sobota, 16 sierpnia 2014

#35. Time to say goodbye.

Rany, nawet nie wiecie, jakiego mam stresa przed dodaniem tego rozdziału. Chciałam wynagrodzić Wam to czekanie i napisać naprawdę dobry kawałek, ale czuję, że mi się nie udało. Wiem, że stać mnie na coś lepszego. Może to przez tę przerwę w pisaniu? Może jak się rozkręcę będzie lepiej.
Poza tym, chciałam jeszcze powiedzieć Wam wielkie, przeogromne DZIĘKUJĘ! Nawet nie macie pojęcia, jak ucieszyłam się, widząc Wasze komentarze pod notką, która pojawiła się po rocznej przerwie. Naprawdę nie spodziewałam się, że aż tyle osób jeszcze pamięta o tym blogu. Wzruszyłam się, serio. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję :*. Mam nadzieję, że nie przyniosę Wam zawodu tym odcinkiem.

***



No i stało się. Nadszedł trzydziesty stycznia. Dzień, którego pragnęłam odkąd tylko dowiedziałam się o wyjeździe. Dzień, którego nadejścia nie chciałam, odkąd pewien Londyńczyk zawrócił mi w głowie. Byłam zaskoczona, kiedy po przebudzeniu zobaczyłam, że spałam zaledwie parę godzin. Byłam dziwnie wypoczęta. Jack nadal spał, przyciskając mnie do siebie. Czułam jego ciepły oddech na szyi. Ostrożnie i z niemałym trudem, wyplątałam się z jego silnego uścisku. Założyłam bieliznę i koszulkę Jacka, a potem poszłam do łazienki. Ochlapałam twarz wodą i przyjrzałam się odbiciu w lustrze. Uśmiechnęłam się, starając przekonać się samą siebie, że będzie dobrze. Słabo wyszło. Westchnęłam zrezygnowana i wyszłam z łazienki. Omal nie krzyknęłam, kiedy przed sobą zobaczyłam blondwłosą dziewczynę.
-Cholera. - odetchnęłam, przykładając dłoń do szybko bijącego serca.
-Przepraszam. - uśmiechnęła się sympatycznie. - Wszystko w porządku? - zapytała, a ja w odpowiedzi kiwnęłam głową. - Mam nadzieję, że noc się udała. - mrugnęła do mnie okiem. Poczułam, że się rumienię.
-Tak, dzięki. - odpowiedziałam, uśmiechając się.
-Zakładam, że królewna jeszcze śpi? - zapytała, wskazując na drzwi do pokoju swojego brata.
-Spał, kiedy wychodziłam.
Wywróciła oczami.
-Pójdę zrobię nam jakieś śniadanie. Tylko pewnie wcześniej będę musiała skoczyć do sklepu po świeże pieczywo. - westchnęła. - A jeśli chcesz wziąć prysznic, to zaraz podrzucę ci ręcznik. I pewnie jakieś kosmetyki, co?
-Byłoby świetnie.
Tak, prysznic to był wspaniały pomysł. Dziewczyna od razu dała mi potrzebne rzeczy, więc poszłam z powrotem do łazienki. Po wyjściu spod prysznica czułam się miliard razu lepiej. Jakbym za pomocą wody zmyła z siebie wszystkie zmartwienia i złe myśli. Tym razem uśmiech w lusterku był o wiele bardziej szczerzy. Ponownie nałożyłam bieliznę i koszulkę Jacka, mokre włosy zawinęłam w ręcznik i wróciłam do pokoju. Jack stał na środku pokoju, w pośpiechu zapinając pasek spodni. Kiedy drzwi za mną zamknęły się tym samym zdradzając moją obecność, podniósł głowę. Wyraźna ulga wymalowała się na jego twarzy, kiedy podszedł do mnie i przytulił mocno.
-Spokojnie, Wilshere. - zaśmiałam się, obejmując go.
-Przestraszyłaś mnie. - powiedział, wzmacniając uścisk. - Myślałem, że już wyszłaś.
-I zostawiłam torebkę i ubrania? - zaśmiałam się, obejmując jego szyję.
-Ktoś kłapnął drzwiami wejściowymi a jak otworzyłem oczy ciebie nie było. - wyjaśnił, ani na chwilę nie luzując uścisku.
-Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. - przytuliłam się do niego mocno. Nie chciałam myśleć o tym, że to nasze ostatnie wspólne chwile. Za kilka godzin będę już w Warszawie, sama. - O której musisz być na stadionie? - zapytałam, odsuwając moje myśli od tematu, który z pewnością ściągnął by łzy na moje policzki.
-O jedenastej. Mamy jeszcze dwie godziny dla siebie.
-Zadzwonię do taty żeby po mnie przyjechał. - chciałam odsunąć się od chłopaka, ale nawet odrobinę nie poluźnił uścisku.
-Odwiozę cię - powiedział. - I nie kłóć się ze mną. - dodał, przerywając mi, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Wywróciłam oczami. - A teraz idziemy do łóżka. - powiedział stanowczo i wziął mnie na ręce.
Leżeliśmy, przytulaliśmy się i całowaliśmy. Mogłabym spędzić tak cały dzień. Niestety, dane było nam spędzić tak ledwie dwadzieścia minut. Później Sue napisała bratu SMS'a z prośbą o ściągnięcie naszych dupsk na śniadanie.
-Ostatnio strasznie pyskuje. - zauważył Jack.
-Wiesz, powinieneś być jej wdzięczny. To naprawdę dobra siostra. - szturchnęłam go. Niewdzięcznik. Podniosłam się i siadłam na brzegu łóżka, rozciągając się.
-Mogłaby być lepsza. Na przykład mogłaby nam przynieść śniadanie do pokoju. - wyszczerzył się. Przypełznął bliżej mnie, kładąc głowę na moim udzie.
-Jesteś strasznie wymagający. - zaśmiałam się, przeczesując palcami jego włosy. - Podaj mi swój telefon.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale sięgnął po urządzenie. Zaczęłam wstukiwać wiadomość, chichocząc cicho przez łaskotki, które powodował całusami w mój brzuch. Skrzywiłam się, kiedy dotarł do mojej blizny i delikatnie przejechał po niej palcem.
-Jack... - urwałam, kiedy poczułam jego usta na najbardziej znienawidzonym przeze mnie miejscu na moim ciele. Zacisnęłam powieki i wstrzymałam oddech. Poczułam to mrowienie u nasady nosa, które zwiastowało łzy. Nie, nie będę płakać. Wypuściłam powietrze powolnym, drżącym oddechem. Jest w porządku, Gaba. Jest okej. Delikatnie dotknął dłonią mojego policzka, przekręcając moją głowę w swoją stronę. Otworzyłam oczy, napotykając jego niesamowite tęczówki.
-To powód do dumy, wiesz? Jesteś bohaterką - powiedział przekonywująco, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Poza tym, jest cholernie seksowna. - dodał, wywołując mój śmiech. Położyłam dłoń na jego karku i przyciągnęłam go do pocałunku.
-Chodźmy już na dół. Susie czeka. - powiedziałam, przerywając pocałunek. Wstałam, pociągając za sobą chłopaka, nałożyłam spodnie i zeszliśmy na dół.
-'Jasne, siostrzyczko. Będziemy za pare minut. Jesteś najlepsza.' - Sue przeczytała wiadomość na głos. - Serio myślałaś, że uwierzę, że to Jack pisał? - spojrzała na mnie z politowaniem.
-Zawsze można spróbować, nie? - wyszczerzyłam się.

Oboje opóźnialiśmy wyjście z domu Jacka do ostatniej sekundy. Jakby to miało oddalić w czasie mój wyjazd. Niestety, jedynie doprowadziliśmy do tego, że mieliśmy mniej czasu na pożegnanie.
-Wejdziesz do środka? - zapytałam, kiedy zatrzymał auto przed moim domem. Już jego spojrzenie wystarczyło mi za odpowiedź.
-Nie mogę, przepraszam. - pocałował mnie w dłoń. Nie puszczał jej niemal przez całą drogę.
-W porządku. Nie chcę, żebyś się spóźnił. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. - Wiesz, że nas to nie ominie. - odezwałam się, po kilku minutach ciszy. Ciągle siedzieliśmy w jego aucie i żadne z nas nic nie mówiło, nic nie robiło. Uśmiechnął się smutno i puścił moją dłoń, żeby otworzyć drzwi i wysiąść z auta. Ja zrobiłam to samo. Jack wziął mnie za rękę i podeszliśmy pod bramkę.
-To tylko cztery miesiące. - powtórzyłam po raz kolejny dziś, chcąc pocieszyć siebie i jego.
-Tak. Szybko minie. - pokiwał głową, splatając nasze palce ze sobą. Przeniosłam wzrok z naszych dłoni, na jego twarz. Uśmiechał się, ale jego oczy były smutne, przygaszone. To i tak lepiej, niż ja. Ja nie mogłam nawet zdobyć się nawet na uśmiech. Strach był silniejszy. Bałam się, że sobie nie poradzę, że nie damy rady, że nam nie wyjdzie i go stracę, albo że wrócę, ale on już nie będzie mój. Łzy szybko pojawiły się na moich policzkach. Jack od razu przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno. Objęłam go w pasie i nie chciałam puszczać. Chciałam zostać tak już na zawsze.
-Będzie dobrze, skarbie. - powiedział cicho, głaszcząc mnie po włosach. - To tylko cztery miesiące. - powiedział.
-Szybko minie. - odpowiedziałam. Odsunęłam się od niego na tyle, by móc widzieć jego twarz. - Obiecaj, że na mnie zaczekasz. - wbiłam w niego wzrok. Uśmiechnął się.
-Czekałem na ciebie dziewiętnaście lat. Cztery miesiące to pikuś. - zaśmiał się. - Obiecaj, że do mnie wrócisz.
-Obiecuję.
Przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam. Nie chciałam nawet myśleć o tym, ile czasu minie, zanim znowu będę mogła to zrobić. Kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy, oboje wiedzieliśmy, że na niego już czas, chociaż żadne z nas nie powiedziało tego na głos.
-Kocham cię - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy, zapamiętując dokładnie ich odcień, ich kształt.
-Ja ciebie bardziej. - odpowiedział, uśmiechając się. Odruchowo przejechałam palcem po dołeczku na jego prawym policzku.
-Niemożliwe. - skontrowałam.
-Możliwe.
Oboje się zaśmialiśmy, jednak trwało to tylko chwilę.
-Do zobaczenia wkrótce. - powiedziałam, musnęłam jego usta po raz ostatni i przeszłam przez bramkę. Nie oglądałam się. Szłam prosto przed siebie, prosto do domu. Gdybym spojrzała przez ramię, z pewnością bym zawróciła. Poza tym, nie chciałam, żeby widział, że znowu płaczę.

Kiedy tata zawołał, że już czas, rozejrzałam się po pokoju po raz ostatni, upewniając się, że nic tu nie zostawiłam. Całe pomieszczenie wyglądało na niezamieszkałe. Zupełnie tak jak wtedy, kiedy weszłam tu po raz pierwszy.
-Gabryś, naprawdę musimy już iść! - zawołał tata po raz kolejny. Odetchnęłam ciężko, wzięłam w rękę swoją torebkę i wyszłam z pokoju. Na dole czekali na mnie wszyscy domownicy poza Kieranem. Była za to Lea. Wszyscy po kolei pożegnali mnie, przytulając, całując i życząc bezpiecznego lotu.
-Oh, i żebyś się nie zdziwiła, kiedy znajdziesz w walizce prezent od nas. - powiedziała Jen, kiedy zakładałam swoją kurtkę.
-Taka mała zrzutka od znajomych. - dodała Lea. - Niech się dobrze noszą.
-Okej. Dzięki. - odpowiedziałam z uśmiechem.
-I jeszcze to. - Jen podała mi coś, co wyglądało na dużą książkę w ładnej, czerwonej oprawie. Otworzyłam księgę na przypadkowej stronie i oniemiałam. To nie była książka. To był album ze zdjęciami z całego mojego pobytu tutaj.
-Jesteście cudowni. - powiedziałam szczerze wzruszona i jeszcze raz uściskałam dziewczyny. Siedzący w samochodzie tata zatrąbił po raz kolejny. Po raz kolejny podziękowałam domownikom za gościnę, pożegnałam się ostatecznie i wyszłam z domu.

-Masz wszystko? - upewnił się tata, kiedy czekaliśmy na lotnisku. - Dokumenty? Portfel?
-Tak.
-Bilet? Telefon?
-Tato! Mam wszystko. - zapewniłam go.
-Dobrze. To dobrze. - pokiwał głową. - Pamiętaj, zadzwoń do mamy i do mnie, jak tylko wylądujesz w Warszawie. I daj mi znać, jak dotrzesz już do domu.
-Pamiętam.
-Ktoś po ciebie przyjedzie na dworzec? Może potrzebujesz pieniędzy na taksówkę?
-Nie trzeba. Paula ma skminić jakiegoś szofera i po mnie przyjechać do Warszawy.
-Dobrze. Coś jeszcze miałem...
-Tato! - jęknęłam już nieco poirytowana jego zachowaniem. - Poradzę sobie, jestem już dużą dziewczynką.
-Racja. - uśmiechnął się, przytulając mnie.
-Wiesz, że możesz już iść? Za chwilę będą wpuszczać na pokład. Mogę poczekać te parę minut sama.
-Poczekam z tobą - powiedział stanowczo. Już miałam się sprzeciwić, kiedy usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Ściągnęłam brwi zdezorientowana i zaczęłam się rozglądać.
-Gabe! - usłyszałam po raz kolejny, tym razem wyraźniej. Odwróciłam się i ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam kierującego się w moją stronę Jacka. Ruszyłam ku niemu, zostawiając tatę samego.
-Co ty tu robisz? - zapytałam, przytulając się do niego. - Co z meczem?
-Zawarłem z trenerem umowę. - odpowiedział. - Powiedział, że jeśli strzelę bramkę, zwolni mnie po pierwszej połowie. Więc strzeliłem dwie i jestem. - wyszczerzył się zadowolony.
-Okej, to świetnie. Ale po co? Przecież pożegnaliśmy się wcześniej.
-Wiem, ale zapomniałem życzyć ci bezpiecznego lotu. - zaśmiał się.
-Ty jesteś nienormalny. - parsknęłam.
-Wiem, moja dziewczyna często mi to powtarza. - odpowiedział, a potem mnie pocałował. Zaraz potem tata mnie zawołał. Musiałam udać się na dalszą odprawę. Z ciężkim sercem pożegnałam się z tatą i Jackiem. To tylko cztery miesiące. Szybko minie.

W trakcie lotu przejrzałam album od londyńczyków, który schowałam do bagażu podręcznego. Fantastyczny prezent. W końcu zamknęłam księgę i schowałam ją do torby. Usiadłam ponownie akurat, kiedy mijała mnie stewardessa. Od razu ją rozpoznałam. Ta sama kobieta rozmawiała ze mną, kiedy leciałam do Londynu. Ona również mnie poznała.
-W końcu pani wraca. - zaśmiała się.
-Tak. - westchnęłam nie do końca zadowolona.
-Wszystko w porządku?
-Byłoby lepiej, gdyby samolot zawrócił. - zaśmiałam się, a ona razem ze mną.
-Widzę, że pobyt w Londynie nie okazał się być taki straszny. - powiedziała z uśmiechem.
-Aż sama nie mogę w to uwierzyć.

Po nieco ponad dwugodzinnym locie, w końcu wylądowałam w Warszawie. Od razu wykonałam telefony do mamy, taty i Jacka, wszystkich po kolei zapewniając, że wylądowałam bezpiecznie. W międzyczasie odebrałam bagaż, pakując go na wózek i poszłam na poszukiwanie Pauli. Najpierw ją usłyszałam, a potem dopiero zobaczyłam. Pożegnałam się z Jackiem i zakończyłam połączenie. Zaraz potem rzuciła się na mnie przyjaciółka, mocno ściskają i trajkocząc o tym, jaka okropna jestem, że ją zostawiłam i jak się za mną stęskniła. W końcu wypuściła mnie ze swoich objęć i mogłam przywitać się z Jankiem, moim partnerem na studniówkę i najwyraźniej również szoferem. Chłopak przejął ode mnie bagaże i udaliśmy się na parking, a potem w podróż do domu.

Powrót do szkoły był absolutną masakrą. Za nic w świecie nie mogłam się przestawić na odpowiedni tryb. Wstawanie wcześnie rano, powrót to domu po południu, zakuwanie do nocy. Nadrobienie tych wszystkich zaległości wcale nie było łatwe i teraz plułam sobie w brodę, że nie poświęciłam nauce więcej czasu, kiedy byłam w Londynie. Ale z drugiej strony, nie miałam kiedy. Ciągle coś się działo...

Jak się okazało, w Polsce też się działo. Nie wyobrażacie sobie mojego zdziwienia, kiedy po powrocie do domu, zastałam tam Johna, brata Elizabeth. Jeszcze większym zaskoczeniem było, kiedy na drugi dzień spotkałam go przy grobie Roberta. Mężczyzna nie chciał mi nic wytłumaczyć bez mamy. Dopiero kiedy wieczorem siedliśmy we trójkę, mama wyjaśniła mi wszystko. To John był ojcem Roberta. Nieźle pokręcone, co? Chociaż właściwie, mogłam się tego domyślić po tym, jaka mama opowiedziała mi o swojej znajomości z Johnem z młodzieńczych lat. I po rozmowie z ojcem jego związku z mamą. To wszystko nieźle zamieszało mi w głowie, ale ostatecznie stwierdziłam, że dopóki mama jest szczęśliwa, to chyba nie mam się czym martwić.
Korzystając z okazji, że już siedziałyśmy i rozmawiałyśmy na niełatwe tematy, opowiedziałam mamie o mojej rozmowie z Wiktorią i o wszystkim, czego się od niej dowiedziałam. Kiedy doszłam do końca historii, była zdruzgotana. Nie mogła sobie darować, że niczego nie wyczuła, że niczego nie zauważyła. Ciężko było jej przetłumaczyć, że nie mogła nic zrobić, by jakkolwiek zmienić bieg wydarzeń. Obiecałam jej, że rano zadzwonię do mamy Wiktorii i poproszę, by zaprowadziła nas na grób małej Alicji.

Życie leciało na łeb na szyję, nie zatrzymując się ani na chwilę, chociaż czasem bardzo tego chciałam. Po studniówce, na której wybawiłam się jak chyba jeszcze nigdy w życiu, wszystko toczyło się w zastraszająco szybkim tempie. Zanim się zorientowałam, pisałam już maturę, a chwilę później leciałam do Anglii na ślub ojca i Elizabeth.
 

niedziela, 3 sierpnia 2014

Cześć czołem.

Tak, ja żyję. Szok, no nie?
Szczerze mówiąc, jak odzyskałam login i hasło na tego bloga (które zapomniałam jakieś pół roku temu, brawo ja...), to miałam zamiar wejść tu tylko po to, by go skasować. Myślałam, że już dawno nikt tu nie zaglądał, ale miło się rozczarowałam, widząc komentarze z maja i czerwca. No i tak wpadło mi na myśl, że może jednak warto dokończyć tą historię tak, jak obiecałam. Bo obiecywałam nie raz i nie dwa, że nie odpuszczę tego opowiadania, dopóki nie doprowadzę go do końca. Głupio byłoby nie dotrzymać obietnicy...
Tak więc informuję, że wracam! Będę zarywać noce, chodzić nie wyspana do pracy, ale wracam i dokończę. Postaram się w ciągu tygodnia, góra dwóch wrzucić jakiś świeży odcinek :).
Trzymajcie się chłodno! (bo ja cała spływam z tego gorąca :/)