środa, 3 października 2012

#15. "Znowu to robisz."

O szesnastej Jack i Aaron zjawili się u nas ponownie, tym razem z Leą.-Mówiłam im, żebyśmy zrobili zakupy teraz, ale te dwa bałwany uparły się, że pojedziemy od was. - dziewczyna od progu zaczęła narzekać na chłopaków.
-O, przy okazji możecie odebrać Jen. Za godzinę powinna być wolna. Miałem ją odebrać, ale skoro wy będziecie na mieście... - zasugerował Kieran.
-Więc jeśli chcemy zaliczyć sklep przed odebraniem Jen, już powinniśmy się zbierać. - zauważyłam.
Biorąc pod uwagę, że gdybyśmy pojechali wszyscy, byłoby nas o jedną osobę za dużo, do zrobienia zakupów wyznaczono mnie, Aarona i Jacka. Zakupy szły nam jak krew z nosa i przez to pod barem w którym pracuje Jen byliśmy o siedemnastej piętnaście. Kwadrans później, niż powinniśmy. Jednak Angielki, która miała czekać na nas na parkingu na tyłach knajpy, nadal nie było. Jack zatrąbił parę razy, ale Jenny nie przyszła, ani nawet nie dała znać, że zaraz się pojawi.
-Może coś się stało? - odezwałam się.
-Sprawdzę. - zaoferował Aaron. Poszłam z nim, by przypilnować, czy przypadkiem nie zerwą paktu o nieagresji. Jack powlókł się za nami, uprzednio zamykając auto. Tylne drzwi były zamknięte, więc obeszliśmy budynek na około i weszliśmy przez główne wejście.
-Zabieraj łapy, sukinsynie! Zostaw mnie! - to zdecydowanie był głos Jennifer. Pędem ruszyliśmy do drzwi na zaplecze, zza których dochodziły krzyki. Kiedy tam wpadliśmy, zobaczyliśmy jak jakiś chłopak próbuje dobrać się do Jen. Zanim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować, Aaron dopadł do niego, wymierzając mu cios w nos. Natychmiast przyciągnęłam Jennifer do siebie, a Jack nieudolnie próbował odciągnąć od tamtego gościa Aarona, który wymierzył kolejne dwa ciosy.
-Wszystko w porządku? - zapytałam, patrząc na nią badawczym wzrokiem. Zaskoczona całym obrotem spraw tylko pokiwała głową. Kiedy spojrzałam na chłopaków, Aaron właśnie wyjechał z łokcia Jackowi w szczękę, a potem sam dostał w zęby od tamtego chłopaka.
-Aaron! - krzyknęłyśmy obie. Szybko wepchnęłam się między Aarona i tamtego faceta.
-Gabe, odejdź. - Walijczyk próbował mnie odsunąć, ale uparcie stałam w miejscu.
-Nie. Zostaw go. Wychodzimy stąd. - powiedziałam stanowczo.
-Chcesz, żeby mu to uszło płazem?!
-A obicie mu mordy uważasz za dobry pomysł?
-Lepszy niż po prostu odejście stąd.
-Stary, ona ma rację. I tak nic...
-Jack, zamknij się, bo zaraz tobie przyjebię. - warknął, mierząc przyjaciela morderczym spojrzeniem.
-Aaron, chodźmy już. - odezwała się Jen. Ramsey najwyraźniej toczył wewnętrzną walkę z myślami, ale w końcu spojrzał wrogo na blondyna.
-Dotknij jej jeszcze raz, a przysięgam, nie pójdziesz nigdzie więcej na własnych nogach. - warknął i wycofał się.
-Dotknę jej, a potem tej małej czarnej. - powiedział, wskazując głową na mnie. Jen złapała za ramię Jacka, a ja całym ciałem powstrzymywałam Aarona. - I będę się świetnie przy tym bawił. A wasza ochrona na nic się im zda.
-Kto ci powiedział, że potrzebuję ochrony? - podeszłam bliżej niego, a ten się zaśmiał.
-Śmieszna jesteś. Spójrz na siebie.
-Nie oceniaj ludzi po wyglądzie, bo się na tym przejedziesz. A z tego, co widziałam, nie za dobrze radziłeś sobie z Aaronem, więc lepiej trzymaj się jego rady, bo następnym razem, nie będę go powstrzymywała.
-Pomożesz mu? - zapytał z kpiną w głosie.
-Z wielką chęcią. - powiedziałam, po czym dałam reszcie znak, że wychodzimy. Nagle wybuchnął śmiechem.
