środa, 3 października 2012

#25. What if...?

Obudziłam się zdecydowanie zbyt wcześnie. Postanowiłam jednak, że dziś na serio zabiorę się do nauki, a im wcześniej zacznę, tym lepiej. Zwlokłam więc cielsko z łóżka, założyłam spodnie od dresu, które ściągnęłam wczoraj wieczorem i zeszłam na dół. Na schodach minęłam się z Kieranem, który, sądząc po upacianej w Nutelli brodzie, właśnie skończył śniadanie. Postanowiłam pójść w jego ślady i też zjeść słodkości na śniadanie. Podgrzałam mleko, zrobiłam sobie kanapki i rozkoszowałam się pysznością przygotowanego przeze mnie jedzenia. Kończyłam właśnie ostatnią kanapkę, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.-Otworzę! - zawołałam i wstałam z krzesła. W korytarzu przejrzałam się jeszcze szybko w lusterku i uklepałam nieco włosy, które sterczały jakby mnie piorun strzelił. Kiedy gość ponownie zadzwonił, podeszłam do drzwi i pociągnęłam za klamkę.
-Hej, Gabby! - Aaronowi już od rana dopisywał humor. Za nim, z mniejszym entuzjazmem, stał Jack.
-Cześć chłopaki. - powiedziałam, odsuwając się z przejścia, by mogli wejść do środka.
-Tak właśnie byliśmy w okolicy i pomyślałem, że właściwie możemy wpaść po Kierana i zabrać go na trening.
Tak, Aaron, na pewno miałeś po drodze. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, a kiedy uraczył mnie szerokim uśmiechem pokręciłam głową i poszłam do kuchni, a chłopaki za mną. Aaron przysiadł na krześle, a Jack oparł się o szafkę obok lodówki.
-Widzę, że czerpiesz ode mnie inspiracje, jeśli chodzi o układanie włosów. - zaśmiał się Ramsey. W odpowiedzi łypnęłam na niego ostrzegawczym spojrzeniem.
-Głodni? - zapytałam, biorąc się za dokończenie śniadania. Obaj zaprzeczyli. Wzruszyłam ramionami, wepchnęłam resztę kanapki do buzi i zapiłam mlekiem. Korzystając z tego, że miałam zapchaną usta i nie mogłam zareagować w żaden sposób, Aaron oznajmił, że idzie do Jen. Świetnie. Zostałam sam na sam z Jackiem. Oczywiście mogłam wyjść i pójść do swojego pokoju, czy gdziekolwiek indziej, ale nie wiedzieć czemu tego nie zrobiłam. Wstałam i schowałam mleko do lodówki. To było dziwne uczucie stać tak blisko niego po tym wszystkim... Chciałam coś powiedzieć, rozładować jakoś napięcie, ale nie miałam pojęcia jak to zrobić, więc zaczęłam zmywać naczynia, by zająć czymś ręce. Czułam, że Jack mnie obserwuje, ale kiedy tylko podnosiłam głowę i spoglądałam w jego stronę, odwracał wzrok. Złapałam za rondelek, w nie tak dawno gotowałam mleko. Niestety, jeszcze nie przestygł.
-Kurwa! - krzyknęłam, wrzucając naczynie do zlewu. Szybko odkręciłam zimną wodę i włożyłam pod nią oparzoną dłoń. Jack tymczasem wyjął coś z lodówki i z jednej z szafek.
-Pokaż to. - powiedział po chwili, stając obok mnie.
-To nic takiego, zaraz przejdzie. - mruknęłam. Ten jednak nie odpuścił i wyjął moją dłoń spod zimnej wody i przyłożył do oparzonego miejsca mokrą gazę. - Mleko? - zdziwiłam się, widząc białą ciecz spływającą po mojej dłoni.
-Sprawdzony sposób mojej babci. - wyjaśnił.
-Dzięki. - uśmiechnęłam się, spoglądając na niego. On też na mnie patrzył. W kuchni zrobiło się jakoś tak goręcej.
-Powinnaś zostawić to na kilka minut. - odezwał się, puszczając moją dłoń i cofając się nieco. Pokiwałam głową.
-To... co u ciebie? - zaczęłam niepewnie, siadając na krześle.
-Nic nowego, od ostatniej rozmowy. - wzruszył ramionami.
-Jack...
-Tak, tak, wiem. - przerwał mi i ruszył w kierunku drzwi.
-I co, tak to teraz będzie? - zapytałam podnosząc się z miejsca. Jack zatrzymał się. - Dziwne napięcie, sztuczna rozmowa, o ile w ogóle jakakolwiek się odbędzie? Nie możemy chociaż spróbować zachowywać się normalnie?
-Normalnie? - odwrócił się w moją stronę. - Czyli jak?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
-Próbowałem, Gabe. Dlatego powiedziałem, że nie pamiętam tego, co było na stadionie. Ale nie mogę dłużej udawać, że nic do ciebie nie czuję! - podniósł głos. - Że za każdym razem, kiedy jestem blisko ciebie wcale nie chcę cię pocałować i że nie rozpamiętuję każdej minuty spędzonej razem- wycieczki po Londynie, nocy w szpitalu czy pocałunku, by tego nie zrobić. Staram się powstrzymać, więc proszę, przestań pieprzyć o zachowywaniu się normalnie, bo nie masz pojęcia, jak to jest!
Byłam zaskoczona tym wybuchem. Chociaż powinnam się go chyba spodziewać. Nie chciałam kontynuować tej wymiany zdań. To, co usłyszałam to i tak było za dużo.
-Więc lepiej wyjdę, żeby nie utrudniać ci życia. - odpowiedziałam i wyminęłam go. Przez chwilę miałam wrażenie, że chciał mnie zatrzymać, ale jednak tego nie zrobił. Wyszłam kuchni i poszłam na górę. Ze schodów podnieśli się Aaron i Kieran.
-Nie chcieliśmy przeszkadzać, więc...
-Więc siedzieliście tu i podsłuchiwaliście? - przerwałam Ramsey'owi.
-Przepraszam, powinniśmy byli wrócić do mojego pokoju. - odezwał się Kieran.
-Tak, powinniście. - powiedziałam i poszłam do siebie. Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że zrobiłam coś źle.

No i naukę szlag strzelił! Przez poranną rozmowę nie mogłam się na niczym skupić. Proste zadania z matematyki sprawiały mi trudność. Moje myśli krążyły wokół Jacka i całej tej sytuacji. O tym, co tyle osób mi mówiło, co wczoraj powiedziałam dziewczynom i o rozmowie z ciocią Emmą. Przede wszystkim o rozmowie z ciocią. A co jeśli ma rację? A co jeśli...?
-Cholera by to! - warknęłam, odrzucając książkę na łóżko. Potrzebowałam odstresowania się i chociaż lekkiego oderwania od rzeczywistości. Postanowiłam sprawdzić, czy Steve dziś pracuje. Uprzednio informując siedzącego w salonie ojca, wyszłam na dwór. Otuliłam się mocniej płaszczem i szalikiem i ruszyłam na autobus. Wprawdzie mogłam się przespacerować, to mniej niż pół godziny pieszo, ale było zbyt zimno.
-Kogo moje oczy widzą! - zawołał zza baru Steve, kiedy tylko mnie zobaczył.
-Miałam nadzieję, że cię zastanę. Piwo poproszę. - powiedziałam, siadając przy barze.
-Jak samopoczucie? - zapytał, nalewając złotego płynu do kufla.
-Średnie.
-No tak. Mogłem się tego domyślić, po tym, że nie zauważyłaś tu swoich przyjaciół. - odpowiedział, a ja natychmiast odwróciłam się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Oczywista piątka, plus Wojtek, Theo z Melanie i Cesc.
-Gaba! - zostałam zauważona przez Wojtka, który zwrócił na mnie uwagę pozostałych.
-Chodź do nas! - zawołał Cesc.
-Może później. - odpowiedziałam. - Muszę coś obgadać z Stevenem. - wyjaśniłam. Spojrzenie, którym mnie obdarzył, świadczyło o tym, że mi nie wierzy. Wzruszyłam ramionami i uśmiechając się przepraszająco odwróciłam przodem do baru, a tyłem do nich i porządnie pociągnęłam z kufla stojącego przede mną. Ktoś na karaoke właśnie zaczął śpiewać California King Bed Rihanny. Wywróciłam wymownie oczami, a potem wbiłam wzrok w kufel.

We were always just that close.

Sama nie wiem kiedy zaczęłam myśleć o tych wszystkich sytuacjach, o których mówił dziś Jack. Od początku czułam, że coś się dzieje. Od tego pocałunku, po imprezie u Theo. Nie wiedziałam po prostu co, więc to ignorowałam. Ignorowałam swoje uczucia, ignorowałam zachowanie zarówno swoje jak i Jego, ignorowałam to, co mówili mi wszyscy wokół.

So, how come when I reach out my finger
It feels like more than distance between us.


Sama do tego doprowadziłam. Przez to, że jestem ignorantką. Głupią, upartą, bojącą się ignorantką.
Przez natłok myśli doszły mnie głośniejsze niż do tej pory odgłosy. Odwróciłam się i spojrzałam od razu na stolik, przy którym siedzieli moi znajomi. Jack właśnie wstawał od stolika i nakładał kurtkę, namawiany przez resztę do pozostania. Nie ugiął się jednak i pożegnał ze wszystkimi. Wychodząc, spojrzał na mnie przelotnie i nasze spojrzenia się skrzyżowały, a mi po plecach przebiegł ten dziwny dreszcz. Kiedy opuścił lokal, odwróciłam się do baru. Przez chwilę biłam się z myślami, ale w końcu złapałam płaszcz, zeskoczyłam ze stołka i wybiegłam z baru, odprowadzona przez zdziwione spojrzenia znajomych. Kiedy wyszłam na zewnątrz uderzył mnie nieprzyjemny chłód. Starając się biec i nie poślizgnąć, założyłam w międzyczasie płaszcz. Kilka metrów dalej wypatrzyłam kierującego się ku postojowi taksówek chłopaka.
-Jack, zaczekaj! - zawołałam, zanim podszedł do taksówki. Odwrócił się zaskoczony i zatrzymał.
-Powinnaś zapiąć płaszcz. Przeziębisz się. - powiedział, wkładając ręce do kieszeni. I kto to mówi? Sam ma rozpiętą kurtkę... Nie chciałam jednak wszczynać teraz niepotrzebnej dyskusji i zapięłam się, próbując uspokoić oddech. Bieganie po lodzie w butach na obcasie i zakładanie płaszcza w międzyczasie jest bardziej męczące, niż mogłoby się zdawać.
-Musimy pogadać. - powiedziałam, kiedy już złapałam oddech. - Jestem do dupy w sprawach damsko-męskich. Najdłużej umawiałam się z chłopakiem przez jakieś półtorej miesiąca i nigdy nie łączyło nas nic więcej, niż zwykłe zauroczenie...
-Tak, Gabe, rozumiem. Jeśli chciałaś mi po raz kolejny powiedzieć, że nic z tego nie będzie, to daruj sobie, dotarło do mnie. - przerwał mnie i chciał odejść.
-Poczekaj. - złapałam go za nadgarstek. Zatrzymał się i spojrzał na mnie wyczekująco. - Teraz jest inaczej. Nie wiem, co to jest, ale wiem, że to dużo mocniejsze niż zauroczenie. Nie wiem, czy to miłość; nie wiem, jakie to uczucie kogoś kochać. - zatrzymałam się i uspokoiłam nieco myśli. - Chodzi mi o to, że nie mam pewności, czy to, co do ciebie czuję to miłość. Ale co jeśli tak jest? Nie chcę przez pół życia tkwić w niewłaściwym związku i ranić innego człowieka tylko dlatego, że kiedyś popełniłam błąd, stchórzyłam i odpuściłam. Moja mama tak zrobiła, ale ja nie chcę iść w ślady. A jeśli to nie jest to... Cóż, przynajmniej nie będę żałowała, że nie spróbowałam.
-Co chcesz przez to powiedzieć? - wydawał się nieco zdezorientowany. Zmniejszyłam dystans między nami i chwyciłam go za rękę.
-Chcę powiedzieć, że chyba cię kocham, Jack. - powiedziałam i wtedy poczułam coś dziwnego, a moje serce zaczęło bić jak głupie. - Tak, jestem tego całkiem pewna. - dodałam. - Więc, jeśli nadal tego chcesz, to ja też chcę dać nam szansę.
-Jesteś pewna? - zapytał.
-Jak niczego innego. - odpowiedziałam, a on się uśmiechnął, ukazując urocze dołeczki. To chyba oznacza, że nadal chce. Zbliżyłam się do niego jeszcze bardziej, wspięłam się na palce i pocałowałam. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że był to najlepszy pocałunek mojego dotychczasowego życia.
-Nie masz pojęcia, jak tęskniłam za tymi dołeczkami. - zaśmiałam się, gdy ponownie zobaczyłam na jego policzkach małe wgłębienia.
-Są tylko twoje. - przytulił mnie.
-Podoba mi się to. - odpowiedziałam.
-Wracamy do baru?
-Zostawiłam tam torebkę, więc to raczej konieczne. Poza tym dziewczyny pewnie umierają z ciekawości, co się tu wydarzyło. - zaśmiałam się na samą myśl o tym. Jack kiwnął głową i objęci ruszyliśmy w kierunku „Domino”. Weszłam pierwsza, ściągając na siebie wzrok przyjaciół, a za mną pojawił się też i Jack. Zapewne Theo, Melanie oraz Wojtek zostali wtajemniczeni w całą sytuację. Wszyscy patrzyli na nas, nie wiedząc co się dzieje, a kiedy Jack złapał mnie za rękę, zaczęli krzyczeć jak szaleni, bić brawo i gratulować, jakbyśmy się od razu zaręczyli. Małe kroczki, kochani, małe kroczki... Kieran dostawił mi krzesło do ich stolika, a ja pobiegłam po torbę.
-Happy end? - zapytał Steve.
-Happy end. - odpowiedziałam szczerząc się i wróciłam do stolika, siadając na krześle obok Jacka.
-Czyli, że co? - zapytała Lea. - Że serio jesteście teraz razem?
-Że serio. - dopowiedziałam, biorąc Jacka za rękę i śmiejąc się z jej miny.
-A więc jest powód do świętowania! - zawołał Wojtek. - Dzisiaj, siedemnasta, u mnie. Co wy na to?
-Tak wcześnie? - zdziwił się Aaron.
-Trzeba wcześniej zacząć, żeby wcześniej skończyć. - wyjaśnił Wojtek.
-Jutro przed południem trening, Ramsey. - przypomniał mu Theo, bo chłopak nadal zdawał się nie kojarzyć o co chodzi. Walijczyk uderzył dłonią w czoło, na co wszyscy się roześmialiśmy. Z entuzjazmem przyjęliśmy propozycję Polaka.
-To znaczy, że musimy wracać do domu, jeśli chcemy zdążyć na czas. - oznajmiła Lea, spoglądając na zegarek. Faktycznie. Była już piętnasta, a przecież wyszykowanie się na imprezę zajmie nam trochę czasu. Wstaliśmy od stolika, ubraliśmy i już mieliśmy wyjść.
-Gabi?
Odwróciłam się, słysząc znajomy głos.
-Nie wierzę! Tomek! - rzuciłam się przyjacielowi brata na szyję. Nie widziałam go od niemal roku. Ostatni raz kilka dni po pogrzebie Roberta. - Co tu robisz?
-Co ty tu robisz? - zapytaliśmy w tym samym momencie, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Wujek załatwił mi tu pracę. Siedzę tu od ponad pół roku z kilkoma znajomymi z Polski. - wyjaśnił brunet. - A ty?
-Przyjechałam na czas ferii do ojca. Często tu przychodzisz?
-Średnio raz w tygodniu. Za pół godziny zejdzie się tu jeszcze kilka znajomych twarzy.
-No proszę, jaki ten świat mały. - uśmiechnęłam się. - Chętnie bym została, ale mam już plany na wieczór. - wskazałam ręką na stojących za mną znajomych.
-No proszę, nieźle się ustawiłaś. - pokiwał z uznaniem głową.
-Kieran i Jen to dzieci partnerki mojego ojca. Mieszkam z nimi.
-Gabe, Jack jest zazdrosny! - zawołał Aaron.
-Kolejna ofiara? - uśmiechnął się Tomek pod nosem.
-Spieprzaj, Tomasz. - zmroziłam go wzrokiem. - I nie, nie ofiara.
-Czyżbyś się zakochała? - spojrzał na mnie badawczo. Odpowiedziałam mu uśmiechem. - Cholera, zawsze miałem nadzieję, że to jednak będę ja. - westchnął rozczarowany
Usłyszałam za sobą znaczące chrząknięcie Jennifer.
-Muszę już iść. Strasznie się cieszę, że na siebie wpadliśmy. - powiedziałam, przytulając go i całując w policzek.
-Ja też. - odpowiedział mi tym samym. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
-Dzięki. - zaśmiałam się.
-Ale powiedz mi jeszcze, który to? - poprosił.
-Dlaczego?
-Ciekawość. - wyszczerzył się. Obok mnie pojawił się Jack, obejmując mnie ramieniem. Odwróciłam się i zmierzyłam morderczym wzrokiem Wojtka, który zapewne tłumaczył reszcie całą moją rozmowę z Tomkiem.
-Szczęściarz z ciebie. - zwrócił się brunet do Jacka.
-Wiem. - uśmiechnął się Anglik.
-Uważaj na nią.
-Tomek... - jęknęłam.
-Jako najbliższy przyjaciel jej starszego brata czuję się w obowiązku przejąć jego zadanie chronienia Gaby. - obaj mierzyli się wzrokiem. - Jeśli zrobisz coś, co ją skrzywdzi, znajdę cię...
-Nie będzie takiej potrzeby. - przerwał mu Wilshere.
-Mam nadzieję.
Uścisnęli sobie dłonie a ja, mimo, że miałam ochotę go udusić, uśmiechnęłam się na pożegnanie do Tomka i w końcu wyszliśmy z baru. Najpierw pojechaliśmy całą szóstką autem Aarona do nas. Śmiejąc się z jakiegoś głupiego pytania Aarona weszliśmy do domu. Z salonu wyszedł tata. Akurat w tym momencie, by zobaczyć jak żegnam się z Jackiem.
-Czy ja o czymś nie wiem? - spoglądał po nas.
-Jesteśmy razem. - wyszczerzyłam się do ojca, obejmując chłopaka, ku zdziwieniu mojego staruszka. Kiwnął głową z dziwną miną i zawołał nas wszystkich do salonu. Zdezorientowaliśmy poszliśmy za nim. Mama bliźniaków i ciocia Emma już tam były. Elizabeth wstała z oparcia kanapy a tata podszedł do niej i stanął obok.
-Musimy porozmawiać z wami o czymś bardzo ważnym. - zaczęła mama bliźniaków.
-To może my jednak pójdziemy. - powiedziała Lea do Jacka i Aarona.
-Nie, nie. Zostańcie. W pewnym sensie też jesteście częścią rodziny. - uśmiechnęła się Beth.
-Może ja zacznę? - spojrzał na kobietę, a kiedy ta przytaknęła, mówił dalej. - Podjęliśmy z Elizabeth bardzo ważną decyzję. Nie chcemy jednak robić nic, czego i wy nie chcecie. - mówił, ostrożnie dobierając słowa. Wymieniłam z młodymi Gibbsami zdezorientowane spojrzenia. - Jenny, Kieran, jeśli wy i oczywiście Gabrysia także, nie macie nic przeciwko, chciałbym poślubić Elizabeth. - powiedział, wyraźnie się denerwując. Jego wyczekujący wzrok utkwiony był we mnie. Reszta również na mnie patrzyła, czekając na moją reakcję. Puściłam rękę Jacka, podeszłam do ojca i Elizabeth i przytuliłam ich.
-Gratuluję. - powiedziałam. Tata odetchnął z ulgą. Po chwili do naszego uścisku dołączyli Jen i Kieran. Ich mama popłakała się, kiedy ojciec włożył jej na palec pierścionek. Szczerze mówiąc, mnie również w oku zakręciła się łza. Tata powiedział, że chcieli pobrać się w czerwcu, po mojej maturze. Po krótkim świętowaniu wszyscy rozeszliśmy się do siebie, by przygotować się do wieczornej imprezy. Zdecydowałam się na ubranie jasnych rurek i niebieskiej, luźnej bluzki, opadającej z ramion. Dobrałam jeszcze biżuterię i z naszykowanymi ubraniami poszłam wziąć prysznic. Prawdopodobnie bym tam usnęła, gdyby nie dobijający się do drzwi Kieran. Potem to na mnie zganiał winę za to, że gotowy był jako ostatni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz