środa, 12 grudnia 2012

#30. "Oh, daj spokój Wilshere, przecież ci jej nie odbiję."


Nowy odcinek krócej niż miesiąc po poprzednim! Możecie w to uwierzyć?! Ja nie :). Bardzo się cieszę, że mimo takiej długiej nieobecności, wy nadal ze mną jesteście. Te wspaniałe komentarze pod poprzednim odcinkiem naprawdę poprawiły mi humor, samoocenę i dodały trochę wiary w siebie, dlatego serdecznie za nie dziękuję! 
A ten odcinek z dedykacją dla Was czytających, a szczególnie komentujących. Za to, że nadal jesteście, nadal czytacie i wspieracie miłymi słowami. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! :*

*****

Było w okolicach północy, a my leżeliśmy w ciemności, przytuleni do siebie. Moja głowa leżała na jego torsie. Mogłam słyszeć miarowe, spokojne bicie jego serca. Jeździłam dłonią wzdłuż jego klatki piersiowej, opuszkami palców łaskocząc jego rozgrzaną skórę.
-Przepraszam, że ci nie powiedziałam. - przerwałam w końcu ciszę.
-Nie wracajmy już do tego. - pocałował mnie w czoło. - Chyba, że masz jeszcze jakieś tajemnice.
-Zdarzyło się, że kilka razy uciekłam z lekcji i mama o tym nie wie. - odpowiedziałam, śmiejąc się. On też się zaśmiał.
-Wiesz, o co mi chodzi.
-Wiem. - powiedziałam. - Nie chcę cię okłamywać. Naprawdę, prze...
-Wydaje mi się, że ustaliliśmy, że nie będziemy do tego wracać. - przerwał mi.
-Okej. - uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego mocniej. - No to chyba mamy za sobą pierwszą, poważną kłótnię.
-Z szybkim happy endem.
-To prawda co mówią o seksie na zgodę. - zaśmiałam się. - Jest cudowny.
-Podobno seks na zerwanie jest jeszcze lepiej. - dodał.
-Może na razie go nie próbujmy, hm?
-Ani mi się śni. Możemy za to często się godzić. - zaśmiał się cwanie i pocałował mnie.

Obudziły mnie promienie słońca rażące moje oczy. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dwunastą. No to sobie pospaliśmy. Wstałam cicho i ubrałam się, przy okazji zbierając porozrzucane wczoraj ciuchy. Dobrze, że wczoraj zablokowałam drzwi do łazienki butem, więc wybrałam świeże ubrania, wzięłam szybki prysznic i doprowadziłam się do porządku, a potem wróciłam do pokoju. Właśnie miałam zamiar obudzić Jacka, kiedy na korytarzu usłyszałam głos ojca. Cholera! Zamarłam w panice. Był już pod moimi drzwiami, ale Jenny go zawołała. Porozmawiali przez chwilę, a potem usłyszałam pukanie do drzwi.
-Gabe, otwórz, to ja!
Kamień spadł mi z serca kiedy usłyszałam głos siostry. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Jen od razu wepchała się do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
-Masz szczęście, że odciągnęłam Daniela od twojego pokoju. - powiedziała. - Kazał mi cię obudzić. Czeka na ciebie na dole, ma do obwieszczenia jakiegoś newsa.
-Jasne, dzięki. Zejdziemy niedługo.
-Wasze ubrania, które rano zebrałam z korytarza zanim Daniel albo mama je zauważyli, są w łazience, w szafce Kierana. - uśmiechnęła się znacząco, mrugnęła do mnie i wyszła.
Tyn newsem okazała się piątkowa kolacja pożegnalna w jednej z angielskich restauracji. Ojciec kompletnie nie miał pojęcia, że Jack w ogóle jest u nas. Wyszedł z domu zaraz po poinformowaniu mnie o szczegółach piątkowego wieczoru, zostawiając mnie, Jen i Jacka. Jackowi z kolei wcale nie spieszyło się do opuszczenia mojego domu. Siedzieliśmy w moim pokoju, nie robiąc nic konkretnego.
-Chwila moment! - wyprostowałam się gwałtownie, wyrywając z objęcia Anglika. - Czy ty nie masz dziś meczu?
Jack spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.
-Wyglądasz uroczo z paniką w oczach. - powiedział i pocałował mnie. - Owszem, Arsenal gra dziś mecz, ale ja się wykartkowałem i nie mogę w nim grać. Więc poprosiłem trenera o dzień wolnego.
-Jak wspaniałomyślnie. - uśmiechnęłam się i zbliżyłam do niego. Przerwał nam niestety dzwonek mojego telefonu. Poirytowana wywróciłam oczami i sięgnęłam po urządzenie. Tomek wyświetliło się na ekranie. Odrzuciłam i odłożyłam telefon.
-Kto to? - zapytał Jack. - I nie zbywaj mnie! - ostrzegł.
-Tomek. - odpowiedziałam, obserwując jego reakcję. Nie udało mu się ukryć złości. - Co ci wczoraj powiedział? - zapytałam. Czułam, że nie chodzi tylko o to, że kiedyś spędziłam z nim noc. - Jack, proszę. - odwróciłam jego twarz ku sobie. - Co jeszcze ci powiedział, że rzuciłeś się na niego z pięściami?
Odsunął się ode mnie. Miałam coraz gorsze przeczucia. Oparł łokcie na kolanach i splótł dłonie, mocno je zaciskając. Zajęło mu chwilę, zanim w końcu wyrzucił to z siebie.
-Powiedział, że cie kocha.
-Co?! - nie wierzyłam własnym uszom.
-I że cię zdobędzie. Że wróci do Polski i będzie obok ciebie, kiedy ja będę tutaj, przywiązany zobowiązaniami wobec klubu. - powiedział i powoli przeniósł wzrok na mnie. - I cholernie mnie to ruszyło, bo to prawda, Gabe. Ja...
-Zamknij się. - przerwałam mu. - Owszem, kiedyś było coś między nami. Kiedyś. I szczerze mówiąc, żałuję tego. Zwłaszcza, że okazał się być takim cholernym dupkiem. Przychodzi tu, prowokuje cię, bije, a potem tak bez wytłumaczenia wychodzi. Jak tchórz. Nawet nie chciał mi powiedzieć, o co wam poszło! Wierz mi, nawet jeśli miał u mnie jakiekolwiek, minimalne szanse po tym, jak dotarło do mnie, co do ciebie czuję, to wczoraj całkowicie je wszystkie zaprzepaścił. Nie obchodzi mnie nikt, poza tobą! - objęłam jego dłonie swoimi. - Czy może to w końcu do ciebie dotrzeć? Ostatnie dwadzieścia cztery godziny nie dały ci do myślenia?
-Przepraszam. Zazwyczaj nie jestem taki... niepewny i słaby. Ale po prostu boję się, że cię stracę.
Wiedziałam, że to moja wina, że tak się czuje. Moja i mojej niezbyt udanej przeszłości ze związkami. Musiałam to naprawić. Miałam na to sześć dni i musiałam go upewnić, że nie zamierzam pozwolić na to, by ten związek skończył się tak, jak poprzednie. Wepchałam się na jego kolana i objęłam jego szyję, opierając swoje czoło o jego.
-Nie stracisz. - zapewniłam, pocałowałam go, a potem mocno się do niego przytuliłam.

O dziewiętnastej, razem z Jennifer, wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę domu Jacka, by mógł się odświeżyć i przebrać. Zostałam bardzo miło przyjęta przez jego mamę, która przywitała mnie niemal jak członka rodziny. Jack żartem stwierdził, że nie zostawi mnie i Jen na jej pożarcie, i zabrał nas do swojego pokoju. Dwadzieścia minut później mogliśmy wyruszyć w drogę na stadion.
-Jack, dołączymy do was za kilka minut. - Jen nagle złapała mnie za łokieć, zatrzymując nas.
-Coś się stało? - zapytałam, przyglądając się jej uważnie.
-Muszę do łazienki, a nie chcę potem sama błądzić po korytarzach. We dwie będzie raźniej, nie?
-Będę czekał z chłopakami w szatni. - Jack pochylił się, musnął moje usta i poszedł dalej, a my cofnęłyśmy się w stronę toalet.
-Okej, gadaj o co chodzi. - zwróciłam się do Jen, kiedy byłam pewna, że Jack już nas nie usłyszy. Przystanęłyśmy przy ścianie.
-Wiem, że to nie moja sprawa, ale...
-Ale?
-O co chodziło z tą dziewczyną Wojtka? - wydusiła w końcu.
-Masz rację, to nie twoja sprawa. - powiedziałam.
-Rozumiem.
-Ale jesteśmy przyjaciółkami, więc...
-Twoje problemy są moimi problemami. - dokończyła za mnie z szerokim uśmiechem. Przyznałam jej rację, a potem powoli kierując się w stronę szatni, opowiedziałam jej o tym, kim jest Wiktoria. Jennifer aż zamówiła.
-Nie wierzę... Taki zbieg okoliczności! Po prostu...
Nie dokończyła, bo drzwi do szatni się otworzyły i na korytarz wyszedł trener.
-Dobry wieczór! - przywitałyśmy go razem.
-Dobry wieczór. - kiwnął nam głową. - Nie rozkojarzcie chłopaków za bardzo.
-Ani nam się śni. - zaprzeczyła Jen z poważną miną,
-Jesteśmy tu, żeby ich zmotywować. - dodałam. Trener zaśmiał się i odszedł, a my weszłyśmy do szatni.
-Siostry Gibbs! - zawołał Cesc na nasz widok. Jako pierwszy podszedł do nas, przytulił i ucałował na powitanie. Gdzieś z głębi szatni dobiegło nas zduszone kaszlnięcie. - Oh, daj spokój Wilshere, przecież ci jej nie odbiję. - zaśmiał się Hiszpan, wywołując śmiech wszystkich zgromadzonych. Przywitałyśmy się ze wszystkimi chłopakami i zdołałyśmy porozmawiać z nimi przez jakieś pięć minut, zanim trener nie wrócił i nas wyprosił. Zbliżała się godzina rozpoczęcia meczu. Chciałam zamienić na osobności kilka słów z Wojtkiem, ale postaram się o to po meczu. Jen pożegnała się z Aaronem, życzyliśmy drużynie powodzenia i udaliśmy się na trybuny. Tam, w rzędzie tuż za ławką rezerwowych, czekała już na nas Lea.
-Och, czemu nie pomyślałam, żeby kupić gorącą czekoladę.-jęknęła Jen, widząc kubek z parującą cieczą w dłoniach brunetki.
-Taa, myślenie nie boli. - przyznałam jej rację i wtuliłam się w ramię Jacka, mając nadzieję, że choć trochę mnie to rozgrzeje.
-Macie szczęście, że macie mnie. - westchnął Jack, cmoknął mnie w skroń i wstał.
-Gdzie idziesz? - zapytałam.
-Po gorącą czekoladę. - odpowiedział.
-Jesteś najlepszy! - zawołałam za nim.
-Jesteście uroczy razem. - westchnęła Lea.
-Wiem. - odpowiedziałam i nie mogłam powstrzymać wielkiego uśmiechu.
-W nocy też było tak uroczo? - zapytała Jen, a ja poczułam, że się rumienię.
-Jenny... - jęknęłam, chowając twarz w dłonie.
-O co chodzi? Co się stało? - Lea nie wiedziała o co chodzi.
-Kochana, a po co zostawiliśmy im pusty dom?
Lea otworzyła szeroko buzię, a potem wydała z siebie cichy pisk.
-Zamknij się. - zaśmiałam się i uderzyłam ją po udzie.
-Jak było? - zapytała podekscytowana.
-Nie interesuj się. Za młoda jesteś. - wytknęłam jej język.
-Wiesz, właściwie, to ty jesteś najmłodsza. - wypomniała Jen. - Więc?
-To, co mówią o seksie na zgodę, to czysta prawda. - uśmiechnęłam się pod nosem, a dziewczyny zachichotały jak głupie.
-Ale zaraz, zaraz... Na zgodę?
-Opowie nam później. - ubiegła mnie w odpowiedzi Lea, spoglądając gdzieś przed siebie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Jack wraca z trzema kubkami. Podał jeden mi, drugi Jennifer, a sam zatopił usta w zawartości trzeciego. Chwilę później ławka rezerwowych zaczęła się zapełniać, aż w końcu na murawę wyszła podstawowa jedenastka i zaczął się mecz. Dawałyśmy z siebie wszystko, zdzierając gardła do czerwoności, a Jack obserwował nas i śmiał się.
-No dajcie spokój! To był faul na kartkę! - krzyknęłam, kiedy sędzia puścił przeciwnikowi płazem faul na Robinie. - A ty się nie śmiej! - burknęłam do Jacka.
-Nie śmiałbym. - powiedział. Oczywiście przez śmiech. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. - Powiem Aaronowi, że może być dumny z uczennicy. - powiedział i pocałował mnie we włosy.
-Nie podlizuj się teraz.
Na tym wymiana zdań się skończyła, bo końca dobiegła też pierwsza połowa. Zmarznięci weszliśmy do środka budynku, po kolejną porcję gorącej czekolady. Nie chcieliśmy przeszkadzać chłopakom, więc odpuściliśmy sobie wizytę w szatni.
-Nie chcę psuć nastroju, ale czy to nie dziewczyna Wojtka tam stoi? - zapytała w pewnym momencie Jen. Gwałtownie odwróciłam się i od razu napotkałam spojrzenie Wiktorii. Stała z jakąś rudowłosą, która coś do niej mówiła, ale Polka wyraźnie jej nie słuchała. Powiedziała coś do dziewczyny, a potem obie spojrzały na mnie. Ruda kiwnęła głową, a Wiktoria zaczęła podążać w naszym kierunku. Odwróciłam się z powrotem do naszego małego kółka.
-Trzymajcie mnie, bo przysięgam, obiję jej pysk. - wycedziłam przez zęby. Jak natychmiast przyciągnął mnie do siebie i mocno objął, kładąc podbródek na moim ramieniu.
-Ale o co chodzi? Kto to... - Lea nie dokończyła, bo obok nas pojawiła się Polka.
-Cześć. - uśmiechnęła się nieśmiało. - Przepraszam, Gabi, możemy porozmawiać?
-Nie mamy o czym. - odpowiedziałam. - Mecz się zaraz chyba zacznie, prawda? - zwróciłam się do znajomych i ruszyłam w stronę wyjścia na trybuny.
-Gabi, daj mi wytłumaczyć, to naprawdę nie jest tak, jak myślisz! - ruszyła za nami. Odwróciłam się gwałtownie, stając z nią twarzą w twarz. Poczułam uścisk Jacka na jednej dłoni i Jennifer na drugiej.
-Nie jest tak jak myślę? - zapytałam, świdrując ją wzrokiem. - Więc wcale nie wyjechałaś z kraju, zostawiając mojego brata z ciężką chorobą? Poddał się, Wiktoria. Przestał walczyć. I to twoja wina.
-Uwierz mi, miałam swoje powody. Gdybyś tylko chciała...
-Nie obchodzą mnie twoje pieprzone powody, Wika! Już nic związanego z tobą mnie nie obchodzi. - wyrwałam ręce z uścisku i wymijając Polkę, poszłam w stronę korytarzy stadionu. Byłam tak cholernie wściekła, że miałam ochotę coś rozwalić. Jak ona ma czelność przychodzić do mnie i prosić o wysłuchanie jej. Po tym, jak potraktowała Roberta. W końcu zatrzymałam się. Podeszłam do ściany i to w nią uderzyłam. Zabolało, ale pomogło. Oparłam się czołem i chłodną powierzchnię i stałam tak przez dłuższą chwilę. Kiedy już trochę ochłonęłam, usiadłam przy ścianie, wbijając wzrok w powierzchnię przed sobą. Słyszałam, że ktoś nadchodzi, ale nawet nie przekręciłam głowy, by zobaczyć kto to. Biorąc pod uwagę westchnięcie ulgi, mogłam się domyśleć, że to ktoś z moich towarzyszy. A skoro nie słyszałam stukotu obcasów o podłogę, to z pewnością był Jack. Usiadł obok mnie i wziął mnie za rękę.
-Mam nadzieję, że to nie był jakiś przypadkowo napotkany człowiek. - odezwał się. Spojrzałam na niego nie wiedząc, o co mu chodzi. Pogładził mnie kciukiem po dłoni. Zabolało. Spuściłam wzrok i zobaczyłam, że mam poranione knykcie.
-Spokojnie, to tylko ściana. - odpowiedziałam cicho.
-Całe szczęście. - uniósł moją dłoń i pocałował ją. - Już raz widziałem cię w akcji, a teraz byłaś trzy razy bardziej nabuzowana. Już się bałem, że z meczu wyprowadzi cię ochrona. - zaśmiał się.
-Głupek. - trąciłam go barkiem, a chwilę później położyłam głowę na jego ramieniu, a on mnie objął.
-W porządku? - zapytał. Pokręciłam głową przecząc. - Słuchaj, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, czy nawet słyszeć, ale może jednak powinnaś...
-Jeśli ta rozmowa wpłynęła na temat "Wiktoria", to lepiej ją zakończmy. - przerwałam mu i wstałam.
-Gabby, po prostu uważam...
-Nie, Jack! - znowu weszłam mu w zdanie. - Podjęłam decyzję i nie zamierzam jej zmieniać. Nie chcę widzieć tej dziewczyny, ani o niej słyszeć. A już na pewno nie chcę przez nią się z tobą kłócić!
-Okej, rozumiem. Ale chociaż wysłuchaj mojego zdania na ten temat, dobrze? - wziął mnie za rękę, a kiedy kiwnęłam głową, przyciągnął bliżej siebie. - Myślę, że powinnaś się z nią spotkać i jej wysłuchać. Bo co jeśli faktycznie miała jakiś ważny powód? Nie wiesz, co się stało. I nie dowiesz się, dopóki z nią nie porozmawiasz. Gdybym był na twoim miejscu, chciałbym wiedzieć.
-Może masz rację. - powiedziałam cicho. - Ale nie zmienię zdania.
Jack westchnął ciężko.
-Rozumiem i nie naciskam. - pocałował mnie w czoło. - A teraz chodź, opatrzymy ci tę dłoń. - dodał i mimo moich protestów zaciągnął mnie do jakiegoś pokoju, gdzie jeden z klubowych lekarzy zajął się moją poranioną dłonią. W końcu mogliśmy wrócić na mecz. Do końca zostało dziesięć minut.
-Jak wynik? - zapytałam, siadając obok Jenny.
-3-0. Bez zmian. - odpowiedziała. Była jakaś inna. Jakby coś ukrywała.
-Coś się stało? Komuś z chłopaków? - wskazałam na boisko.
-Nie, nic się nie stało. - uśmiechnęła się. - A co z twoją ręką?
-A takie tam. Spotkanie ze ścianą. - wzruszyłam ramionami. Spojrzały na mnie, obie z uniesionymi w zdziwieniu brwiami. - Lepiej w ścianę, niż w Wiktorię, nie?
-Racja. Widziałam jak potratowałaś tego debila wtedy w barze i...
-Nie, Jenny, ja tak nie mogę. - Lea weszła jej w zdanie.
-Lea, daj spokój.
-Nie, Jen, ja tak nie mogę.
-Powiecie w końcu o co chodzi? - wtrąciłam się w ich wymianę zdań. Jen i Lea przez chwilę mierzyły się spojrzeniami, aż w końcu Lea się odezwała.
-Tak. - przeniosła wzrok na mnie. - Kiedy ty odeszłaś, a my kazałyśmy pobiec Jackowi za tobą... Ta dziewczyna mnie zatrzymała, kiedy miałyśmy wracać na trybuny. - zamilkła.
-I? - ciągnęłam ją za język.
-I dała mi kopertę. - brunetka wyjęła z kieszeni płaszcza biały papier i wręczyła mi ją. - Zajrzałam do środka. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
Przez chwilę miałam chęć zajrzeć do środka, ale ta ochota szybki minęła. Złapałam za dwa końce koperty z zamiarem rozdarcia jej, ale Lea mnie powstrzymała.
-Powinnaś zobaczyć, co jest w środku. - jej mina nie wróżyła nic dobrego. Spojrzałam wystraszona na Jacka. Ten kiwnął głową, zachęcając mnie do otworzenia koperty. Powolnymi ruchami, jakbym się bała, że za chwilę wybuchnie, otworzyłam ją i wyciągnęłam ze środka zestaw zdjęć. Zdjęć USG. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy zobaczyłam na nim dane Wiktorii. Data wskazywała, że badanie zrobione było 3 stycznia 2010 roku. Na parę dni przed tym, jak dziewczyna zerwała z moim bratem. Podczas kiedy ja wpatrywałam się w zdjęcia, Jack wyjął z mojej dłoni kopertę.
-Gabby, tu jest coś jeszcze. - wręczył mi małą karteczkę. Wzięłam ją  w dłoń. Był tam napisany pismem Wiktorii jedynie numer telefonu.
Głośny ryk kibiców wyrwał mnie z zawieszenia. Wszyscy cieszyli się z wygranej Kanonierów, poza naszą czwórką. Wszyscy siedzieliśmy, a Anglicy obserwowali mnie uważnie.
-Spotkamy się przed stadionem, dobrze? - powiedziałam, wzięłam swoje rzeczy, oraz kopertę i jej zawartość i zaczęłam przedzierać się w stronę wyjścia. Kiedy znalazłam się sama na jednym z korytarzy, wyjęłam z torby telefon i na klawiaturze wpisałam numer z karteczki. Po chwili zawahania nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po dwóch sygnałach usłyszałam głos Polki po drugiej stronie.
-Mówi Gaba. Musimy porozmawiać. Czekam w kawiarni obok stadionu. - powiedziałam i rozłączyłam się.

wtorek, 20 listopada 2012

#29. "Mimo wszystko nie sądziłam, że to ty odejdziesz."


No i jest. W końcu. Przepraszam, za kolejną długą przerwę. To był dla mnie ciężki czas, miałam chwile zwątpienia w kilka spraw. W zasadzie to chyba we wszystko. Ale obiecałam sobie, że dokończę to opowiadanie i tak też zamierzam zrobić. Dla Was, czytelników, jeśli będziecie chcieli ze mną zostać do końca i dla samej siebie. Żeby udowodnić sobie, że mogę chociaż jedną sprawę doprowadzić do końca i chociaż jeden sprawy nie spieprzyć.
Postaram się dodawać odcinki częściej. Wiem, że już to mówiłam, ale niestety pewnych sytuacji w życiu nie da się przewidzieć i odwracają one myśli człowieka od wszystkiego.
No ale już tu nie smęcę :). Cieszę się, że wróciłam. I cieszę się ogromnie czytając Wasze komentarze. To naprawdę dodaje wiary w siebie i motywuje do ciągłego pisania. Dziękuję Wam za to, że jesteście :).

*****

Chodziliśmy po sklepach już chyba trzecią godzinę, a ja już padałam ze zmęczenia. Jack za to nie narzekał ani trochę, tylko dzielnie mnie wspierał i pomagał szukać tej jednej, odpowiedniej kiecki. Nie chciałam nic zbyt... fikuśnego. Żadnych bufek, żadnych falbanek, halek, koronek. Prosta, ładna sukienka.
-Nie no, ja się poddaję. - jęknęłam siadając na jednej z ławek na korytarzu centrum handlowego. - Dlaczego nie mogę znaleźć żadnej dobrej kiecki?
-Słońce, dla mnie we wszystkich wyglądasz świetnie. - powiedział obejmując mnie i całując w policzek.
-Ty nie jesteś obiektywny. - burknęłam, a potem wzięłam głęboki oddech. - Okej! Ten sklep jest ostatni. Jeśli tu nic nie znajdę, to trudno. Moja noga tu więcej nie postanie! - postanowiłam. - A przynajmniej nie przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny. - dodałam, wywołując śmiech Jacka. Sprzedałam mu kuksańca w bok i zaciągnęłam do sklepu. A tam, na manekinie wisiała właśnie ona! Sukienka marzeń. Bez ramiączek, odkryte plecy, marszczona na biuście, przed kolano, w pasie przewiązana czarnym paskiem, bladoróżowa. Mimo, że nie była w moim upragnionym odcieniu fioletu, spodobała mi się od razu.
-Jest idealna. - powiedziałam i szybko wyszukałam swój rozmiar. Wiedziałam, że albo ta, albo żadna inna. Weszłam do szatni i zrzuciłam z siebie ubrania, by jak najszybciej włożyć na siebie to cudo. Leżała idealnie. Uśmiechnęłam się i wyszłam na korytarz przebieralni, by pokazać się Jackowi. Stanęłam przed nim i okręciłam się wokół własnej osi. Patrzył na mnie tak, że aż poczułam się onieśmielona. Moje policzki zrobiły się nieco gorętsze, co oznaczało, że się rumienię.
-Wyglądasz... wow! - powiedział w końcu.
-To chyba dobrze. - zaśmiałam się. Podszedł do mnie i objął.
-Kocham cię, wiesz?
-Obiło mi się coś o uszy raz, czy dwa... - odpowiedziałam i musnęłam jego usta. Potem weszłam do swojej przebieralni i stanęłam przed lustrem, zastanawiając się, co zrobić z włosami. Upiąć je wysoko, czy może pozostawić rozpuszczone? W lustrze zobaczyłam jak Jack wchodzi za mną i zasuwa kotarę. Podszedł do mnie, objął od tyłu w pasie i pocałował w odkryte ramię. Uśmiechnęłam się w reakcji na pocałunek i na widok mnie nas w lustrze. Wyglądaliśmy na szczęśliwych i tak się czuliśmy.
-Tylko nie daj się tam nikomu poderwać. - powiedział mi prosto do ucha, a potem oparł brodę o moje ramię i również patrzył na nasze odbicie.
-Zobaczę, co się da zrobić. - mrugnęłam do niego, a potem odwróciłam się przodem. - Szkoda, że ciebie tam nie będzie. - powiedziałam, obejmując jego szyję.
-Oddałbym wszystko, żeby zobaczyć cię w pełnej krasie. Teraz wyglądasz wspaniale, a podejrzewam że tego wieczoru będziesz wyglądała jeszcze lepiej. Chociaż ciężko mi to sobie wyobrazić.
-Przestań! - uderzyłam go w ramię.
-No co? Mówię jak jest. - powiedział i pocałował mnie. A potem jeszcze raz i jeszcze raz.
-Chyba powinniśmy przestać. - powiedziałam, przerywając pocałunki.
-A chcesz przestać? - zapytał, ciągle muskając ustami moje ramiona i obojczyki.
-Nie. - mruknęłam. - Ale musimy! - użyłam całej siły woli i odsunęłam od siebie Jacka. Westchnął zawiedziony, pocałował jeszcze raz i wycofał się z przebieralni.
Kiedy ubierałam się w swoje ciuchy, Jack powiedział, że poczeka przed sklepem, bo musi odebrać jakiś ważny telefon. Wyszłam z przebieralni i zatrzymałam się na chwilę przy biżuterii. Nie znalazłam jednak nic interesującego, więc podeszłam pod kasę, zapłaciłam za ubrania i wyszłam przed sklep. Jack siedział kilka metrów dalej, na jednej z drewnianych ławek i rozmawiał przez telefon. Kiedy zobaczył, że już wyszłam ze sklepu, ruszył w moją stronę, w międzyczasie rozłączając się ze swoim rozmówcą. Widziałam, że coś go gryzło.
-Gdzie teraz?
-Jeśli jeszcze nie masz dość, to na poszukiwanie idealnych butów do idealnej sukienki. - powiedziałam, a on kiwnął głową. - Coś się stało? - zapytałam, kiedy chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę jakiegoś sklepu z butami. - Jack?
-Wojtek prosił mnie, żebym namówił cię na rozmowę z tą dziewczyną. - powiedział. - Ale spokojnie! Dałem mu do zrozumienia, że to raczej nie wchodzi w grę. - dodał szybko, wyczuwając moje zdenerwowanie.
-Dzięki.
-Chyba, że może jednak... - uciął w połowie widząc moje spojrzenie.

Ten dzień był stanowczo za dobry! No, może pomijając początek, ale później było już tylko lepiej. Znalazłam idealną kieckę i idealne buty, spędzając cudowny dzień z Jackiem. Po zjedzonym na mieście obiedzie w końcu pojechaliśmy do domu. Weszliśmy z Jackiem do środka i ze zdziwieniem stwierdziliśmy nietypową dla tego miejsca ciszę. Obeszliśmy wszystkie pomieszczenia. Nikogo nie było. Postanowiłam więc zadzwonić do Jennifer. Od niej dowiedziałam się, że tata, Beth i ciocia pojechali poza miasto, żeby odwiedzić córkę cioci Emmy i nie wrócą na noc. Za to bliźniaki rozjechali się do swoich drugich połówek, przez co zostałam sama w domu.
-No to zostajesz u mnie. - zakomunikowałam Jackowi, kiedy zakończyłam połączenie z Jen.
-Zostaję? - zapytał zaskoczony.
-No chyba nie zostawisz mnie samej w tym wielkim, strasznym mieszkaniu. - spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. - Jeszcze jakiś potwór z szafy wyskoczy i mnie porwie.
-Więc chyba nie mam innego wyboru jak tu zostać i cię obronić.

Dochodziła dwudziesta pierwsza, a my nie robiliśmy nic innego, jak tylko leżeliśmy w salonie na kanapie, ciesząc się swoim towarzystwem, a w telewizorze w tle leciał „X-Men”. Kiedy zauważyłam, że zaczyna przysypiać, wbiłam mu palec między żebra. Mruknął coś, odsunął się lekko i nawet nie otworzył oczu.
-Hej! Miałeś mnie bronić przed potworami! - oburzyłam się i kontynuowałam dokuczanie mu.
-Gabe, daję ci ostatnią szansę...
-Grozisz mi? - zaśmiałam się i połaskotałam go w szyję.
-A żebyś wiedziała. - złapał mnie za nadgarstek i unieruchomił moją lewą rękę. Nie dawałam za wygraną i zaczęłam dmuchać mu w ucho. - Pożałujesz tego. - mruknął.
-Z pewnością. - nie przestawałam go dręczyć.
-Tylko nie mów, że nie ostrzegałem. - powiedział, po czym w kilka sekund obezwładnił mnie i zaczął łaskotać. Piszczałam, krzyczałam, wyrywałam się, ale na nic się to zdało. W końcu wylądowaliśmy na podłodze. Na szczęście to on był na dole. I na szczęście zadzwonił dzwonek do drzwi, więc Jack zmuszony był mnie puścić.
-Tomek? - zdziwiłam się, kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam za nimi Polaka.
-Hej. - pochylił się i pocałował mnie w policzek. - Przepraszam, za późną porę, ale nie udało mi się wcześniej wyrwać z pracy.
-Daj spokój. Skąd wiesz gdzie mieszkam?
-Spotkałem w barze twoją przyjaciółkę. Tę, która jest barmanką...
-Jennifer.
-Właśnie. Miałaś pożyczyć mi tą płytę, a nie mam z tobą żadnego kontaktu poza przypadkowymi spotkaniami w barze, więc porosiłem ją o twój adres. Chyba nie jesteś zła, prawda?
-Nie, coś ty. Wchodź do środka. - uśmiechnęłam się i odsunęłam, by mógł przejść przez próg. Jack wyjrzał z salonu i wyglądał na niemile zaskoczonego, kiedy zobaczył kto nas odwiedził. Poleciłam Tomkowi, żeby się rozebrał i poczekał w salonie, bo musiałam tę płytę najpierw znaleźć.
-Bądź grzeczny. - powiedziałam do Jacka, cmoknęłam go w usta i pobiegłam na górę do swojego pokoju. Na pewno widziałam ten album pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałam wśród tych wszystkich płyt, które ojciec dla mnie kupił. Akurat znalazłam to, czego szukałam, kiedy z dołu dobiegły mnie niepokojące hałasy. Szybko chwyciłam plastikowe opakowanie i poszłam na dół zobaczyć, co się dzieje. To, co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jack właśnie wymierzył pięść w twarz Tomka. Z tego, co zauważyłam nie pierwszy raz. Sam również oberwał.
-Przestańcie! - krzyknęłam i weszłam między nich, odpychając Anglika od bruneta. - Odbiło wam?! - spojrzałam ze złością najpierw na jednego, potem na drugiego.
-Jemu z pewnością. - powiedział Tomek. Z trudem powstrzymałam Jacka przed kolejnym rzuceniem się na Polaka.
-Jack idź do mojego pokoju. - poprosiłam.
-Nie, dopóki on stąd nie wyjdzie. - ostro zaprzeczył, nie spuszczając wzroku ze swojego wroga.
-Jack, proszę cię.
W końcu na mnie spojrzał. Popatrzył mi w oczy, po czym kiwnął głową i wyszedł. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest na mnie zły. Tylko dlaczego? Odgoniłam na chwilę te myśli. Porozmawiam z nim później.
-Co to do cholery miało być?! - wrzasnęłam i zdzieliłam Tomka po głowie. Jęknął cicho, za co zmierzyłam go ostrym spojrzeniem.
-Nic takiego. - mruknął. - To ta płyta? Dzięki, będę leciał. - powiedział, zabierając z mojej dłoni przedmiot i ruszył w kierunku drzwi.
-No chyba sobie żartujesz! - warknęłam, łapiąc go za ramię i zatrzymując. - Przychodzisz do mnie, bijesz się z moim chłopakiem i wychodzisz sobie ot tak, bo to „nic takiego”?
-Przepraszam, Gaba. Ale to naprawdę nic takiego. - powiedział po czym wyszedł. Zaraz mnie szlag jasny trafi! Zaszłam do kuchni po lód na obite oko Jacka i udałam się do swojego pokoju. Anglik siedział na brzegu mojego łóżka i nadal był wkurzony. Stanęłam przed nim i podniosłam jego głowę, by móc obejrzeć oko. Będzie śliwa. Kiedy tylko przyłożyłam lód chłopak syknął lekko i przejął ode mnie okład. Skoro on był wściekły, ja musiałam rozegrać to na spokojnie. Nie chciałam, żebyśmy zaczęli na siebie wrzeszczeć. Oparłam się o biurko i odetchnęłam głęboko.
-Co tam się stało? Tylko proszę, nie mów, że to nic takiego, bo...
-Okłamałaś mnie. - przerwał mi. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Okłamałaś mnie. - powtórzył spokojnie. - Kiedy zapytałem, czy między wami coś było, odpowiedziałaś, że się całowaliście. Zapomniałaś wspomnieć, że się z nim przespałaś. - był wściekły, a ja zaskoczona. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Jack... - zaczęłam w końcu, ale mi przerwał.
-Możesz mi powiedzieć, że to nieprawda? Że kłamał?
Nie mogłam znieść jego przeszywającego spojrzenia, więc spuściłam wzrok i pokręciłam przecząco głową.
-Nie kłamał. - odpowiedziałam. Jack westchnął, wstał i ruszył ku drzwiom. - Gdzie idziesz? - zapytałam.
-Wychodzę. - nawet na mnie nie spojrzał. Zabolało.
-Zaczekaj. - poprosiłam. - Możemy o tym porozmawiać?
-Teraz chcesz o tym rozmawiać? Wczoraj pytałem, czy coś między wami było, a ty powiedziałaś, że nic, poza pocałunkiem...
-Bo byłeś zły i zazdrosny i smutny! Nie chciałam, żebyś czuł się jeszcze gorzej! Żebyś zrobił się jeszcze bardziej zazdrosny i wściekły!
-Więc wolałaś udawać, że nic między wami nie zaszło?
-Bo to i tak nic dla mnie nie znaczyło! Poza tym, nie ukrywałam przed tobą faktu, że nie jestem dziewicą!
-Więc może był ktoś jeszcze, z kim uprawiałaś nic nieznaczący sex? - zapytał, wbijając we mnie wzrok pełen złości.
-Wiesz, że to był tylko ten jeden raz. - odpowiedziałam zraniona jego słowami. - To było zaraz po tym, jak dowiedzieliśmy się, że Robert potrzebuje przeszczepu. Byłam całkiem rozbita, a z nim właśnie zerwała dziewczyna i wcale nie był w lepszym stanie. Zaczęliśmy rozmawiać, wypiliśmy trochę za dużo alkoholu i stało się. - wyjaśniłam. - To był błąd i gdybym mogła to zmienić, to do niczego by nie doszło. Poza tym, umówiliśmy się, że to nic nie znaczyło dla żadnego z nas i że nikomu o tym nie powiemy. Nie mogę uwierzyć, że ci powiedział. - dodałam czując, jak wzbiera się we mnie złość na Tomka.
-Nie możesz uwierzyć, że mi powiedział?! - wybuchł Jack. - Ja nie mogę uwierzyć, że TY tego nie zrobiłaś!
-Jack... - przerwałam, widząc, że odkłada lód na szafkę i kieruje się w stronę drzwi. - Więc jednak wychodzisz.
-Muszę po prostu... ja... Nie mogę tu zostać!
-Widzisz?! Właśnie dlatego nie chciałam się angażować! - powiedziałam, wychodząc za nim z pokoju. Zatrzymał się i odwrócił, chcąc coś powiedzieć, ale go uprzedziłam. - Mówiłam ci, że jestem beznadziejna w związkach! Dlatego nie chciałam przyznać przed samą sobą, że cię kocham! Bo wiedziałam, że prędzej czy później zrobię coś, co cię skrzywdzi, a ty się ode mnie odwrócisz, łamiąc mi serce. - czułam, że głos zaczyna mi się łamać i za chwilę wybuchnę płaczem. Mimo to, mówiłam dalej. - Albo, że przy pierwszym problemie, jaki się pojawi, jedno z nas odejdzie. Wiem, że okłamywanie cię było chujowym pomysłem i że cię zraniłam i sama myśl o tym mnie dobija, ale... - przerwałam na chwilę, by opanować drżenie głosu - ale mimo wszystko nie sądziłam, że to ty odejdziesz. - dodałam cicho, czując jak łzy spływają mi po policzkach. Otarłam je dłonią, choć bez celowo, bo w ich miejscu za chwilę pojawiły się nowe, i spojrzałam na Jacka. Nadal był wściekły. Jego ramiona co chwilę unosiły się i opadały, kiedy szybko oddychał i ciągle miał tę zacięta minę i złość w oczach, ale jednak coś było inaczej... Nagle ruszył w moją stronę, przyparł mnie do ściany i pocałował. To był pocałunek, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Mocny, namiętny, pełen pożądania. Całował mnie tak, jak jeszcze nigdy nie całował. Mocno oplotłam ramionami jego szyję, wspinając się na palce i w pełni oddałam pocałunek. Złapał mnie za pośladki i uniósł do góry, a ja oplotłam go nogami. Jego dłonie błądziły po moich udach i pośladkach, a usta po szyi, ramionach, dekolcie. Poczułam, jak jego dłonie przesuwają się po moich nogach coraz wyżej i wsuwają się pod koszulkę, której chwilę później już nie miałam. Ja nie byłam mu dłużna i pozbawiłam go najpierw bluzy, a potem koszulki. Szybko przenieśliśmy się do mojego pokoju i opadliśmy na moje łóżko, kontynuując zachłanne pocałunki. Dreszcz przeszył moje ciało, kiedy przejechał kciukiem wzdłuż blizny, a przez myśl przebiegła myśl o tym, jak bardzo nienawidzę tej skazy. Ale jemu to nie przeszkadzało. Kochał mnie i zależało mu na mnie. Widziałam to w jego oczach, które spojrzały prosto w moje, kiedy zorientował się, co zrobił. Uśmiechnęłam się lekko, a potem przyciągnęłam go do siebie i ponownie zaczęłam całować. Moje serce biło tak szybko i intensywnie, że bałam się, że widać to przez skórę. Oboje wiedzieliśmy, do czego to wszystko dąży, ale żadne z nas nie przestało. Żadne z nas nie chciało. Wkrótce oboje byliśmy w samej bieliźnie, a chwilę później kompletnie nadzy.

czwartek, 4 października 2012

#28. "Nie powinnaś z nim flirtować, a już zdecydowanie nie na oczach swojego chłopaka."


Odwróciłam się, żeby stanąć twarzą w twarz z Tomkiem. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
-Długo tu jesteś? - zapytałam.
-Jakąś godzinę. Jest sporo znajomych, powinnaś się do nas przysiąść na chwilę.
-Może później. - uśmiechnęłam się.
-O tak, później, bo teraz idziesz ze mną coś zaśpiewać. - wyszczerzył się i złapał za rękę, ciągnąć na scenę. Zanim się zorientowałam, wybrał już piosenkę i zaczął śpiewać.

-What’s somebody like you doing in a place like this? - zaśpiewał, wskazując na mnie. - Say did you come alone or did you bring all your friends? - zerknął w stronę stolika, przy którym siedzieli Kanonierzy. - Say what's your name, what you drinking. I think I know what you’re thinking. Baby what’s your sign tell me yours I’ll tell you mine. Say what’s someone like you doing in a place like this?
Dołączyłam do niego w refrenie.
-I'll never be the same if we ever meet again. Won't let you get away. This free fall's got me so kiss me all night don't ever let me go. I'll never be the same if we ever meet again.
-Do you come here much? I swear I've seen your face before. Hope you don't see me blush but I cant help but want you more, more. - zaśpiewałam patrząc na przyjaciela, mrugając do niego. - Baby tell me what’s your story I ain't shy don’t you worry. I'm flirting with my eyes, wanna leave with you tonight. Do you come here much? I've gotta see your face some more, some more cause baby I…
-I'll never be the same if we ever meet again. Won't let you get away. This free fall's got me so kiss me all night don't ever let me go. I'll never be the same if we ever meet again. - do końca utworu wygłupialiśmy się razem na scenie, bawiąc się zupełnie tak, jakby nikt na nas nie patrzył. Robiliśmy do siebie głupie miny, starając się nie wybuchnąć śmiechem i obejmowaliśmy się. Kiedy piosenka dobiegła końca podziękowaliśmy publiczności za uwagę i oklaski, i zeskoczyliśmy ze sceny, a Tomek zaciągnął mnie do stolika przy którym siedziało kilku innych znajomych Roberta, a także moich. Przywitałam się ze wszystkimi, zapoznałam z tymi, których jeszcze nie znałam i usiadłam na wolnym kawałku kanapy obok Tomka, powstałym po ściśnięciu się ludzi siedzących na niej.

-Hej, Jacky, gdzie zgubiłeś dziewczynę? - zapytał Kieran, kiedy zobaczył, że przyjaciel wrócił sam.
-Poszła po piwo, zaraz wróci, nie musisz się tak o nią martwić, Gibbo. - odpowiedział, siadając.
-No ja nie muszę, ale myślę, że ty powinieneś. - powiedział Kieran, wskazując na coś głową. Odwrócił się w tamtym kierunku i ujrzał jego dziewczyną podążającą za brunetem, którego spotkała tu kilka dni temu. Trzymali się za ręce. Odruchowo zacisnął dłoń na kuflu z piwem, który stał przed nim.
-Spokojnie, przecież to tylko jej znajomy. - powiedziała Lea spokojnym tonem, kładąc dłoń na jego dłoni. Kiwnął głową i rozluźnił uścisk, dalej przyglądając się dziewczynie i jej znajomemu. Brunet wybrał piosenkę i już po chwili zaczął ją śpiewać, patrząc na nią. Kręcąc się koło niej i flirtując z nią. Ona robiła to samo. Wiedział, że to tylko gra, ale nie mógł opanować złości. Nigdy nie był typem zazdrośnika, poza tym, ufał swojej dziewczynie, ale jej znajomy wzbudzał w nim dziwny niepokój już od pierwszego spotkania. Przyjął z ulgą koniec utworu, ale nie przewidział, że to nie oznacza końca spotkania brunetki z tym typem. Ponownie złapał ją za rękę i zaprowadził do stolika, oddalonego dwa miejsca dalej. Uśmiechnęła się na widok ludzi tam siedzących, a po przywitaniu się z nimi usiadła obok bruneta. Z uśmiechem na ustach rozmawiała ze znajomymi, co chwila wybuchając śmiechem. Irytowało go, że brunet co jakiś czas pochylał się nad jej uchem mówiąc jej coś, na co ona reagowała śmiechem, lub przyjacielskim klepnięciem chłopaka w ramię. W tym momencie najchętniej wstałby, podszedł tam i wymierzył brunetowi cios prosto w twarz.

Po raz kolejny wybuchłam śmiechem, kiedy Tomek wspomniał jedną z historii z życia licealnego mojego brata. Od tego śmiechu bolał mnie już brzuch. Pokręciłam głową w odpowiedzi na pytanie bruneta, czy chcę usłyszeć jeszcze jedną opowieść i wtedy ponad ramieniem siedzącej naprzeciw mnie Kasi zobaczyłam Jacka. Wpatrywał się pustym wzrokiem w swój kufel z piwem. Szczerze mówiąc, to całkiem zapomniałam, że to z nim i Kanonierami tu byłam. Pożegnałam się z Polakami mówiąc, że miło było ich znowu spotkać i skierowałam się w stronę Jacka i reszty.
-Przepraszam, zagadałam się. - powiedziałam siadając obok niego i cmoknęłam go w policzek. Wszyscy inni zajęci byli dyskusją, nawet nie wsłuchiwałam się na jaki temat.
-Trudno było nie zauważyć. - odpowiedział obojętnie.
-W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo jesteś zły? - zapytałam. - I nie mów, że nie jesteś. - dodałam, kiedy widziałam, że otwiera usta, zapewne po to, żeby zaprzeczyć.
-Nie ważne. - mruknął, dopijając piwo. - Pójdę już, jestem wykończony. - powiedział i wstał.
-Więc pójdę z tobą. - jeśli myślisz, że mnie tak łatwo zbyjesz, Wilshere, to się grubo mylisz. - Odprowadzisz mnie? - wiedziałam, że nie odmówi.
-Jasne. - kiwnął głową, a ja powstrzymałam uśmiech triumfu. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi. Już kiedy miałam odchodzić, Lea zatrzymała mnie.
-Wszystko okej? - zapytała.
-Nie wiem. - mruknęłam.
-Pogadaj z nim. Jest po prostu zazdrosny o tego twojego znajomego. - wyjaśniła.
-Myślisz, że dałam mu powód?
-No wiesz, nie wyglądało to aż tak bardzo „koleżeńsko”. Nie powinnaś z nim flirtować, a już zdecydowanie nie na oczach swojego chłopaka. - odpowiedziała, robiąc minę „sorry, ale to prawda”.
-Wcale nie... - chciałam zaprzeczyć, ale zamilkłam. Właściwie zawsze wszyscy mi mówili, że ja i Tomek ciągle ze sobą flirtujemy. Ale po części tym charakteryzowała się nasza przyjaźń. Jednak dla dobra mojego związku z Wilsherem musiałam to zmienić. - Dzięki za szczerość.
-Powodzenia. - uśmiechnęła się, a ja ruszyłam w stronę Jacka, który czekał już przy drzwiach. Dogoniłam go i połączyłam swoją dłoń z jego, przeplatając nasze palce. Szliśmy w milczeniu przez jakiś czas, aż w końcu się zatrzymałam. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
-Nie będziesz się teraz do mnie odzywał? - zapytałam.
-Muszę pomyśleć. - odpowiedział.
-O czym?
-O rzeczach.
-Jack, nie musisz być zazdrosny o Tomka. - powiedziałam, stając naprzeciwko niego i chwytając za ręce. - To tylko dobry znajomy, nikt więcej.
-Przystojny znajomy. - wtrącił.
-Może to ja powinnam być zazdrosna? - szturchnęłam go w ramie, na co uśmiechnął się lekko, ale chwilę później znowu spoważniał i posmutniał. Ujęłam jego twarz w dłonie. - Jack, naprawdę nie masz się o co martwić.
-Na pewno? - spojrzał na mnie z niepewnością w oczach. - Wyglądałaś na bardzo zadowoloną będąc w jego towarzystwie.
-Bo dawno nie widziałam zarówno jego, jak i reszty znajomych mojego brata, z którymi dobrze się znam. - wytłumaczyłam. - Nie ufasz mi? - zapytałam zdziwiona i nieco urażona.
-Ufam, oczywiście, że ufam. To jemu nie ufam.
-Dopóki się z nim nie umawiasz, nie musisz. - powiedziałam, chcąc nieco rozładować atmosferę. Spojrzał na mnie z politowaniem.
-Po prostu nie jestem pewien, czy ty dla niego nie jesteś kimś więcej niż dobrą znajomą. - mruknął. - A nawet jestem całkiem pewien, że tak jest.
-Nawet jeśli, to nic na to nie poradzę. - powiedziałam i objęłam go w pasie.
-Gabe, czy między wami coś kiedyś było? - zapytał. Spuściłam na chwilę wzrok. - Czyli było. - powiedział i głośno wypuścił powietrze z płuc. Czułam, że jest zdenerwowany. Chciał się ode mnie odsunąć, ale nie pozwoliłam mu na to, umacniając uścisk.
-Całowaliśmy się raz czy dwa na jakiejś imprezie. Nie na trzeźwo. - powiedziałam, na co on kiwnął głową. Zmusiłam go, by na mnie spojrzał. - Jack, nie z nim jednym się całowałam, to oczywiste. Ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia, bo w mojej głowie siedzi teraz tylko jeden facet. - wspięłam się na palce, wspierając się na jego ramionach i pocałowałam.
-Hm, to było całkiem przekonywujące. - uśmiechnął się lekko.
-Mówiłeś, że jesteś wykończony, nie chcę cię męczyć. - uśmiechnęłam się złośliwie, na co on złapał mnie mocno, tak, że nie miałam możliwości ruchu i pocałował.
-Zero przyzwoitości. - mruknęła jakaś starsza kobieta, przechodząca obok nas. Oderwaliśmy się od siebie i zaśmialiśmy, za co zgromiła nas wzrokiem, fuknęła coś i poszła w swoją stronę. Spojrzeliśmy na siebie rozbawieni, a potem ruszyliśmy w stronę mojego domu.

Resztę wieczoru spędziliśmy siedząc otuleni w kocu na kanapie w moim pokoju, przed włączonym telewizorem, na który tak naprawdę nie zwracaliśmy uwagi. Przytuleni do siebie rozmawialiśmy zarówno o błahostkach, jak i na poważne tematy. Byłam szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy. Przeczesywał moje włosy swoimi palcami, a ja bawiłam się jego drugą dłonią. Co jakiś czas zaciskał pięść na moich palcach, kiedy łaskotałam wewnętrzną część jego dłoni.
-Za tydzień już mnie tu nie będzie. - powiedziałam nagle i westchnęłam smutno.
-Nie myśl o tym teraz. - otoczył mnie ramionami i pocałował we włosy. Wtuliłam się w niego plecami, obejmując jego ręce. Z oczu popłynęły mi łzy, ale nie chciałam żeby Jack je widział, więc nie odwracałam się do niego. Jednak zauważył, że płaczę, kiedy oparł brodę na moim ramieniu. Bez słowa wstał, wziął mnie na ręce i zaniósł na łóżko. Potem wrócił po koc z kanapy, by w końcu położyć się obok mnie, przykryć nas materiałem, mocno mnie objąć i utulić do snu swoim spokojnym i czułym głosem.

-Gabe, uratuj siostrę... - Jen, weszła do kuchni, gdzie jadłam jabłko, robiąc szczenięce oczka.
-W czym problem? - zapytałam i odgryzłam kolejny kawałek owocu.
-Zostawiłam portfel w barze, a mam tam wszystkie dokumenty, prawo jazdy włączając. Zawieziesz mnie do pracy? - poprosiła. Spojrzałam na zegarek. Była piętnasta, a o szesnastej Jack kończył trening i mieliśmy pojechać na poszukiwanie idealnej sukienki na moją studniówkę.
-Na którą masz? - zapytałam.
-Na szesnastą. Chciałam być wcześniej, więc niedługo powinnyśmy się zbierać. Jeśli mnie podrzucisz, bo inaczej wyjdę teraz.
-Podrzucę. Pójdę się szybko ogarnąć i góra za dwadzieścia minut jestem, okej?
Brunetka przytaknęła, więc poszłam na górę, po drodze wysyłając wiadomość do Jacka, żeby odebrał mnie  nie z domu a z „Domino”.

-Spokojnie, zaraz przyjedzie. - zaśmiała się Jenny, kiedy siedząc przy barze obracałam w palcach telefon. Nie był to objaw zdenerwowania, czy zniecierpliwienia. Po prostu zawsze tak robiłam, kiedy czekałam na coś i nie miałam co zrobić z rękami. W końcu jednak drzwi do baru się otworzyły i wszedł do nich Jack, a za nim Wojtek w towarzystwie jakiejś szatynki. Mimo iż zaskoczyło mnie to, że Wojtek przyszedł z dziewczyną, bo przecież do tej pory o żadnej nie mówił, to jednak nie zwróciłam na nią większej uwagi. Podeszłam do swojego chłopaka i przywitałam się z nim.
-Gotowy?
-Mam nadzieję. - uśmiechnął się. - Ale wcześniej poznaj dziewczynę Wojtka.
-Od kiedy on ma dziewczynę? - zdziwiłam się. Jack wzruszył ramionami, a ja w końcu spojrzałam na partnerkę Wojtka i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Ona również była zaskoczona moim widokiem.
-Cześć Gaba. - odezwała się pierwsza, ku wielkiemu zdziwieniu Wojtka, Jacka i Jen.
-Co ty tu, do cholery, robisz? - starałam się zachować spokój, ale było mi bardzo ciężko.
-To wy się znacie? - wtrącił Wojtek.
-Owszem.
Jack wyczuł, że ciężko mi się opanować, więc złapał mnie za rękę i ścisnął ją nieco, dodając mi otuchy.
-Gabi, to nie było tak, jak myślisz... - zaczęła, ale jej przerwałam.
-Zostawiłaś go, kiedy najbardziej potrzebował wsparcia. Kiedy najbardziej potrzebował ciebie! Mylę się? - spojrzałam na nią wyzywającym wzrokiem.
-Nie. - powiedziała spokojnie. - Ale miałam swój powód.
-Słucham? Co było takiego ważnego, że zostawiłaś swojego chłopaka i spieprzyłaś? - zapytałam. Nie odpowiedziała, spoglądając nerwowo na Wojtka. - Tak myślałam.
Sięgnęłam po płaszcz i torbę.
-Nawet nie wiesz, jak było mi ciężko przez to przejść...
-Tobie było ciężko?! - krzyknęłam. - Oddałam mu nerkę, byłam przy nim cały czas, patrzyłam jak cierpi, a ty śmiesz mi mówić, że to tobie było ciężko?! Nie rozśmieszaj mnie, bo nie ręczę za siebie.
-Spotkaj się ze mną, a obiecuję, wszystko ci wyjaśnię. - poprosiła.
-Nie chcę na ciebie patrzeć, a tym bardziej z tobą rozmawiać. - warknęłam i chciałam ją wyminąć, ale złapała mnie za ramię, tym samym zatrzymując. Szybko jednak wyrwałam rękę z jej uścisku.
-Gabryśka, przecież byłyśmy przyjaciółkami. - spojrzała na mnie tym swoim proszącym spojrzeniem, które jednak ani trochę na mnie nie podziałało.
-Dobrze to ujęłaś, Wiktoria. Byłyśmy. Do czasu, kiedy zostawiłaś Roberta, kiedy on najbardziej cię potrzebował.
Znowu ruszyłam ku wyjściu.
-Możesz mi chociaż powiedzieć, co u niego? - usłyszałam za sobą. Zatrzymałam się i odwróciłam zaskoczona.
-Żartujesz sobie?
-Nie. Dlaczego miałabym...
-Boże... Do tej pory nie zainteresowałaś się jego losem? Byliście razem ponad cztery lata, a ty...
-Gaba, o czym ty mówisz? - przerwała mi zaniepokojona.
-Przeszczep się nie przyjął. Robert umarł kilka dni po operacji. - odpowiedziałam i w końcu stamtąd wyszłam. Z ulgą zaczerpnęłam zimnego, świeżego powietrza. Szybko wyjęłam papierosa i odpaliłam go, mocno się zaciągając. Dym przemieszczający się we mnie działał kojąco na moje nerwy. Obok mnie pojawił się Jack, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
-Wiem, że obiecałam to rzucić, ale po prostu muszę, bo inaczej...
-Rozumiem. - przerwał mi, zbliżył się i pocałował mnie w czoło. - Kim była ta dziewczyna? O czym rozmawiałyście?
No tak, cała wymiana zdań odbyła się po polsku, więc jedynie Wojtek był w stanie nas zrozumieć. Swoją drogą, to ciekawa jestem, czy opowiedziała mu o swojej przeszłości.
-Nazywa się Wiktoria i była dziewczyną Roberta. - odpowiedziałam, ponownie zaciągając się.
-To ta, która go zostawiła? - zapytał, a ja w odpowiedzi pokiwałam głową, a później streściłam mu naszą rozmowę. O ile można to było nazwać rozmową.
-Możesz w to uwierzyć?! Przez rok nie dowiedziała się nawet, co się z nim dzieje! A podobno tak go kochała! Byli razem przez ponad cztery lata. Nie rozumiem tego...
-Może faktycznie miała jakiś powód? Może jednak powinnaś się z nią spotkać? - zapytał ostrożnie.
-Nie. Przy was ledwo powstrzymałam się przed rzuceniem się na nią. A co by było, gdybyśmy były same? Wolę nie myśleć, bo może jeszcze spodoba mi się któryś scenariusz...
Zauważył, że ze zdenerwowania trzęsą mi się ręce, więc podszedł do mnie i objął, gładząc dłonią po włosach.
-Dziękuję. - powiedziałam wtulona w jego ramię. - No, ale nie ma się co opieprzać, zakupy czekają.
Odsunęłam się od niego, zaciągnęłam papierosem po raz ostatni, a potem ugasiłam o śmietnik stojący przed barem. Złapałam go za rękę i pocałowałam, na co zareagował zmarszczeniem nosa z niezadowoleniem.
-Tak, tak, wiem. Smakuję papierosami. - zaśmiałam się, a Jack pociągnął mnie w stronę swojego auta.

środa, 3 października 2012

#27. "Już myślałam, że to jakiś zboczeniec."

Od rana pogoda była okropna. Cały czas padało, z tym, że z różnym natężeniem. Na półtorej godziny przed meczem wyruszyłyśmy z Jen taksówką po Leę, a potem na stadion. Po meczu wszyscy mieliśmy wrócić do naszego domu.-Pogoda idealna na bieganie za piłką przez półtorej godziny. - mruknęła Jennifer, kiedy znalazłyśmy się już na terenie stadionu, pod zadaszeniem.
-Przynajmniej mokre koszulki będą im się ładnie opinały na klatach. - zauważyła Lea, na co zareagowałyśmy śmiechem.
Mimo coraz gorszych warunków pogodowych i ostro grających przeciwników Arsenal wygrał mecz przewagą trzech bramek. Zmarznięte czekałyśmy pod autem Kierana. Deszcz nie przestawał padać, a wiatr targał parasolami. W końcu pojawili się chłopaki. Od razu pogratulowałyśmy im zwycięstwa, a zaraz potem ustaliliśmy, że Lea, Jen, Aaron i Kieran pojadą do domu autem Gibbsa, a ja zabiorę się z Jackiem, po drodze zahaczając jeszcze o jego dom.
-Jestem! - zawołał od progu.
-Przymknij japę, mama śpi! - na korytarzu pojawiła się jakaś blondynka, zapewne jego siostra. - O! - zatrzymała się, kiedy mnie zobaczyła.
-Cześć. - uśmiechnęłam się do zaskoczonej dziewczyny.
-Gabe, to moja siostra, Sue. Sue, to jest Gabe. - przedstawił nas Jack, biorąc ode mnie płaszcz.
-Twoja dziewczyna? - zapytała, przyglądając mi się. Jack przewrócił oczami, mrucząc, że „zaraz się zacznie”. - Jesteś za ładna dla niego. - stwierdziła.
-Przesadzasz, nie jest z nim tak źle. - zaśmiałam się, głaszcząc chłopaka po włosach.
-Może i jest przystojny i umie grać w piłkę, ale na tym kończą się jego zalety.
-Dzięki, Sue, zawsze stoisz murem za mną. - powiedział z ironią, rzucając w siostrę swoimi kluczami. Dziewczyna je złapała i odrzuciła bratu.
-Kto to, Sue? - z góry dobiegł nas męski głos.
-Jack z dziewczyną, tato. - odkrzyknęła. - Miło było poznać. - zwróciła się do mnie i poszła na górę, mijając ojca.
-Cześć, dzieciaki. - przywitał się, podchodząc do nas. My również się przywitaliśmy a potem Jack mnie przedstawił. - Dobra robota, synu. Wilsherowie mają oko do pięknych kobiet. - mrugnął do nas, a potem zniknął w kuchni, a my poszliśmy do pokoju Jacka, gdzie czekaliśmy aż jego mama się obudzi, ponieważ chciała z nim o czymś porozmawiać. Pół godziny później do pokoju weszła mama Jacka. Akurat, by przyłapać nas na obściskiwaniu się.
-Mamo, pukaj. - powiedział poirytowany chłopak.
-Och, nie wiedziałam, że masz gościa..
-O czym chciałaś porozmawiać?
-Właściwie... a, już o niczym. - machnęła ręką i spojrzała na nas z uśmiechem.
-W takim razie jedziemy do Gabe. - oznajmił.
-No chyba oszalałeś! - kobieta od razu przybrała groźny wyraz twarzy. - W taką pogodę?! - oburzyła się. Oboje spojrzeliśmy na okno. - Leje jak z cebra, pewnie nic nie widać. Absolutnie nigdzie was nie puszczę!
-Oj mamo...
-Ale bez dyskusji! Gabby, myślę, że powinnaś zadzwonić do domu i uprzedzić tatę, że nie wrócisz na noc. Jestem pewna, że przyzna mi rację, co do tego, że nie powinniście w taką pogodę nigdzie jeździć. Zaraz zrobię wam herbaty i jakieś kanapki, pewnie jesteście głodni. - skończyła i wyszła. Kiedy tylko zamknęła drzwi, zaśmiałam się, a Jack padł na łóżko, jakby właśnie przebiegł maraton.
-Ja nie wyrobię z tą kobietą. - westchnął.
-Daj spokój, jest genialna.
-Lepiej zadzwoń do ojca. Nie wypuści nas stąd chyba, że nagle zacznie świecić słońce.
-Biorąc pod uwagę fakt, że już dwudziesta, posłucham twojej rady. - stwierdziłam i wybrałam numer taty. Faktycznie, przyznał mamie Jack’a rację.
-Więc jakie plany na spędzenie wieczoru? - zapytałam, przysiadając na fotelu i wzięłam do ręki jedną z kanapek, które przyniosła nam mam Jacka.
-Pomyślmy... Może jakiś film? - zaproponował. Przytaknęłam, więc rozłożyliśmy się na łóżku z laptopem i włączyliśmy jakiś film akcji. Najwyraźniej akcja nie była tak wciągająca, albo po prostu Jack był zmęczony, bo już po pół godzinie filmu zasnął. Wstałam ostrożnie, żeby go nie obudzić, wyłączyłam laptopa i odłożyłam go na biurko. Postanowiłam sama się obsłużyć i zajrzałam do szafy, z której wyjęłam jakąś koszulkę, od razu się w nią przebierając.
-Widzę, że się rozgościłaś.
Odwróciłam się, by zobaczyć siedzącego Jacka, który mi się przyglądał.
-Widzę, że mnie podglądasz. - odpowiedziałam. Wstał i zaczął zbliżać się do mnie powoli.
-Jesteś moją dziewczyną, w moim pokoju, przebierającą się w moją koszulkę. - wyliczył. - Nie sądzę, żeby to się zaliczało do podglądania. - uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie.
-Ale pewności nie masz. - wytknęłam mu język. - Nie chciałam cię budzić, więc obsłużyłam się sama. - powiedziałam, wskazując na koszulkę.
-Masz dobry gust, wybrałaś moją ulubioną. - uśmiechnął się, a ja objęłam go za szyję, splatając swoje dłonie na jego karku.
-Mogę ją zmienić, jeśli chcesz.
-Nie trzeba, dobrze w niej wyglądasz.
-Sugerujesz, że w innej wyglądałabym źle? - uniosłam do góry jedną brew.
-Oczywiście, że nie. Chodziło mi o to, że...
-Żartowałam. - przerwałam mu i musnęłam jego usta. - Idź się ogarnij.
-Sugerujesz, że jestem nieogarnięty? - sparodiował mnie, za co dostał cios w klatkę piersiową, a potem wyszedł z pokoju.

Obudziłam się pierwsza. Zegar na ścianie wskazywał kwadrans przed dziewiątą, a mnie w ogóle nie chciało się już spać. Podniosłam głowę i spojrzałam na Jacka. Wyglądał naprawdę uroczo, kiedy spał, z lekkim uśmiechem na twarzy. Przyglądałam mu się przez chwilę, a on jakby to wyczuł i powoli otworzył oczy.
-Mógłbym się tak budzić codziennie. - powiedział, przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
-Co za dużo to nie zdrowo. - stwierdziłam i oddałam pocałunek. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, więc zaprzestaliśmy czułości, a kiedy Jack zaprosił gościa do środka, w drzwiach pojawiła się jego siostra.
-Za pół godziny będzie śniadanie. - poinformowała nas, a potem wyszła.
-Nie chcę wstawaaaać. - jęknął Jack, przyciągając mnie do siebie i wtulił się w moje ramię.
-Życie jest brutalne, Słonko. - zaśmiałam się, pocałowałam go w czoło i usiadłam, przeciągając się, a potem wstałam. Ubrałam spodnie, a frotką znalezioną w jednej z kieszeni związałam włosy w niedbałego koka. Zdjęłam jego koszulkę i sięgnęłam po swoją, kiedy poczułam jak obejmuje mnie w pasie i składa pocałunki na karku i ramionach, przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Mimo to wysunęłam się z jego uścisku i nałożyłam na siebie ubranie.
-Coś się stało? - zapytał zaskoczony. - Zrobiłem coś...
-Nie, nie o to chodzi. - przerwałam mu. Nie wyglądał na przekonanego. Podeszłam do niego i wzięłam za ręce. - Naprawdę. Nie chodzi o ciebie tylko... - zawahałam się.
-Tylko?
-Tylko o mnie. Nie lubię czegoś w sobie. - wyjaśniłam.
-Masz kompleksy?
-Jeden.
-Co? Gabe, jesteś piękna. Masz wspaniałe ciało, nie rozumiem, co może ci się...
-Blizna. - przerwałam mu. - Nienawidzę jej. Ledwie mogę na nią patrzeć. A kiedy pomyślę, że ktoś inny miałby ją zobaczyć, lub dotknąć... Doprowadza mnie to do szału. - powiedziałam i spuściłam głowę. Jack chwycił mnie delikatnie za podbródek i podniósł moją twarz tak, bym na niego spojrzała.
-Dla mnie jesteś idealna. Z blizną, czy bez. Kocham cię i nie zmieni tego to, czy ją zobaczę, czy nie, jasne? Jasne? - powtórzył, bo nic nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się i mocno do niego przytuliłam.
-Czym ja sobie na ciebie zasłużyłam, Wilshere? - zapytałam, a w odpowiedzi usłyszałam jego śmiech.

Po zjedzonym śniadaniu spędziłam jeszcze trochę czasu z Jackiem i Sue, a potem zgarnął mnie Kieran, który wracał do domu po odwiezieniu Lei. Ten dzień postanowiłam w całości poświęcić nauce (tak, wiem, tak samo jak całe te ferie, ale to nie moja wina, że wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło). Zrobiłam sobie kubeł gorącej herbaty, potem wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w świeże ciuchy i zakopałam się w nauce. Co jakiś czas schodziłam tylko na dół po kolejne przekąski. Kiedy się uczę muszę coś przeżuwać, bo dzięki temu lepiej mi się myśli. Kiedy zeszłam na dół po południu, tym razem w kuchni byli też Kieran z ojcem.
-A ty znowu przyszłaś jeść? - zdziwił się Kieran, za co zmierzyłam go ostrym spojrzeniem, a on odpowiedział szerokim uśmiechem.
-Co jesz? - zajrzałam mu przez ramię, by potem pokraść mu z kanapki plasterek sera i pomidora. Uchylając się przed jego ręką, która chciała uderzyć mnie w głowę podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam słoik Nutelli, nabrałam pełną łyżeczkę kremu, od razu wciskając ją do buzi i schowałam pojemnik. Potem zapiłam potężnym łykiem mleka i wyciągnęłam z szafki krakersy. Kieran przyglądał mi się z dziwną miną.
-Ale masz spust. - powiedział w końcu z nutką podziwu w głosie. Wzruszyłam ramionami.
-Mam na coś smaka, tylko sama nie wiem na co. - powiedziałam, rozglądając się po kuchni.
-Może ty w ciąży jesteś. - zaśmiał się Kieran, a ojciec wypluł przed siebie resztki herbaty. Na szczęście stał już przy zlewie, gdzie chciał odstawić kubek, więc większość napoju trafiła do zlewu, a część na jego koszulę. Spojrzał na mnie TYM spojrzeniem. Cholera, szykuje się pogadanka.
-Dzięki Kieran. - warknęłam do chłopaka, obrzucając go najbardziej morderczym spojrzeniem, na jaki było mnie stać, na co chłopak się zaśmiał i z talerzem pełnym kanapek opuścił kuchnię.
-Gabi...
-Nie, tato, nie jestem w ciąży! - przerwałam mu.
-Jesteś pewna? - zapytał. Spojrzenie, które mu posłałam rozwiało jego wątpliwości. - No dobrze. Ale, proszę, usiądź. - wskazał na krzesło, naprzeciw którego sam usiadł.
-Tato... - jęknęłam, ale posłusznie usiadłam.
-Kochanie, wiem, że jesteś dorosła i sama o sobie decydujesz, ale pamiętaj, nie rób niczego, czego potem będziesz żałowała. - powiedział.
-Tato, bez obrazy, ale wolę zrobić coś i później żałować, że to zrobiłam, niż nie zrobić i żałować, że nie zrobiłam. - odpowiedziałam, na co ojciec się uśmiechnął.
-Szkoła Roberta... - mruknął, a ja się uśmiechnęłam. - Ale pamiętaj, nie warto się z niczym spieszyć.
-Wiem, tato. - pokiwałam głową.
-To dobrze. - uśmiechnął się. Widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale się krępuje.
-No powiedz to, bo się udusisz tym za chwilę. - odezwałam się po chwili milczenia.
-Czy ty i Jack...
-O nie! O tym nie będziemy rozmawiać! - powiedziałam stanowczo, wstałam z krzesła i chciałam wyjść z kuchni.
-W takim razie porozmawiam z Jackiem. - rzucił od niechcenia. Zatrzymałam się gwałtownie.
-Tato, nawet się nie waż. - pogroziłam mu palcem. - I nie, nie spałam z nim.
-A z kimś innym?
-Tak. - odpowiedziałam. - Ale nie będziemy to tym teraz rozmawiać! Ani teraz, ani w ogóle. - dodałam szybko, bo widziałam, że chciał coś dodać. - To był pierwszy i ostatni raz, kiedy o tym rozmawialiśmy, jasne? - spojrzałam na niego. Chyba czuł się równie niezręcznie co ja, rozmawiając ze mną na ten temat. Kiwnął głową, więc opuściłam pomieszczenie, oddychając głęboko i przyrzekając sobie w myślach, że zabiję Kierana. Żeby odreagować postanowiłam pogadać z Paulą przez kamerkę.
-Gabryyś! Jak ja się za tobą stęskniłam! - zawołała, kiedy tylko jej twarz pojawiła się na ekranie mojego komputera.
-Ja za tobą też. - odpowiedziałam z uśmiechem i objęłam monitor, jakbym obejmowała przyjaciółkę. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, co u nas. Niemal udusiła się ze śmiechu, kiedy powiedziałam jej o rozmowie z ojcem, która miała niedawno miejsce. Zagadała też o mój coraz bliższy powrót do kraju. Humor od razu jakoś mi się pogorszył.
-Coś widzę, że nie chcesz za bardzo wracać. - powiedziała, ściągając brwi, jak to zwykle robiła, kiedy coś odkrywała. Wzruszyłam ramionami.
-Z jednej strony, tęsknię za Polską. Za tobą, za znajomymi, za mamą, Lusią, za dziadkami. Boże, o dziwo nawet za szkołą...
-O wierz mi, że ma za czym. Ci sami debile co zwykle, będący nawet większymi debilami od czasu do czasu i nauczyciele z coraz większą napinką na maturę. - wywróciła oczami.
-No dobra, cofam szkołę. - zaśmiałam się. - Ale nie chcę też stąd wyjeżdżać. - mruknęłam.
-Jack. - stwierdziła.
-Nie tylko. Zżyłam się z Kieranem i Jen. Z Aaronem, z Leą, z ich znajomymi. Z ojcem też coraz lepiej mi się układa. Szkoda mi ich wszystkich zostawiać. - powiedziałam czując, że zbiera mi się na łzy.
-Oj Gaba, nie rozklejaj się! My cię bardziej kochamy, więc nie pierdol, tylko wracaj tu czym prędzej! - rozkazała.
-Zobaczę, co się da zrobić.
-A w ogóle, to ktoś się za tobą skrada. - powiedziała, wskazując na kogoś za mną. Odwróciłam się i zauważyłam Aarona, który stał na środku mojego pokoju i wpatrywał się w moją przyjaciółkę z rządzą mordu w oczach.
-Ty się tak w nią nie wpatruj, bo się zacznę zastanawiać, czy Jen nie ma powodów do zazdrości. - odezwałam się, ściągając na siebie spojrzenie Walijczyka.
-Pff, jeszcze czego. - prychnął. Przyciągnęłam pufę do swojego fotela i dałam chłopakowi znać, by na niej usiadł.
-Tak w ogóle, to Aaron, to jest Paulina, Paulina, poznaj Aarona.
Polka pomachała przyjaźnie ręką, z nieco przesadnym uśmiechem na twarzy, a Ramsey kiwnął jej głową.
-A co cię do mnie sprowadza, Aaron?
-Porywam cię. - oznajmił mi z wyszczerzem. - Skoro wyjeżdżasz za tydzień, postanowiliśmy, że każdy dzień do twojego wyjazdu spędzimy z tobą. Musimy się tobą nacieszyć, nie?
-Och, czyli cały tydzień będę się musiała z wami użerać... - westchnęłam z udawanym cierpieniem.
-Życie jest ciężkie. - wzruszył ramionami. - A teraz zbieraj się. Za pięć minut widzę cię na dole. - powiedział, pożegnał się z Paulą i opuścił mój pokój. Ja również pożegnałam się z przyjaciółką, szybko się ogarnęłam i zbiegłam na dół, gdzie czekali już na mnie Kieran i Aaron. Z resztą mieliśmy spotkać się w barze, gdzie pracowała Jen. Dotarliśmy tam po paru minutach drogi. Było już tak kilku Kanonierów z partnerkami lub bez. Podeszliśmy we trójkę do stolika w kącie, zajmowanego przez nich, a równo z nami pojawiła się przy nich Jen, od razu czule witając się z Aaronem. Kieran rozejrzał się po znajomych, a kiedy nie zauważył wśród nich Lei, wyszedł za zewnątrz zadzwonić do niej, a ja usiadłam na kanapie obok Jacka, wcześniej całując go na powitanie.
-Dawno się nie widzieliśmy. - uśmiechnął się
-Całe wieki. - wtrącił Aaron i pokazał nam język.
-Spieprzaj. - powiedzieliśmy razem z Jackiem, wywołując śmiech całej naszej grupy. Dwie godziny później w barze nie było wolnego miejsca, a my siedzieliśmy i śmialiśmy się w najlepsze z kolejnych historii opowiadanych przez chłopaków. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i ściągnęłam brwi, nie mogąc rozpoznać numeru. Nie mówiąc nic wstałam i wyszłam na dwór, by jak najszybciej odebrać telefon. Oczywiście, jak to ja, nie wzięłam ze sobą płaszcza...
-Halo? - odebrałam niepewnym głosem.
-Joł, Gaba, jak tam w wielkim świecie?
-Jasiek! - zawołałam zaskoczona ale i ucieszona telefonem od kumpla. - Weź mnie nie strasz! Już myślałam, że to jakiś zboczeniec. - zaśmiałam się.
-Spokojna twoja rozczochrana, to tylko ja. - po jego głosie mogłam poznać, że się uśmiecha.
-Coś się stało? - zapytałam. Poczułam, że ktoś otula mnie moim płaszczem. Oczywiście był to Jack.
-Nie, spokojnie. Chciałem tylko się upewnić, czy wracasz na studniówkę, czy może jednak pierdolisz system i rzucasz szkołę.
Strzeliłam się dłonią w czoło. Całkiem zapomniałam o studniówce!
-Zapomniałaś? - zapytał, a potem wybuchł śmiechem.
-To nie jest zabawne! Ja nie mam jeszcze nawet kiecki! - krzyknęłam do słuchawki, na co Jack spojrzał na mnie lekko zaniepokojony.
-Spokojnie, jeszcze masz czas. Przecież to dopiero piątego lutego. Przypominam, gdybyś zapomniała. - powiedział, kiedy się już uspokoił.
-No przecież wiem. - mruknęłam poirytowana. - Ale nie martw się, wracam za tydzień i idziemy razem na studniówkę. Jeśli jeszcze nie zmieniłeś zdania.
-Oczywiście, że nie. Nie zostawiłbym cię na lodzie. - odpowiedział nieco oburzony.
-Dobra, dobra, już się tak nie bulwersuj.
-Nie bulwersuję. Ale za to kończę, nie chcę zbankrutować. - powiedział. - Do zobaczenia, Gaba.
-Do zobaczenia. - odpowiedziałam, rozłączyłam się i odwróciłam do Jacka. - Dziękuję za płaszcz. - uśmiechnęłam się i musnęłam jego usta.
-Wszystko w porządku? - zapytał, obejmując mnie.
-Tak, po prostu zapomniałam o własnej studniówce i o tym, że nie mam jeszcze sukienki. - odpowiedziałam. - Czuję, że szykuje się wypad na zakupy z Jen i Leą.
-A czemu nie ze mną, hmm? - trącił mój nos swoim. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Myślisz, że podołasz? - zapytałam sceptycznie.
-Wątpisz we mnie?
-Jestem bardzo marudna i wybredna, jeśli chodzi o zakupy.
-A ja bardzo cierpliwy.
-Niech ci będzie. - uległam. - Więc kiedy?
-Jutro?
-Okej. Ale pamiętaj, że sam się o to prosiłeś. - ostrzegłam go i pociągnęłam za rękę z powrotem do baru. Chłopak wrócił do stolika, a ja poszłam zamówić kolejne piwo.
-Znowu się spotykamy. - usłyszałam słowa wyszeptane do mojego ucha po polsku.