-Chciałbym to zobaczyć, suko.
Aaron i Jack ruszyli do niego, ale ja byłam bliżej. Wymierzyłam mu cios z pięści w twarz. Nie obchodziło mnie, gdzie dokładnie. Byle w twarz, byle mocno. Trafiłam w łuk brwiowy, z którego natychmiast zaczęła płynąć krew. Chciałam uderzyć jeszcze raz, ale tym razem to ja zostałam powstrzymana przez któregoś z chłopaków.
-Nazwij mnie tak jeszcze raz, a stracisz zęby. - warknęłam. - Wychodzimy. - poleciłam reszcie, a ci bez słowa sprzeciwu wyszli z pomieszczenia. Dopiero, kiedy wyszliśmy na dwór, rozluźniłam pięść.
-Japierolękurwamać! - jęknęłam po polsku, chwytając się za bolącą dłoń. Nie miałam pojęcia, że przypieprzenie komuś w twarz tak boli.
-Co się dzieje? - obok mnie pojawiła się Jennifer razem z chłopakami.
-Czuję, jakbym pieprznęła pięścią w mur, ale poza tym, wszystko świetnie. - uśmiechnęłam się przez ból.
-Skąd w tobie taka siła? Aż miło było popatrzeć, jak mu przyjebałaś.
-Cicha woda brzegi rwie, Aaron.
-A ten prawy sierpowy... gdybym nie widział, nie uwierzyłbym. - powiedział Jack.
-Wtedy byś doświadczył go na własnej twarzy.
-No wiesz?! Naraziłabyś na kontuzję te śliczne dołeczki? - zapytał, po czym je zaprezentował.
-W imię wyższego dobra...
-Możemy porozmawiać o tym w drodze do domu? - przerwała nam Jennifer i wręczyła mi swoją apaszkę, w którą zawinięty był śnieg. - Pewnie szybko się rozpuści w aucie, ale może chociaż trochę ci pomoże.
-Dzięki. Chodźcie, jedziemy. Być może trzeba będzie zaprezentować mojego sierpowego Kieranowi...

Zanim dotarliśmy do domu, Aaron parę razy przeprosił Jacka za ten cios w szczękę, Jenny kilka razy podziękowała nam za uratowanie jej tyłka, Aaron i Jenny kilkakrotnie się posprzeczali, a już kiedy wysiadaliśmy z auta, wszyscy śmialiśmy z wydarzeń ostatniej godziny. W domu wszystko na chwilę wróciło, kiedy podczas opatrywania mi ręki, opowiedzieliśmy o wszystkim Lei i Kieranowi, którego ledwo powstrzymaliśmy przed wyjściem z domu, odnalezieniem tego gościa (jak się okazało syna właściciela baru) i obicia mu mordy.
-Lepiej nie mówcie o tym starszym, bo...
-O czym macie nam nie mówić? - zapytał ojciec wchodząc do kuchni.
-O niczym. - odpowiedział szybko Kieran, a Jen palnęła się w czoło, wyrażając tym krytykę własnej nieostrożności.
-Jenny?
-Serio, o niczym. Takie tam...
-Gabrysia?
-Tato... Skoro padło „nie mówmy im o tym”, to jasne, że nie możemy powiedzieć.
-Czy ma to coś wspólnego z tym dziwnym obrazkiem, który zastaliśmy dziś rano w salonie?
Spojrzałam porozumiewawczo na Kierana.
-Stało się coś, o czym powinienem wiedzieć?
-Nie, Daniel, nic...
-No dobra! - przerwałam. Wszyscy poza ojcem rzucili mi ostre spojrzenia. - Na ostatniej imprezie omal się z Kieranem nie pozabijaliśmy. To było coś jak kulminacja wszystkich naszych dotychczasowych kłótni. O tym właśnie nie chcieliśmy wam mówić, bo w nocy, przy czekoladzie, doszło do pojednania, zakopania topora wojennego i podpisania pokoju. - wyjaśniłam. Ojciec popatrzył mi przez dłuższą chwilę w oczy, potem przeniósł wzrok na Kierana, który ruchem głowy potwierdził moją wersję, i na resztę, która nie dała po sobie poznać kłamstwa. W końcu ojciec pokiwał głową uśmiechając się.
-Nareszcie. Nawet nie wiecie, jak ciocia Emma przeżywała to wszystko. Ale skoro już dobrze, może w końcu w tym domu zapanuje spokój.
Taa, z takimi gośćmi niemal codziennie – niemożliwe.
-A co ci się stało w rękę? - zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie.
-Ja... Potknęłam się i wpadłam na ścianę. - skłamałam. Marnie. Ojciec uważnie przyjrzał się nam wszystkim po kolei, zwłaszcza chłopakom.
-Jeśli sobie zasłużył, to mam nadzieję, że mocno potem pożałował. - powiedział, wywołując uśmiech na naszych twarzach.
-Tato? - zagadnęłam, kiedy już miał opuszczać kuchnię.
-Tak?
-Zamierzasz iść w tej koszuli na tę imprezę sylwestrową?
-Tak, a coś jest z nią nie tak?
-Będziesz ją prasował, prawda?
-A jest wymięta? - zapytał przyglądając się jej. Strzeliłam tak mocnego facepalma, że aż mnie czoło zapiekło. Faceci...
-Daj to, człowieku. - westchnęłam i ciągnąc go za rękę, wyszłam z kuchni w poszukiwaniu żelazka.

Kiedy dorośli opuścili dom, przygotowaliśmy się do oczekiwania na Nowy Rok. W trakcie ubierania błyszczącej cekinami bluzki, którą specjalnie na tę okazję znalazłyśmy z Jen na ostatnich zakupach, pogadałam nieco z Paulą przez wideorozmowę. Potem przyszedł Aaron i oznajmił, że tylko na mnie czekają z pierwszym toastem. Nie mógł także się oprzeć, by nie przedrzeźniać się przez chwilę z moją przyjaciółką. W końcu jednak przesłałam Polce całusy, próbując uciszyć Ramsey'a dłonią, obie złożyłyśmy sobie życzenia, i dopiero kiedy zamknęłam laptopa, Aaron przestał się wyrywać i gadać. Szturchając się i dokuczając sobie nawzajem zeszliśmy na dół, robiąc przy tym tyle hałasu, że pozostali myśleli, że to stado słoni zbiega ze schodów. Ale spokojnie, to tylko my...


Cudem udało mi się oderwać od „prawda czy wyzwanie” i wymknąć na werandę by tam w spokoju wypalić papierosa. Podpaliłam "magiczną pałeczkę" jak zwykła mawiać moja przyjaciółka i zaciągnęłam się dymem.
-Znowu to robisz. - usłyszałam za sobą. Myślałam, że jestem tu sama, więc podskoczyłam nieco przestraszona i zakrztusiłam się dymem,przez co zaczęłam kasłać jak gruźlik. - Mówiłem, że to niezdrowe. - dodał.
-Czy ty, do cholery jasnej, chcesz mnie zabić? - kiedy się wykasłałam, zaczęłam okładać Anglika pięściami.
-To nie ja! To papierosy! - śmiał się, osłaniając przed moimi ciosami. Zgarnęłam z drewnianego płotka otaczającego werandę śnieg i sypnęłam go prosto w twarz Jacka.
-Och... zemsta będzie słodka. - powiedział z diabelskim uśmiechem i spojrzał znacząco na zaspy zalegające na podwórku.
-O nie... Nie ośmielisz się.
-Chcesz się założyć? - zapytał podchodząc bliżej mnie.
-Nie, proszę, Jacky, nie rób tego. - nic nie odpowiedział, tylko wyjął z mojej dłoni papierosa i zgasił go o śnieg. - Lea! Aaron! Ktokolwiek! Potrzebuję pomocy! - krzyknęłam w stronę domu.
-Słonko, ich pomoc na nic się zda. - powiedział Jack, po czym przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął kierować się w stronę niebezpiecznie dużej, puchowej zaspy.
-Ktolowieeeek! - zapiszczałam próbując się wyrwać Anglikowi. Na nic się to zdało, nikt nie wyszedł. Ja za to poczułam, jak Jack szykuje się do wrzucenia mnie w śnieg. O nie, Wilshere, sama to ja tam nie polecę. Kiedy chłopak pochylił się i zrzucił mnie z siebie, złapałam go mocno za szyję i pociągnęłam za sobą tak, że oboje wylądowaliśmy w zaspie.
-I co teraz, Słonko? - zaśmiałam się i po zepchnięciu go z siebie chciałam uciec, ale Jack mnie przytrzymał i zaczął narzucać na mnie śnieg. Tak zaczęła się bitwa. Biegaliśmy niemal po całym podwórku i jak dzieciaki rzucaliśmy się śniegiem, śmiejąc się do rozpuku. Co chwila któreś lądowało w zaspie. Głównie ja, ponieważ to on miał przewagę siłową i leżał w śniegu tylko wtedy, kiedy udało mi się pociągnąć go ze sobą. Za którymś razem udało mi się jakimś cudem podnieść pierwszej, więc siadłam mu na brzuchu i zaczęłam okładać śniegiem. Nie na długo, ponieważ chwilę później usłyszałam krzyk Aarona "Pomoc nadchodzi!" i zostałam przez niego powalona na śnieg. Za Aaronem dołączyli do nas Kieran, Lea i Jen, i razem szaleliśmy w śniegu w najlepsze.
-Ja wysiadam! Jestem wymęczona, przemoczona i zmarznięta. Bawcie się beze mnie. - oznajmiłam po nieokreślonym czasie bawienia się w śniegu niczym pięciolatka.
-Ej no, dopiero się rozkręcamy! - zawołała niezadowolona Jennifer. - Jesteśmy tu zaledwie od... o cholera! Za chwilę północ! Nikt się stąd nie rusza, Lea, biegiem ze mną!
-Ale... - zaprotestowałam, starając się nie szczękać zębami zbyt głośno.
-Zaraz ci coś przyniesiemy. - zawołała i zniknęła w domu. Pojawiła się po chwili z butelką szampana i kocem, a za nią wyszła Lea z sześcioma kieliszkami w rękach.
-Chłopaki, ale po kieliszku za nowy rok, to się chyba napijecie, nie? Wenger was za to nie zabije. - zapytała Jennifer, podając mi koc, którym natychmiast się otuliłam.
-Nawet jeśli, to i tak wiem, że czyhasz na mojego iPoda, Jenny. - odpowiedział Kieran, biorąc od swojej dziewczyny kieliszek i podając naczynia kolegom. - Jacky, trzęsiesz się jak galareta. - zauważył.
-Zimno ci? - zapytałam.
-Przeżyję. - odpowiedział niezbyt przekonywująco. Wywróciłam oczami i kręcąc głową westchnęłam teatralnie.
-Tylko nie mów, że nigdy nic dla ciebie nie zrobiłam. - powiedziałam, po czym zarzuciłam mu koc na plecy, stanęłam przed nim tyłem i naciągnęłam materiał także na siebie tak, że teraz ogrzewał nas oboje. Objął mnie w talii, by było wygodniej.
-Och, jak słodko. - zaśmiał się Aaron, za co zgromiłam go wzrokiem.
-UWAGA! - krzyknęła Jennifer, po czym zaczęła odliczać. - 10... 9... 8...
-7... 6... 5... - przyłączyliśmy się do niej, a Kieran przygotował się wystrzelenia korkiem od szampana. - 4... 3... 2... 1!
Wybuchł korek od szampana, a zawartość butelki wytrysła na śnieg. Szybko podstawiliśmy swoje kieliszki i już chwilę później wznieśliśmy wspólny toast i złożyliśmy sobie nawzajem życzenia (wyobraźcie sobie, jak komicznie musiało wyglądać, kiedy chłopaki uścisnęli się z Jackiem, ze mną między nimi). Potem wszyscy wpatrywaliśmy się w niebo, które rozbłysło dziesiątkami kolorowych fajerwerków. Popijałam szampana czując, jak uderza mi do głowy, mieszając się ze wcześniej wypitym piwem. Coraz przyjemniejsze ciepło płynęło zarówno od wewnątrz, powodowane alkoholem, jak i od zewnątrz, bijące od ciała Jacka i zatrzymywane przez koc. Jak zahipnotyzowana patrzyłam w mieniące się kolorami fajerwerki, z głową opartą o klatkę piersiową Anglika. Jak zwykle, kiedy alkohol zaczynał robić swoje, poczułam tę irytującą mnie potrzebę bliskości. Bliskości faceta. Pod pretekstem mocniejszego otulenia się kocem, wtuliłam się w niego plecami jeszcze mocniej.
-Wygodnie? - zapytał cicho.
-Teraz tak. - odpowiedziałam, ponownie opierając o niego głowę i wpatrując się w niebo, na którym nie przestawały pojawiać się coraz to nowe fajerwerki. - Szczęśliwego nowego roku.
-Szczęśliwego nowego roku. - odpowiedział i złożył pocałunek na mojej skroni, a mnie po plecach przeszedł przyjemny dreszcz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz