środa, 3 października 2012

#16. "Widać nigdy nie byłeś w Polsce, kochaneczku."

Obudziłam się ściśnięta między Kieranem a Jackiem. Położyliśmy się całą szóstką w poprzek rozłożonej kanapy w salonie i muszę powiedzieć, że było zajebiście ciasno. W plecy wbijały mi się dłonie obejmującej Gibbsa Lei, a ja sama spałam niemal na Jacku, ponieważ na brzegach rozłożyli się Jen i Aaron. Z gracją słonia tańczącego w składzie porcelany wyczołgałam się z plątaniny nóg, rąk, głów i ciał, po czym powlekłam do swojego pokoju, żeby się ogarnąć. Pół godziny później zeszłam na dół i zrobiłam nam śniadanie. Ciocia Emma do jutra miała być u swojej córki pod Londynem, a ojciec i Beth zapowiedzieli, że wrócą po południu, wiec przygotowałam coś tylko dla naszej szóstki.-Czuję świeżą, pyszną kawę. - w kuchni pojawił się Kieran, a za nim jego przyjaciele.
-Bierzcie i pijcie. - postawiłam kubki z parującym napojem na stole.
-G., wyjdź za mnie.
-Gibbs, to niezdrowe. Jest twoją siostrą. Wyjdź za mnie.
-Nie jesteśmy spokrewnieni, więc...
-Gdzie dziewczyny? - przerwałam Kieranowi.
-Poszły się doprowadzić do stanu używalności. - oznajmił Aaron, po czym siorbnął kawy. - Aaał, gorąca. - jęknął chwilę potem, wachlując sobie dłonią język, co zgodnie z chłopakami skwitowaliśmy przewróceniem oczami.
Pięć minut później do kuchni przyczłapała Jennifer, a za nią przywlekła się Lea.
-Dzień dobry, kochanie. - powiedział nieco głośniej niż potrzeba Kieran.
-Braciszku, zamknij pysk. - syknęła Jenn.
-Głowa boli? - zapytałam ze współczuciem, podstawiając im kawę pod nos.
-Tak. Czemu ciebie nie? - zapytała oskarżycielko Lea.
-Wypiłam połowę mniej drinków od was.
-Czemu?
-Bo niedawno pozbyłam się jednej nerki i staram się oszczędzać tę, która jeszcze mi pozostała.
-Czemu nam nie zabroniłaś pić?
-Próbowałam, Jenny, próbowałam.
-Nie pamiętam. - zrobiła smutną minę i oparła czoło o blat stołu. Po chwili jednak podniosła ją szybko z miną, jakby właśnie odkryła nowy kontynent. - Jacky! Ty stara dupo! - zawołała, po czym się skrzywiła. - Sto lat! Ucałowałabym cię, ale wybacz, nie chce mi się wstać.
-Urodziny! - zawołali razem Kieran i Aaron, po czym fałszując odśpiewali przyjacielowi „Sto lat” i uściskali go, co zrobiłam również i ja.
-A prezenty? - solenizant zrobił minę małego dziecka, któremu właśnie zabrano lizaka.
-Wszystko w swoim czasie. - powiedział tajemniczo Aaron, a mi się właśnie coś przypomniało. Strzeliłam się w czoło i pobiegłam do swojego pokoju, zostawiając zdezorientowanych Brytyjczyków w kuchni. Po chwili wróciłam do kuchni z dwoma pakunkami.
-Zapomniałam wam to dać wcześniej. Takie świąteczno-noworoczne upominki. - powiedziałam wręczając paczki Jackowi i Aaronowi.
-Ale my dla ciebie nic nie mamy.
-W moim pokoju stoi nadal nie rozpakowana wielka klubowa torba z miliardem pierdołków i gadżetów. Jesteśmy kwita.
-Ale...
-Otwieracie to, czy nie?
Aaron spuścił głowę, ale po chwili dorwał się do prezentu. Kiedy zobaczył co to, wybuchnął śmiechem.
-Dzięki, jesteś genialna. - powiedział przez śmiech, po czym zaprezentował pozostałym prezent.
-Zestaw do stylizacji włosów? Gabe, jemu nawet to nie pomoże. - zaśmiał się Jack.
-Ty się nie śmiej, tylko pokazuj co masz.
-Dzięki bogu nie jest różowy. - teatralnie wypuścił powietrze z płuc, pokazując reszcie ładny, ciepły, ciemny szalik.
-Niech cię tylko zobaczę bez niego. - pogroziłam mu.
-Nie śmiałbym.
-To dobrze. Chyba, że chcesz poczuć na twarzy mój prawy sierpowy.
Niedzielny poranek. Piękny, ciepły i słoneczny. Śnieg delikatnie prószył za oknem, utrzymując krajobraz w bieli. Przy śniadaniu domownicy odśpiewali mi „sto lat” i złożyli życzenia, po czym podstawili pod nos przepyszne śniadanie. No i dostałam też śliczny portfel z jasnej skóry, który ostatnio widziałam na zakupach z Jen i Leą, ale na który nie było mnie stać. Żyć nie umierać! Jednak z czasem zaczęłam się nieco irytować, ponieważ wszyscy zaczęli obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Ludzie, ja mam urodziny! To nie jest ostatni dzień w moim życiu... Po niemal już tradycyjnej konwersacji z Paulą, podczas której przyjaciółka zajadała się babciną szarlotką, postanowiłam, że i ja coś upiekę. Wygoniłam wszystkich z kuchni i rozejrzałam się po składnikach, jakie się w niej znajdowały. Zdecydowałam, że upiekę babeczki. W połowie robienia bałaganu w kuchni Kieran i Jenny podejrzanie gdzieś się zmyli, a jakiś kwadrans później dom opuścili ojciec i Elizabeth. Cóż, przynajmniej będę mogła krzyczeć i kląć na prawo i lewo, jeśli coś nie będzie mi wychodziło, ponieważ ciocia Emma najlepszego słuchu już nie ma i za pewne bardzo głośno ogląda telewizor. Lepiej dla mnie. Kiedy już przyszykowałam wszystkie produkty usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie było szans, żeby ciocia go usłyszała, więc pobiegłam otworzyć drzwi, aby gość nie marzł za długo na zewnątrz.
-Cześć, Kapitanie. - powitałam Hiszpana.
-Cześć, Gabby. Kieran jest?
-Nope. Jestem tylko ja i ciocia Emma. Bliźniaki wyszły gdzieś jakieś dwadzieścia minut temu. Jeśli chcesz, możesz poczekać.
-Nie, nie będę zwracał ci gitary. Chciałem tylko oddać mu portfel. Zgubił wczoraj w szatni. - pomachał czarnym portfelem kolegi.
-Obawiam się, że będziesz musiał wejść i odłożyć go w bezpieczne miejsce. Ja wolę go nie dotykać, bo Gibbsy mnie utłucze. - powiedziałam, pokazując Hiszpanowi ręce upaciane mąką i innymi składnikami. Chcąc, nie chcąc, Cesc musiał wejść. A jak już wszedł, to został i pomagał mi w przyrządzaniu słodkości. Przez „pomagam” mam raczej na myśli przeszkadzanie, niż pomoc. No ale przynajmniej mi się nie nudziło i było wesoło. Dopóki nie zaczęliśmy walki na mąkę. Zaczęło się od jakieś uszczypliwej wypowiedzi Hiszpana. W odpowiedzi na nią, wzięłam na palce trochę mąki i strzepnęłam ją chłopakowi w twarz. Ten oczywiście nie pozostał mi dłużny i tak zaczęła się bitwa. Rzucaliśmy w siebie mąką, tym samym rozsypując ją po całej kuchni. Biegałam wokół stołu uciekając przed Cesciem i piszczałam jak głupia. Po pięciu minutach zabawy byliśmy niemal cali w mące.
-Proponuję rozejm. – powiedział w końcu Cesc, kiedy znowu mu uciekłam i stałam po drugiej stronie stołu.
-Pas.
Chłopak wyciągnął w moim kierunku dłoń. Zbliżyłam się do niego i ją uścisnęłam. A on wtedy przyciągnął mnie do siebie, okręcił tak, że nagle znalazłam się tyłem do niego, a moje obie ręce były przytrzymywane przez jego jedną i zaczął mnie łaskotać. A ja po raz kolejny zaczęłam drzeć się jak głupia.
-Nie...Cesc...hahahaha...przestań! Dzwonek... hahaha... - daję sobie rękę uciąć, że ktoś dzwonił do drzwi.
-Kiwać to my, nie nas. - kontynuował tortury. Po chwili jednak przestał. - Jack? - powiedział zdziwiony, patrząc przed siebie. Podążyłam za jego wzrokiem i za oknem zobaczyłam twarz Anglika. Cesc mnie puścił i otworzył okno. - A ty nie wiesz, Młody, że się puka do drzwi, nie zagląda przez okno? - zapytał Wilsherea.
-Dzwoniłem. Ale najwyraźniej byliście tak zajęci, że nie słyszeliście. - odpowiedział obojętnie.
-Ha! Mówiłam, że ktoś dzwonił?! - zawołałam triumfalnie, uderzając Hiszpana w biceps.
-Kieran jest? - zapytał nieco oschle Jack.
-Nie. Ale chodź, otworzę drzwi, to zaczekasz na niego w środku.
-Nie chcę przeszkadzać.
-Daj spokój. Pieczemy babeczki. Pomożesz nam.
-Właśnie widzę...
-Coś się stało? - zapytałam. Był jakiś inny, dziwny.
-Wszystko w porządku. Do zobaczenia. – powiedział, uśmiechnął się, jakby coś go bolało i odszedł.
-Zaczekaj, Jack! Wilshere! - zawołałam, ale chłopak nie zareagował. - A temu co się stało? Rozumiesz coś z tego?
-Chyba mam pewną teorię. - zamknął okno i oparł się o parapet. Ja wróciłam do robienia ciasta.
-Więc może się nią podzielisz?
-Na moje raczej obiektywne oko, to najzwyczajniej w świecie mu się podobasz.
Parsknęłam.
-Toś wymyślił.
-Pytałaś, więc odpowiedziałem. Moim zdaniem jest tobą zainteresowany.
-Daj spokój... Raptem dwa dni temu gadaliśmy o tym, że nie ma sensu kombinować i zmieniać tego, jak jest.
-Dlaczego w ogóle doszło do takiej rozmowy? - zapytał, nawet nie starając się ukryć rozpierającej go ciekawości.
-Doszło do pewnego incydentu... Nie ma sensu o tym gadać. Jeden raz, nic nie znaczył.
-Gabby!
-Oj no całowaliśmy się. Raz! - odpowiedziałam, bo wiedziałam, że nie odpuści. - Nie patrz tak na mnie! - warknęłam, bo jego zdziwiony i zaskoczony wzrok niemal palił.
-Kiedy? - wydukał w końcu. Opowiedziałam mu z grubsza całą historię, nie wdając się w szczegóły o moim bracie. - Okej. A kto pierwszy powiedział, że rzeczy powinny zostać tak, jak stały wcześniej?
-Ja. - odpowiedziałam i streściłam naszą rozmowę, a Hiszpan pokiwał głową z miną, jakby ten szczegół cokolwiek zmieniał. - A jakie to ma znaczenie?
-Ogromne. Jeśli Jacky faktycznie coś do ciebie ma, to w życiu ci tego nie powie po tym, jak stwierdziłaś, że nie chcesz, żeby coś się zmieniało i po całym tym twoim wywodzie, że nie nadajesz się do związków itp.
-A dlaczego miałby kłamać?
Cesc bezradnie uderzył dłonią w czoło.
-A co, miał ci powiedzieć, że mu się podobasz i zaprosić cię na randkę zaraz po tym, jak ty powiedziałaś, że nie chcesz nic poza przyjaźnią? - przewrócił oczami.
-Mówiłam, że jestem beznadziejna w te klocki. - wzruszyłam ramionami.
-Nie wiedziałem, że aż tak. Ale powiedz mi, czemu z tobą jest tak beznadziejnie?
No więc mu opowiedziałam. Powiedziałam zasadzie to samo, co parę dni temu dziewczynom. Kiedy zakończyłam i ostrym wzrokiem ucięłam w połowie jego pytanie, zrozumiał, że temat został wyczerpany. Przeniósł się więc na mój rozejm z Kieranem, a kiedy i ten temat zakończyliśmy, gadaliśmy o różnych, mało istotnych szczegółach. Podczas jednego z ataku śmiechu do kuchni wpadli Jen i Kieran. Jakie było ich zaskoczenie, kiedy zobaczyli Hiszpana, zwijającego się ze śmiechu przy kuchennym stole, nadal upapranego mąką.
-A Jacka nie ma? - wypaliła od razu brunetka, nie kłopotając się nawet przywitaniem z Fabregasem.
-Nie. Był, ale poszedł. - odpowiedziałam, kiedy już opanowałam śmiech na tyle, że byłam w stanie cokolwiek powiedzieć. - Nie dowiedziałam się nawet po co przyszedł. Był jakiś nie w humorze. Zapraszaliśmy go do wspólnego pieczenia babeczek, ale powiedział, że nie chce przeszkadzać i sobie poszedł.
Bliźniaki wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-A wy gdzie byliście? - zapytałam.
-My...
-Ten...
-Musieliśmy iść...
-Załatwić te, wiesz...
-Rzeczy...
-Związane z... tamtą...
-Sprawą...
Plątali się, że aż mnie litość brała. Co oni kombinują?
-Boli mnie głowa, idę się położyć. - Jennifer spanikowała i uprzednio machając Hiszpanowi uciekła na górę. Po całkowitym uprzątnięciu miejsca pracy i ja ewakuowałam się na górę, zostawiając Cesca i Kierana mówiących coś konspiracyjnym szeptem. Miałam ochotę zostać i podsłuchać, co też znowu kombinują, ale potrzeba odespania była silniejsza.
Nie długo dane było mi pospać, ponieważ wieczorem zostałam brutalnie wyrwana ze snu i zmuszenia do wystrojenia się i wyjścia do klubu, gdzie mieliśmy świętować naszą szóstką urodziny moje i Jacka. Naprawdę nie chciałam iść. Miałam w planach rozpoczęcie powtórki materiału do matury (co pewnie i tak skończyłoby się obejrzeniem jakiegoś filmu...) i nawet nie specjalnie mi się chciało. Ale straciłam jedynie czas na wykręcaniu się, bo ostatecznie Jen i Kieran postawili na swoim i o dwudziestej trzydzieści pięć spotkaliśmy się z Aaronem, Leą i Jackiem (nadal w nienajlepszym humorze) przed klubem. Jak się okazało, tego było mi trzeba. Ledwie weszliśmy do środka, pognałyśmy z dziewczynami na sam środek parkietu, by tam wywijać przy piosenkach Lady Gagi, Katy Perry i Rihanny. Nie musiałyśmy długo czekać, by dołączyli do nas Kieran i dwóch znajomych jego i Jen. Ewidentnie przykułam uwagę jednego z nich. Ale jak się bawić, to się bawić, nie? Po dłuższym czasie wygłupiania się na parkiecie, zmęczeni całą szóstką padliśmy na kanapy obok Jacka i Aarona. Wzięłam stojący przed Walijczykiem kufel z piwem i wychyliłam go na jeden raz.
-No co? - zapytałam, widząc ich zdziwione miny.
-Wypiłaś to piwo, jakby to był kufel soku. Na dodatek MOJE piwo.
-Tak, wiem, że było to piwo i wiem, że było twoje. - wzruszyłam ramionami.
-Jesteś dziewczyną! Dziewczyny nie potrafią takich rzeczy!
-Pff... Widać nigdy nie byłeś w Polsce, kochaneczku.

Po jakimś czasie spędzonym na parkiecie podeszłam do stojącego przy barze Toma – jednego ze znajomych bliźniaków, który razem ze swoim bratem, naszym drugim dzisiejszym towarzyszem, był sąsiadem Gibbsów, dopóki ci się nie przenieśli do obecnego miejsca zamieszkania.
-Wrobili cię w kelnera?
-Nie, nie dałem się. Zaopatruję tylko siebie. - powiedział, odbierając od barmana kufel z piwem. Ruszyliśmy w stronę naszego stolika, rozmawiając i śmiejąc się. Nagle Tomowi zrzedła mina.
-A co ona tu robi? - patrzył na blondynkę siedzącą obok Jen i radośnie z nią rozmawiającą. - Jenny, ja cię zabiję.
- Kto to?
-Annie. Byliśmy ze sobą przez... długo. Słyszałem, że koleś, dla którego mnie rzuciła, zostawił ją dla innej. To pewnie dlatego zadzwoniła do mnie przedwczoraj, chcąc pójść na piwo i pogadać o „błędach przeszłości”.
-Karma jest suką. A ona chyba chce wrócić do ciebie.
-Istnieje jeszcze jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Dobra, głęboki wdech i lecimy. Nie będę jej przecież unikał do końca życia. - ruszył, ale zatrzymałam go, ponieważ do głowy wpadł mi pewien pomysł.
-Tom, jesteś dobrym aktorem?
-Nigdy się jakoś specjalnie nie zastanawiałem nad tym. Czemu pytasz?
-Taki pomysł mi wpadł do głowy, co do tych błędów przeszłości. Moglibyśmy odegrać małą scenkę przed Annie i pokazać jej, że jej błąd wyszedł ci na dobre.
-Czy proponujesz mi udawany związek na jedną noc?
-Ja bym raczej powiedziała, że to tylko pomoc bliźniemu, no ale jak kto woli...
-Wchodzę w to. - uśmiechnął się. Postawiłam jednak parę warunków, ustaliliśmy zasady (np. całusy w policzek przejdą, przytulanie, obejmowanie ramieniem tak, ale wpychanie sobie języków do buzi odpada) i trzymając się za ręce podeszliśmy do stolika, wzbudzając zdziwienie wszystkich tam obecnych. Na całe szczęście nikt nie palnął czegoś, co by nas wydało. Wszyscy byli chyba zbyt zaskoczeni... Po tym, jak Tom przedstawił mnie Annie jako swoją przyjaciółkę, dziewczyna zmyła się gdzieś, a my wyjaśniliśmy znajomym, o co chodzi w całej tej szopce. Przyjaciele zobowiązali się nas nie wydać w samą porę, bo chwilę później do naszego stolika powróciła blondynka z nowym drinkiem w ręku. Tak więc musieliśmy udawać parę, co chwila szeptaliśmy sobie do ucha jakieś zupełnie nieznaczące głupoty, by po chwili roześmiać się, rzucaliśmy sobie nawzajem spojrzenia, cały czas siedząc objęci. Z czasem zaczęło mnie to coraz bardziej irytować zwłaszcza, że czułam na sobie spojrzenie Wilshere’a, który jednak odwracał wzrok, kiedy ja na niego patrzyłam. Przez chwilę pomyślałam, że wolałabym, by to on był na miejscu Toma. Szybko jednak odgoniłam od siebie te myśli. Potrzebuję piwa. Powiedziałam, że idę do baru, zapewniłam „chłopaka”, że poradzę sobie sama i jak najszybciej odeszłam od stolika. Kupiłam w barze alkohol i sączyłam powoli, siedząc na jednym z wysokich krzeseł. Ledwie zaczęłam, poczułam jak wokół mojej talii oplatają się czyjeś ręce.
-Annie na dziewiątej. - usłyszałam szept Toma. Spojrzałam dyskretnie w stronę podaną przez Anglika. Faktycznie. Dziewczyna rozmawiała z jakimś chłopakiem, nie spuszczając z nas wzroku. Okręciłam się na siedzeniu tak, by być twarzą w twarz z brunetem i zarzuciłam ręce na jego szyję.
-Dziewczyna ma chyba jakiś problem. Nie odrywa od nas wzroku.
-Zgaduję, że chce byśmy do siebie wrócili.
-Nie jesteś zainteresowany?
-Raczej nie specjalnie. Nie chcę być jej kołem ratunkowym.
-Mądra decyzja. - stwierdziłam i zerknęłam na blondynkę, która nadal wlepiała w nas wzrok. - To zaczyna się robić irytujące! Nie przeszkadza ci to? - zapytałam i ponownie odwróciłam wzrok w stronę dziewczyny, z którą złapałam kontakt wzrokowy i zaczęłyśmy się mierzyć wrogimi spojrzeniami.
-Nie. Szczerze mówiąc, w ogóle tego nie zauważam. Coś innego przykuwa moją uwagę.
-Niby co takiego? - skierowałam swoje spojrzenie na twarz Toma i dopiero teraz zorientowałam, jak blisko mojej się znajduje.
-Ty. - odpowiedział i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, pocałował mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz