środa, 3 października 2012

#19. Face to face and heart to heart, we're so close yet so far apart.

Postanowiłam przez jakiś czas unikać Jacka i postarać się ogarnąć wszystko, co się ostatnio wokół mnie dzieje. Nie wyszło, bo w środę chłopaki zmusili mnie i dziewczyny do dopingowania ich na stadionie w trakcie meczu. Szczerze mówiąc, to nawet nie udawałam, że nie chcę iść. Jenny, która wróciła do pracy w barze po tym, jak właściciel osobiście przeprosił ją za syna i zapewnił, że ten siedzi teraz u matki w Stanach oraz po podwyżce, wzięła wolne i całą trójką pojechałyśmy na Emirates. Dostałyśmy miejscówki zaraz za ławką rezerwowych i na kwadrans przed rozpoczęciem spotkania wygodnie się w nich rozsiadłyśmy. Przed nami siedli Aaron, Kieran i Wojtek, którzy to spotkanie rozpoczynali poza wyjściowym składem w przeciwieństwie do Jacka. Pierwsze dziesięć minut meczu – nudy. Kolejne dziesięć minut meczu – coraz ciekawiej. Obie drużyny coraz bardziej napierały i coraz ostrzej broniły. Miałam ochotę zerwać się stąd i cichcem pójść choćby do jakiegoś baru niedaleko. Ale kiedy już snułam plan wymknięcia się potajemnie, jakiś gigant zaatakował próbującego przyjąć piłkę na klatkę piersiową Jacka. Teoretycznie, to chyba chciał zaatakować piłkę, ale ostatecznie kopnął Anglika w głowę. Ten padł na murawę, a ja miałam ochotę wbiec tam i zajebać tego kretyna. Cóż, a przynajmniej miałabym ochotę, gdybym nie stała jak sparaliżowana w oczekiwaniu na jakikolwiek ruch Jacka. Na szczęście po chwili przekręcił się na plecy, a potem usiadł. Natychmiast znaleźli się przy nim lekarze, a ja odzyskałam władzę nad swoim ciałem. Idiota który zaatakował Wilshere’a dostał jedynie żółtą kartkę, a sam poszkodowany wrócił na boisko po kilku minutach. Czułam jednak, że coś jest nie tak. I jak zwykle musiałam mieć cholerną rację! Nie minęły trzy minuty odkąd Jack wrócił na boisko, a zatoczył się lekko, oparł się o kolana, a po chwili przewrócił się, tracąc przytomność. Zarówno Kanonierzy jak i ich przeciwnicy pospiesznie zaczęli wzywać lekarzy. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, bo wielka, niezidentyfikowana gula utknęła mi w gardle. Złapałam jedynie mocno przegub stojącej obok mnie Lei. Na murawie pojawiły się nosze, a ja jakimś cudem odzyskałam głos.-Co się dzieje? - zapytałam Kierana, chwytając mocno ramię chłopaka. Aaron został wezwany przez trenera i już przygotowywał się do wejścia na boisko. - Co się dzieje?! - powtórzyłam głośniej, bo Gibbs nie reagował. Patrzył jedynie, jak przenoszą Jacka na nosze.
-Idź do tunelu. Zaraz się tam spotkamy. - powiedział mi. Nie musiał powtarzać. Wystrzeliłam jak z procy i sama nie wiem jak tam trafiłam, ani czemu nikt mnie nie zatrzymał, ale niedługo potem byłam już w tunelu, podbiegając do ambulansu do którego właśnie wnosili Jacka.
-Co się dzieje? Co z nim? - zapytałam jednego z członków sztabu trenerskiego Arsenalu, którego skojarzyłam z treningu.
-Jesteś Gabe, tak? - zapytał. W odpowiedzi pokiwałam głową. - Panowie! - zawołał do ekipy ambulansu. - Ona jedzie z wami. - wskazał na mnie głową.
-Ale...
-To jego dziewczyna. - przerwał sanitariuszowi. Ten spojrzał krótko na mnie, zlustrował dokładnie moją przerażoną twarz, po czym kazał mi wsiadać. Podziękowałam obu mężczyznom i wsiadłam do samochodu. Ledwie ruszyliśmy, Jack odzyskał przytomność i z lekką paniką w oczach zaczął rozglądać się po otoczeniu. Uspokoił się nieco kiedy zobaczył mnie, a kiedy poczuł, że trzymam go za rękę, ścisnął moją dłoń. Lekarz zdjął mu maskę z tlenem.
-Co się... gdzie ja jestem? - zapytał. Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć mruknął „Mecz” i zaczął się podnosić.
-Jack, połóż się. - chwyciłam go za ramię i przytrzymałam w pozycji leżącej. - Straciłeś przytomność na boisku, teraz jedziemy do szpitala.
-Do żadnego szpitala, ja muszę...
-Musisz leżeć, pojechać do szpitala i przejść przez badania.
Moje namowy nie dały żadnego rezultatu i po kolejnej próbie wstania, lekarze postanowili ponownie sprawić, by Anglik stracił świadomość, poprzez podanie mu jakichś leków. Zanim dojechaliśmy do szpitala lekarz uspokoił mnie mówiąc, że to prawdopodobnie tylko wstrząśnienie mózgu i za parę dni chłopak będzie jak nowy. Wolałam jednak poczekać na wyniki badań i oficjalną diagnozę. Tak więc kiedy dojechaliśmy do szpitala, ja zostałam odesłana do poczekalni, a Wilshere zabrany na badania. Po jakimś czasie, w trakcie którego zdrzemnęłam się na niewygodnym krześle dostałam pozwolenie na odwiedzenie Jacka w sali, w której miał zostać na noc na obserwację mimo iż badania niczego nie wykryły. Kiedy otworzyłam drzwi Anglik leżał grzecznie na łóżku i gadał z pielęgniarką.
-Oho, dziewczyna przyszła pana pilnować. - zaśmiała się, po czym wyszła.
-Dziewczyna? - zapytał, kiedy pielęgniarka zamknęła za sobą drzwi.
-Musiałam kłamać, żeby mnie zabrali. - wytłumaczyłam.
-Jak widać podziałało.
-Myślę, że uwierzyli człowiekowi z waszego sztabu trenerskiego. - powiedziałam i położyłam płaszcz i torebkę na fotelu pod oknem, uważnie obserwowana przez Jacka.
-Co tu robisz? - odezwał się w końcu, zaskakując mnie pytaniem.
-Słucham?
-Czemu tu jesteś?
-Ponieważ dostałeś z półobrotu w głowę i straciłeś przytomność. Masz zaniki pamięci? - zaśmiałam się, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji.
-Wiem, dlaczego ja tu jestem. Nie wiem, czemu jesteś tutaj ty.
-Przyjechałam z tobą, bo się martwiłam. Tak samo jak dziewczyny i Kieran, Aaron, Wojtek... - przyglądał mi się uważnie, nie bardzo wierząc w moje słowa. - Jack, zależy mi na tobie, jesteś moim przyjacielem. Umierałam ze strachu, kiedy tam padłeś bez ruchu. Poza tym, pomyślałam, że dobrze będzie, jeśli ktoś z tobą pojedzie. Możesz przestać się tak przyglądać?
-Podkochujesz się we mnie. - wypalił, a ja poczułam, jak sypie mi się grunt pod nogami. Zaczęłam się śmiać.
-Co? Pff... Chyba oberwałeś w głowę mocniej niż myślałam.
-Kocham mieć rację. - powiedział z triumfem w głosie.
-Nie, nie masz racji! A w ogóle, to ja muszę już iść. Jest po północy i pewnie za chwilę ktoś tu przyjdzie i mnie stąd wygoni. - złapałam swoje rzeczy z fotela. Do sali weszła pielęgniarka. - Widzisz? Mówiłam, że zaraz ktoś przyjdzie mnie stąd wyprosić?
-Och, nie! Ja przyszłam tylko zmienić kroplówkę. - powiedziała. - Może pani zostać. Ma pan szczęście, panie Wilshere. Nie każdemu lekarz zezwala na takie długie wizyty.
-Skoro możesz zostać, to chyba mnie tu nie zostawisz, prawda kochanie? - zapytał Jack, kładąc nacisk na ostatnie słowo i spojrzał na mnie ty proszącym wzrokiem. Pielęgniarka się zaśmiała, a ja odłożyłam swoje rzeczy z powrotem na fotel.
-Oczywiście, że nie, Słońce. - powiedziałam i usiadłam na drugim fotelu, stojącym obok łóżka Jacka. - Wolę spędzić noc tutaj, na niewygodnym fotelu, ale z tobą. - dodałam chwytając go za rękę i tak, by pielęgniarka niczego nie zauważyła, wbiłam mu paznokcie w dłoń.
-Prawdziwy z niej skarb, prawda? - zapytał Jack, nie dając po sobie niczego poznać. Pielęgniarka uśmiechnęła się i skierowała ku wyjściu. Już miała wyjść, ale jednak wróciła do pokoju, przymykając drzwi.
-Oczywiście nie było by właściwe, gdyby spała pani obok pacjenta, ale kiedy zamknę drzwi, nikt nie wejdzie do sali aż do dziewiątej rano. Dobrej nocy życzę. - uśmiechnęła się i wyszła.
-Czy ona właśnie zasugerowała...
-Myślę, że tak. - przytaknął Jack, zanim dokończyłam pytanie i przesunął się, robiąc na łóżku miejsce po swojej lewej stronie.
-Daj spokój. Powinieneś odpocząć.
-A co zamierzasz robić, że nie będę mógł odpocząć? - zaśmiał się.
-Nic poza spaniem i zajmowaniem miejsca.
-Więc zapraszam. - poruszał brwiami w zabawny sposób. - Dwa razy nie będę prosił, a ten fotel wygląda na naprawdę niewygodny.
Westchnęłam zrezygnowana i chociaż wiedziałam, że nie powinnam, i tak ułożyłam się obok Anglika, przytulając się nieco do niego bym nie spadła.
-Wygodnie ci? - zapytałam.
-A tobie?
-Tak.
-Więc mi też. - odpowiedział. Zamknęłam oczy i spróbowałam zasnąć, jednak w głowie cały czas przewijały mi się obrazy z dzisiejszego dnia.
-Jack? - zapytałam po jakichś dwudziestu minutach bezsensownych prób zaśnięcia.
-Mhm? - mruknął już usypiając.
-Nie rób tego więcej. Nie rób tego więcej mnie.
-Czego? - ożywił się nieco, zaciekawiony moja prośbą.
-Nie strasz mnie tak. Kiedy upadłeś na murawę myślałam... - przerwałam by nie dopuścić do drżenia głosu.
-Hej, przecież nic się nie stało. - przytulił mnie i zaczął głaskać po ramieniu. - Złego diabli nie biorą. - dodał, śmiejąc się lekko.
-Po prostu... nie rób mi tego więcej.
-Obiecuję. - powiedział i pocałował mnie w głowę. Wtuliłam się w jego tors mocniej i zasnęłam wsłuchując się w jego przyspieszone bicie serca.

Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłam głowę z ramienia Jacka i zobaczyłam w sali znajomą pielęgniarkę.
-Już czas, żeby przeniosła się pani na fotel. Przyniosłam koc, który powinnam była zostawić wczoraj. Za dziesięć minut będzie tu lekarz. - położyła koc na fotelu na którym powinnam była spać i wyszła. Podniosłam głowę z ramienia Jacka. Nasze splecione dłonie leżały na jego brzuchu. Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu, wcale mi to nie przeszkadzało i nie miałam ochoty tego zmieniać. Zabrałam jednak rękę i przeniosłam się z łóżka na fotel. Ułożyłam się w miarę wygodnie, przykryłam kocem i obserwowałam śpiącego Anglika. Rękę miał wyciągniętą tak, jakby nadal mnie obejmował, głowa, która wcześniej podpierała się na mojej teraz opadła na lewą stronę a nieco rozchylone usta miał wykrzywione w lekkim uśmiechu. Nie mogłam się oprzeć i zrobiłam mu zdjęcie. Zdążyłam schować telefon do kieszeni spodni, kiedy Jack przeciągnął się i przetarł oczy dłońmi. Drzwi za mną się otworzyły i do sali wszedł lekarz. Zaprosił Jacka na kilka kolejnych badań, a kiedy wrócił do nas wynikami powiedział, że nic się nie dzieje, ale wolałby zostawić go w szpitalu jeszcze na jeden dzień. Mimo zażartej dyskusji ze mną, ostatecznie stanęło na jego i pół godziny później dostał do ręki wypis. Żeby uniknąć dziennikarzy wyszliśmy tylnym wejściem, gdzie czekał na nas oparty o auto Wojtek.
-Cześć, Jacky. Cześć Gaba. Czy może lepiej... Pani Wilshere? - zaśmiał się.
-Och... zamknij się! - jęknęłam, wywołując jeszcze większy śmiech Polaka. W aucie niewiele się odzywałam. Jack był pewien, że powodem jest to, że wypisał się ze szpitala mimo zaleceń lekarza i moich protestów. Nie wyprowadziłam go z błędu, chociaż tak naprawdę myślałam. O tym, co Jenny powiedziała mi w poniedziałek i o wczorajszym wieczorze. O tym, jak zareagowałam na wydarzenia na boisku, jak cholernie bałam się o Jacka, jak dobrze było leżeć obok niego wiedząc, że nic mu nie grozi, o naszych złączonych dłoniach, których wcale nie chciałam rozłączać. Co się ze mną działo?! Niemożliwe przecież, żebym zakochała się w dwa tygodnie! Przez dwa miesiące ni byłam w stanie a tu nagle co, dwa tygodnie i już? Niby czemu? Co takiego miał Jack, że miałabym się w nim zakochać? Zaczęłam porównywać go do wszystkich chłopaków, z którymi się spotykałam i cóż... Wilshere zawsze wygrywał.
-Gaba! - usłyszałam wołającego mnie Wojtka i wróciłam do normalnego świata. - Jesteśmy już pod twoim domem. - poinformował mnie Polak. Wyjrzałam za okno.
-Faktycznie. - mruknęłam.
-Dobrze się czujesz? - zapytał Jack.
-Tak. Po prostu nie przepadam za szpitalami i jestem trochę zmęczona. - wyjaśniłam.
-No, stary. Jest twoją dziewczyną mniej niż 24 godziny i już jest tobą zmęczona. - zaśmiał się Wojtek. Anglik skomentował to wymownym spojrzeniem.
-Dzięki za podwózkę. - rzuciłam wysiadając do nadal śmiejącego się Wojtka.
-Dzięki za dotrzymanie towarzystwa. - powiedział Jack.
-Jasne. Trzymaj się. Ty też Wojtek. I przestań się śmiać, to wcale nie było aż tak śmieszne.
Zamknęłam drzwi, pomachałam chłopakom i wróciłam do domu, po czym od razu poszłam do siebie i nawet się nie przebierając, zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz