płotku na werandzie, wyjęłam z bluzy fajkę i odpaliłam ją. Na szczęście nie zostawiłam sobie zakupu prezentów na ostatnią chwilę, bo teraz byłby ostry zapierdziel... Miałam wprawdzie problem z pomysłem na prezenty dla Elizabeth, Kierana i Jennifer, ale z pomocą przyszli mi odpowiednio tata, Aaron z Jackiem i Jennifer (oczywiście Jen odmówiła jakiejkolwiek współpracy z Ramseyem) i Elizabeth. Bez nich w życiu bym się z tym nie uporała, bo niby jak mam kupić prezent ludziom, znanym mi trzy dni?
-A tobie tu nie za gorąco? - zapytał Kieran. Pojawił się tak nagle, że mnie przestraszył i niemal spadłam z płotka. Na szczęście nie upuściłam papierosa.-Głupi jesteś?! Nie wiesz, że jak ktoś siedzi na płotku, to się do niego nie skrada i nie straszy?! - wrzasnęłam.
-Wcale się nie skradałem.
-Podszedłeś po cichu i ni stąd ni zowąd się odezwałeś.
-Sorry, następnym razem wyślę posłańca z listem, z prośbą o odezwanie się.
-Przestań, nie o to mi chodzi. - powiedziałam, starając się jakoś załagodzić sytuację i zaciągnęłam się papierosem.
-Och, chwila! Nie muszę prosić o pozwolenie na odezwanie się. Jestem u siebie. W przeciwieństwie do niektórych. - spojrzał na mnie wymownie.
-Jaki masz problem?
-Ja? Absolutnie żadnego.
-Słuchaj, chłopcze, nie wiem co do mnie masz, a coś masz, bo pokazujesz to od początku jak tylko się poznaliśmy, ale wiedz, że mi też jest nie w smak siedzenie w tym jebanym Londynie samej, bez kogokolwiek, do kogo mogłabym otworzyć gębę! Bez przyjaciół, bez rodziny, nawet bez psa!
-No tak, bo ojciec, to przecież taki obcy człowiek.
-A żebyś wiedział, że tak!
-Ty nie widzisz, jak on się stara zbliżyć do ciebie? No tak, ty widzisz tylko czubek własnego nosa!
-Ha! Zbliżyć! - zaśmiałam się. - Przez ostatnie cztery lata, odkąd wyjechał, widziałam go trzy razy. Dosłownie. TRZY. Pierwszy raz, kiedy wrócił do domu po dwóch latach nieobecności! Tylko po to, by powiedzieć nam o rozwodzie. Drugi raz, dwa miesiące później, na rozprawie rozwodowej. Nawet nie starał się, o to, by którekolwiek z jego dzieci z nim zamieszkało! - coraz bardziej podnosiłam głos. - Wyjechał godzinę po tym, jak tylko sąd orzekł, że unieważnił małżeństwo. Trzeci raz, pół roku temu, na Wielkanoc, kiedy zabawił u nas aż dwa dni! - zironizowałam. - Bo spieszyło mu się, by pojechać z wami na jakieś pieprzone wakacje! Więc pytam cię, gdzie wtedy było to „zbliżanie się”?! - wykrzyczałam mu w twarz, po czym wyminęłam i poszłam do swojego pokoju. Nie mogłam tam jednak usiedzieć nawet minuty, więc przebrałam się, zeszłam na dół i wyszłam z domu. Wzięłam taksówkę i pojechałam do centrum. Udałam się do jednego z centrum handlowych. Myślałam, że zakup jakiegoś ładnego ciucha, czy gadżetu poprawi mój humor, ale tym razem czar zakupów prysł. Odeszłam od kasy z nową koszulką i postanowiłam pójść na kawę. Zamówiłam gorące macciato na wynos. Kiedy tylko otrzymałam zamówienie, upiłam łyk gorącego napoju.
-Przepraszam panią, ale karta jest zablokowana. - powiedziała dziewczyna, spoglądając to na wyświetlacz maszyny, to na mnie.
-To nie możliwe. Proszę spróbować jeszcze raz. - poprosiłam. Dziewczyna wykonała moją prośbę.
-Niestety, zablokowana.
-Nie no, to jakiś żart chyba jest. Dosłownie pięć minut temu płaciłam w innym sklepie za koszulkę!
Dziewczyna spróbowała ponownie, ale i tym razem się nie udało. Zaczęłam się denerwować.
-Przykro mi, ale nie mam jak inaczej zapłacić. Nie mam innej karty, ani gotówki.
-To ja poproszę to samo, do jednego rachunku. - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam Wilshere’a, podającego dziewczynie swoją kartę.
-Jack? Co tu robisz? - zdziwiłam się.
-Mi też miło cię widzieć. - zaśmiał się.
-Daj spokój, z nieba mi spadasz!
-Transakcja zaakceptowana. - wtrąciła blondynka, oddając chłopakowi kartę i podając zamówienie.
-Dziękujemy, do widzenia. - pożegnał się Anglik, pociągnął mnie w stronę wyjścia z kawiarni i znaleźliśmy się na środku tłocznego centrum handlowego.
-Jack, dziękuję ci strasznie. Jest mi tak głupio...
-Przestań. - przerwał mi. - Każdemu przecież może się zdarzyć.
-Ale ja nawet nie wiem co się zdarzyło. Chwilę temu kupowałam koszulkę i nie było żadnych problemów. - usiedliśmy na wolnej ławce. - A teraz laska mówi mi, że karta jest zablokowana.
-Masz szczęście, że byłem w pobliżu. - zaśmiał się. - Kto wie, co musiałabyś zrobić, żeby cię stamtąd wypuścili.
-Tak. Jesteś moim bohaterem. - powiedziałam bez przekonania.
-To tak mi się odwdzięczasz za pomoc?
-No powiedziałam, że dziękuję.
-Za dziękuję, się nic nie kupuje.
-Oddam ci hajs, nie martw się. - zaśmiałam się i dałam mu buziaka w policzek.
-Następnym razem ty stawiasz. - oznajmił.
-Następnym?
-Tak. W podziękowaniu.
-Hej, nie zapędzaj się tak. W podziękowaniu, to był buziak. - zaprotestowałam.
-Tak? Cóż, nic nie mówiłaś. - wzruszył ramionami i pociągnął kolejny łyk kawy. - Myślałem, że po prostu nie mogłaś się oprzeć. - dodał i wykonał ruch brwiami w górę i w dół. Wyglądał przy tym tak komicznie, z pianką z kawy nad ustami, że parsknęłam głośnym śmiechem, co tak uraziło chłopaka, że musiałam chodzić z nim i pomóc znaleźć mu prezent dla mamy na święta, by mi wybaczył. Swoją drogą, to w odpowiednim czasie się za to zabrał... No ale chcąc nie chcąc dałam się ciągać bo przeróżniastych sklepach, aż w końcu znaleźliśmy piękny srebrny zegarek, który Jack niemal bez zastanowienia kupił.
Mówiąc o czasie, zeszło nam nad tym...
-O cholera! Półtorej godziny?!
-Wiesz, byłoby szybciej, gdybyś nie zatrzymywała się przy każdej wystawie i nie oglądała tych wszystkich błyskotek.
-Jestem babą! Czego się spodziewałeś?! Jakiekolwiek zakupy z babą trwają dwa razy dłużej, niż bez niej. - wzruszyłam ramionami. - No ale skoro już spłaciłam dług...
-Część. - wtrącił chłopak.
-... to mogę spokojnie wracać do domu. - dokończyłam ignorując jego uwagę.
-Wiesz, też już jadę, to może cię podrzucę?
-A potem znowu będziesz chciał czegoś w dowód wdzięczności. Na razie zaczęło się od kawy, ale już ja wiem, co tam w waszych męskich mózgownicach, jeśli akurat takowe posiadacie, się roi. Najpierw kawa, potem kino, obiad a kończy się na kolacji ze śniadaniem.
-W sumie, to chciałem cię powieść zupełnie bezinteresownie, ale skoro sama podrzuciłaś mi pomysły...
Ostatecznie, po zapewnieniach Jacka o jego czystych i bezinteresownych intencjach zgodziłam się, żeby mnie odwiózł. Wcześniej jeszcze zaszliśmy do sklepu, by mógł kupić mleko, po które rzekomo wyszedł z domu. Kiedy zapytałam go, jak wyjaśni swoje dwugodzinne poszukiwanie mleka, odpowiedział, że wciśnie kit, że spotkał kumpla. Cóż, dobra ściema nie jest zła...
-Słuchaj! Mam genialny pomysł! - zawołał w pewnym momencie zwalniając i stając na poboczu.
-Miało być bezinteresownie, z czystymi intencjami! - oburzyłam się. On się zaśmiał.
-Spokojnie, nadal jest. Tylko tak sobie pomyślałem... Za godzinę umówiliśmy się z chłopakami w barze. Na takie nieoficjalne „wigilijne” spotkanie. Może się wybierzesz, co?
-Ale...
-Nie będziesz jedyną dziewczyną, jeśli się o to martwisz. Chłopaki pewnie wezmą swoje żony/narzeczone. - dodał, jakby czytając mi w myślach.
-A Kieran? - zapytałam. Nawet nie wiem kiedy podczas poszukiwania prezentu opowiedziałam mu o tej kłótni z Gibbsem. O innych wiedział, bo często dochodziło do nich przy nim i Ramsey'u. Poza tym, pan „Gje” pewnie obrabiał mi dupę przed przyjaciółmi.
-Nie przejmuj się nim. Będzie ze swoją dziewczyną, którą przy okazji w końcu poznasz, to nawet nie będzie zwracał na ciebie uwagi.
Nadal nie byłam zbyt zachwycona tym pomysłem.
-No dalej! Nie każ się prosić! Chłopaki marzą o tym, by poznać dziewczynę, która doprowadza Kierana do takiego stanu! Nie darują mi, jak się dowiedzą, że cię wypuściłem.
-Niech będzie. - westchnęłam ciężko.
-Ach, ten mój urok osobisty i dar przekonywania. - westchnął z dumą w głosie. Pokręciłam głową, wznosząc oczy ku niebu.
-Po prostu jedź już.
No i pojechaliśmy. Do jego domu. Musiał się ogarnąć no a przede wszystkim zanieść to mleko... Nawet nie wiem jak to się stało, że wysiadłam z samochodu i poszłam z nim do środka.
-MLEKO PRZYSZŁO! - wrzasnął od progu.
-Jezu... Ostrzegaj na drugi raz, to zatkam uszy. - jęknęłam, zdejmując kurtkę i podając ją chłopakowi.
-No wreszcie jesteś! Gdzieś ty tyle był?! - zawołała kobieta z pomieszczenia po lewo.
-Jest w kuchni. Chodź. - powiedział, ciągnąc mnie tam.
-Hodowałeś tą krowę i uczyłeś się, jak ją wydoić, czy co? - ja stanęłam w progu, a chłopak wszedł dalej.
-Na ciebie się doczekać, to trzeba mieć świętą cierpliwość. Już dawno ojciec wrócił ze sklepu z tym nieszczęsnym mlekiem. - kobieta dalej karciła syna.
-No nie gniewaj się tak, mamo. - pocałował ją w policzek. - Mamy gościa.
Kobieta dopiero teraz odwróciła się i mnie zauważyła. Na jej twarzy od razu zagościł uśmiech.
-Dzień dobry. - powiedziałam.
-Dzień dobry. - odpowiedziała.
-To jest Gabrielle. Gabe, to moja mama.
Kobieta przywitała się ze mną.
-A mówiłeś, że nie masz dziewczyny. - powiedziała z wyrzutem, na co Jack zareagował wymownym przewróceniem oczami. - A tu proszę, śliczna młoda kobieta.
-Mamo... - jęknął. - Mówiłem, że nie mam, to nie mam.
-Jestem koleżanką Jacka. - wyjaśniłam.
-Tak, tak. - wcale nie uwierzyła. - A długo się znacie? - zapytała niby od niechcenia, chowając zakupy zrobione przez syna.
-Cztery dni, mamo. - Jack był poirytowany i nieco skrępowany obecną sytuacją.
-Och, to ta...
-To my idziemy na górę. - przerwał kobiecie. - Przebiorę się i wychodzę. - powiedział i czym prędzej wyszedł z kuchni, ciągnąc mnie za sobą. Ledwie powstrzymywałam śmiech. Wybuchłam dopiero wtedy, kiedy weszliśmy do pokoju, jak mniemam, jego. Padł na fotel, jakby przebiegł maraton, a ja dalej śmiejąc się usiadłam na łóżku. Obrzucił mnie obrażonym spojrzeniem, wziął kilka rzeczy, powiedział, żebym się rozgościła i wyszedł. No to się rozgościłam. Moje pierwsze spostrzeżenie – jak na chłopaka, to nawet panuje tu porządek. Chodziłam po pokoju, przyglądając się przedmiotom na półkach i szafkach. Dużo zdjęć. Z rodziną, z przyjaciółmi, z różnych lat. Na jednym mógł mieć co najwyżej sześć lat, na innym jakieś dwanaście, z kolei inne musiało być zrobione niedawno. Można było wywnioskować, jak wiele rodzina i przyjaciele dla niego znaczą. Na ścianach wisiały dwie antyramy, a w nich koszulki piłkarzy. Więcej takich widziałam na korytarzu i przy schodach. W całym pokoju było wiele drobiazgów związanych w piłką nożną. Widać, że naprawdę go to kręci, że tym żyje. Nagle moją uwagę przykuło zdjęcie, na którym uwieczniona była trójka chłopców, na oko siedmio, ośmiu letnich. Wzięłam je do ręki, żeby móc się mu lepiej przyjrzeć. Aaron, Jack i Kieran. Szczerzyli się do aparatu, pokazując swoje wybrakowane uzębienie. Ramsey naprawdę uroczo prezentował się bez jedynek. Nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy patrzyłam na tę fotografię.
-Przystojniaki, co? - usłyszałam za sobą.
-To jedno z najsłodszych zdjęć, jakie kiedykolwiek widziałam.
-Biorę to jako komplement. - powiedział niepewnie. - Jedziemy?
-Jeśli jesteś gotowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz