środa, 3 października 2012

#3. "Boże, z kim ja przebywam."

Słyszałam, jak się nawzajem uciszali, ale nie mogłam zrozumieć nic więcej. Kiedy drzwi się zamknęły i smuga światła znikła, przebiegłam cicho na drugą stronę kuchni i złapałam pierwsze narzędzie, jakie wpadło mi w ręce. PATELNIA?! Ja to też mam wyczucie... Chociaż Roszpunka w „Zaplątanych” całkiem nieźle nią wywijała. Ujęłam uchwyt w obie ręce i zaczęłam skradać się do nich.
-Stary, ktoś tu jest chyba. - powiedział nutką strachu w głosie jeden z nich, kiedy byłam niedaleko nich.
-Jasne. Każdy normalny śpi o tej porze. Zresztą, widać byłoby światło z dworu.
-Czekaj, włączę latarkę, bo po ciemku to się zjebiemy z tych schodów.
No zajebiście. Jak włączą tą latarkę, to po mnie!
-Chyba ty. Ja umiem się poruszać po schodach w ciemności.
-Dobra, cicho! Jak na złość zaraz ktoś się obudzi!
„Chuj, raz się żyje.” pomyślałam, zbliżyłam się do ciemnego kształtu przede mną i wzięłam zamach. Akurat wtedy któryś z nich, stojący twarzą do mnie zapalił tę cholerną latarkę, zauważył mnie i zanim zdążyłam uderzyć osobnika stojącego do mnie plecami, tamten ostrzegł go.
-Jack, za tobą!
Ten zrobił szybki unik a chwilę później runęłam jak długa na ziemię, bo ktoś mnie podciął. Błąd. Nie na ziemię. Na coś, a raczej na kogoś. Na niedoszłą ofiarę, gwoli ścisłości. Moja broń upadła na dywan, poza zasięgiem mojej ręki. Wtedy zapaliło się światło i zasięgu wzroku zobaczyłam parasol, który któryś z nich najwyraźniej przewrócił. Szybko chwyciłam przedmiot, i przyłożyłam go do szyi chłopaka, lekko naciskając, by utrudnić mu ewentualną próbę wstania. Choć podejrzewam, że gdyby chciał wstać, to zrobił by to bez większego problemu... Nad nami rozległ się histeryczny, tłumiony śmiech.
-Zamknij się, Ramsey! - warknął ten trzeci.
-Prze... hahaha, przepraszam, aaaahahahaha.... ale nie mogę! Hahahaha!
Chwilę później, Ramsey dostał w łeb, co jednak nie pomogło mu w uspokojeniu się.
-Co tu się, kurwa, dzieje?! - zapytał oprawca Ramseya.
-Też chciałabym wiedzieć. - odpowiedziałam, przestając się w końcu mierzyć wzrokiem z tym, na którym leżałam i z czyjąś pomocą podniosłam się, nadal trzymając parasol w ręku. Kiedy chłopak próbował się podnieść, wymierzyłam przedmiotem w niego.
-Nie mogę wstać?
-Nie, leż! - rozkazałam.
-Ale... - uciął, kiedy napotkał moje ostre spojrzenie mówiące „rusz się, a ci wbiję ten parasol w oko”. Spojrzał wzrokiem na nie-Ramseya, a ten kiwnął głową. Leżący wzniósł więc teatralnie oczy ku sufitowi, założył ręce za głowę i położył się ponownie. Żeby nie było mu tak komfortowo, oparłam koniec parasola o okolice jego krocza.
-Ej!
-Żebyś się nie czuł zbyt pewnie.
-Kieran, co to za laska jest? - zapytał Ramsey, który przestał się w końcu śmiać.
-Chwila moment, ty jesteś Kieran? Kieran Gibbs? - zapytałam ciemnoskórego chłopaka.
-Tak, a ty to kto? - odpowiedział, a ja poczułam, że gdyby nie było mi tak słabo ze strachu, który zresztą zaczynał powoli uchodzić, spaliłabym buraka. - Wiem! Ty jesteś córką Daniela! - powiedział tonem odkrywcy.
-Tak. - jęknęłam zawstydzona. - Gaba jestem. Znaczy Gabriela. Albo, jak mówi twoja siostra, Gabe. - powiedziałam i uścisnęłam dłoń chłopakowi.
-A można wiedzieć, co tu odstawiasz? - zapytał ściskając ją. - Z... patelnią?! - prychnął. - Nie no, serio nie miałaś nic lepszego pod ręką? - powiedział z nutką hm, rozczarowania? w głosie.
-Zeszłam napić się mleka i usłyszałam jakieś hałasy, głosy karzące sobie nawzajem być cicho i zobaczyłam trzech kolesi z wielkimi torbami. Jak myślisz, co pomyślałam? A patelnia pierwsza wpadła mi w ręce.
-Na pewno nie pomyślałaś, że ktoś, kto tu mieszka wrócił do domu.
-Wybacz, nie jestem tak domyślna. Ty na pewno będąc na moim miejscu od razu wiedziałbyś, co się dzieje.
-Dobra, dobra, dzieci, spokój. - odezwał się Ramsey.
-A ci dwaj? - zapytałam Kierana.
-To przyjaciele. Aaron Ramsey. - wskazał, na chłopaka, z którym się przywitałam. - A twój więzień, to Jack Wilshere.
Jack uśmiechnął się i pomachał mi.
-To było z względów bezpieczeństwa. - powiedziałam, zabierając parasolkę i wyciągnęłam rękę, by pomóc mu wstać. Chłopak przyjął pomoc i podciągnął się na mojej ręce.
-Spoko. - odparł i znowu się uśmiechnął.
-Na starość będziesz miał zajebiste zmarszczki. - stwierdziłam, spoglądając na dołeczki w policzkach, który pojawiały się na jego policzkach przy uśmiechu.
-Po trzydzieste lifting. - odpowiedział z poważną miną, a parsknęłam śmiechem. - A tak w ogóle, fajne wdzianko. - dodał, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że jestem w samej koszulce. Złapałam za jej brzegi i naciągnęłam tak mocno, jak tylko mogłam. Dzięki temu ledwie zakrywała mi tyłek.
-No dooobra, to się pośmialiśmy, pogadaliśmy, a teraz czas spać. - powiedziałam i ruszyłam w stronę schodów, a chłopaki za mną. Już miałam zacząć wchodzić po schodach, kiedy uświadomiłam sobie, że to nienajlepszy pomysł biorąc pod uwagę mój ubiór. Bądź co bądź, nie będę im świecić tyłkiem po oczach...
-Wy pierwsi. - powiedziałam, zatrzymując się przed schodami.
-Panie przodem. - wyszczerzył się Aaron. Najwyraźniej pomyślał o tym, o czym ja.
-Powoli, bo zaboli... - ostrzegłam.
-Co zaboli? - zapytał, a w odpowiedzi strzeliłam go w łeb. - Ałaa... - jęknął i posłusznie wszedł na schody, za nim Kieran i Jack. A na końcu całego orszaku wlekłam się ja. Dopiero teraz zorientowałam się, że nadal mam w ręku parasolkę. Żeby nie robić zbędnego hałasu doganiając Jack’a, stuknęłam go w nogę przedmiotem. Odwrócił się i zatrzymał.
-Chciałam przeprosić. - szepnęłam, kiedy zrównałam się z nim. - Za tą parasolkę. I za próbę ataku patelnią.
-Nie ma sprawy, nie biorę tego do siebie. - odpowiedział. - A ja przepraszam za powalenie cię na ziemię.
-W sumie, to nie na ziemię, tylko na siebie. - sprostowałam. - Ale nie ma sprawy. Nie biorę tego do siebie.
-No fajnie. Z jednej strony „prze”, z drugiej „praszam” i jest słodko i pięknie, a wy będziecie żyć długo i szczęśliwie, i mieli słodkie, piękne dzieci, jak chcecie, to nawet ze sobą, chyba, że obudzicie Jen, a ona wtedy was ubije. I będzie to baardzo długa i męcząca śmierć! A przy okazji zabije za to, że was nie uciszyłem! - zganił nas Kieran. Przewróciłam wymownie oczami.
-On zawsze tak? - zapytałam Jack’a.
-Przeważnie. - odpowiedział Anglik. Dalszej rozmowy zaniechaliśmy, bo Kieran zmroził nas morderczym wzrokiem.
Po godzinie bezsensownych prób zaśnięcie wstałam, żeby rozprostować kości. Zapaliłam lampkę koło łóżka i zaczęłam chodzić po pokoju bez konkretnego celu. Sprzątnęłam ciuchy, które przed prysznicem rzuciłam na fotel, zamknęłam wyłączony laptop, poprawiłam krzesło. Kiedy miałam ponownie się położyć, ktoś zapukał do drzwi. Chciałam go zignorować, ale usłyszałam:-Wiem, że nie śpisz.
Niechętnie poczłapałam do drzwi i otworzyłam je. Z poduszką pod pachą i kocem w ręku, rozczochrany, z workami pod oczami, oparty o framugę stał Aaron.
-Czego?
-Przenocujesz mnie? - zapytał i spojrzał na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka. - Proszę, przygarnij mnie. - jęknął, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. - Jack znowu mnie wydymał, znaczy się tak w przenośni, i muszę spać na podłodze, a wiem, że u ciebie jest wolna sofa. Poza tym, Kieran chrapie jak traktor i nie mogę spać. Nie bądź świnia zlituj się nade mną.
Gdyby nie zaatakował mnie potokiem słów prawdopodobnie bym odmówiła. Jeszcze przetwarzając jego słowa odsunęłam się na bok, pozwalając mu przejść.
-Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi! - pocałował mnie w czoło i zanim zdążyłam wyjść z szoku i zamknąć drzwi, Ramsey już ułożył się wygodnie na sofie, przytulając do poduszki i otulając kocem.
-Czuj się jak u siebie.

-Śpisz?
-Tak. - tak, mruknęłam, chociaż naprawdę nie mogłam zasnąć.
-Kłamiesz. Jakbyś spała, nie odpowiedziałbyś mi.
-Ty lepszy niż Monk jesteś.
-Skąd ty tak w ogóle pochodzisz? - zignorował moją ironię.
-Z Polski.
-A daleko to?
-Sprawdź na mapie.
-No weź, powiedz.
-Między Niemcami a Rosją.
-Ty! Ja wiem! Chłopaki są z Polski!
-Tak, Aaron, chłopcy rodzą się w Polsce tak, jak i w innych krajach świata.
-Ale ja nie o tym. Ja o bramkarzach naszych.
-Naszych?
-Arsenalu.
-Czego?
-Arsenal Londyn. Taki klub piłkarski. Mówi ci to coś?
-A powinno?
PLASK.
-Rozumiem, że powinno...
-Przez ciebie mnie czoło boli. Tak, powinno! Jeden z czołowych klubów w Anglii i Europie. Kieran tam gra...
-Kieran jest piłkarzem?
-No niee... Gaba, ty mnie w jakieś załamanie wprawisz. Ale nie martw się, jutro cię podszkolę w tym temacie.
-Podszkolisz?
-Tak. Jeszcze zrobię z ciebie kibica Kanonierów.
-Taa, mało prawdopodobne.
-Pff... Zobaczymy. Jakem Aaron Ramsey! Walijczyk z krwi i kości!
-Walijczyk?
-Co cię tak dziwi?
-Nie wiem czemu, ale z góry założyłam, że jesteś Anglikiem. A Jack?
-Angol.
-Muszę więcej was słuchać.
-Czemu?
-Bo macie świetne akcenty. Ale już koniec gadania. Ja muszę się wyspać.
-Myślisz, że mógłbym cię uwieść moim akcentem? - zapytał głupkowatym tonem, a ja wybuchłam śmiechem.
-Ppppffff... Chyba nie. Nie jestem tak pusta i łatwa.
-No tego nie powiedziałem.
-Nie mówię, że powiedziałeś.
-Ale...
-Aaron. Pysk. Idź spać.
-Kiedy mi się nie chce spaać. - jęknął. Gorzej niż dziecko, słowo daję.
-To opowiedz mi historię swojego życia. Nie gwarantuję, że nie zasnę, ale będę się starała dosłuchać cię do końca.
-Ale co mam ci opowiedzieć?
-Wszystko. Po kolei. Co tylko chcesz. Od początku najlepiej.
-No okej. - zgodził się, po chwilowym zastanowieniu. - Więc, urodziłem się dwudziestego ósmego grudnia 1990 roku w Caerphilly w Walii.
-O, czyli w sumie, to jesteś ode mnie starszy o rok. Chociaż rocznikowo o dwa.
-A ty z kiedy jesteś?
-Drugi stycznia ’92.
-O, to dzień po Jack’u.
-A Kieran?
-Rok przede mną. 26 września. - odpowiedział, a mnie przeszły ciarki po plecach.
-1989? - upewniłam się.
-Noo. A co? - zaciekawił się.
„Tak, jak Robert.” pomyślałam, ale na szczęście nie poczułam łez napływających do oczu. Chyba już ich nie miałam...
-Tyyy! - oświeciło nagle chłopaka, co wyrwało mnie z zawieszenia. - Ale zrobimy wam imprezę! - krzyknął rozentuzjazmowany.
-Co? Komu?
-No tobie i Wilshere’owi!
-Przestań. Ja nie chcę żadnej imprezy. Zresztą, nie znam was. Nie będę spędzała urodzin z obcymi ludźmi. T moja złota zasada.
-Ta? A niby od kiedy?
-Od dziesięciu sekund!
-Oj Gabe, nie będziesz taaaka.
-Będę. Ale wracając do ciebie...
-Jeszcze zobaczymy. - zaśmiał się złowrogo. Znaczy tak miało być, ale mu nie wyszło, bo się zakrztusił i prawie udławił własnym językiem.
W ciągu następnych trzydziestu minut Aaron streścił mi całe swoje życie. Nie omieszkał dokładnie opisać swojej kontuzji sprzed prawie roku.
-Gdybym teraz jadła, to bym się chyba zbełtała. - powiedziałam po tym, jak dokładnie opisał mi kość wystającą z jego nogi.
-W sumie to nie wiele pamiętam, poza zajebistym bólem. Ale obejrzałem wideo z całego wypadku, trochę ubarwiłem historię i wabik na dziewczyny gotowy. - zaśmiał się.
-Jesteś chory. - również się zaśmiałam. - Boże, z kim ja przebywam. Na dziś mi informacji o tobie starczy. Serio koniec gadania. I tak pewnie będą mi się teraz śniły jakieś wystające kości. Bleh.
-W razie czego, znajdziesz tu męskie ramie, które cię przytuli i ukoi twoje nerwy.
-Taa, łódź się łódź, jak mówi bajka o łodzi. Dobranoc.
-Branoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz