niedziela, 23 września 2012

#1. "Daj spokój, nie będzie tak źle."


I oto jestem. Jest pół godziny po czwartej rano, a ja stoję sama na środku wielkiego Heathrow, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Ojciec miał mnie odebrać z lotniska. Mówił, że będzie na mnie czekać, ale nawet nie zainteresowałam się tym, gdzie ma czekać. Nie pomyślałam też, żeby wziąć numer telefonu, czy adres, by w razie czego sama dojechać do jego domu. Brawa dla mnie! Jednak po paru minutach bezsensownego kręcenia się po lotnisku, usłyszałam swoje imię.
-Gaba! Gabryś!
Odwróciłam się o 180 stopni i zobaczyłam ojca próbującego przecisnąć się przez grupę Japońskich turystów. Miał rozpięty płaszcz, niechlujnie, w pośpiechu zarzucony na szyję szalik. Policzki i nos były czerwone od zimna panującego na zewnątrz. Na czarnych włosach i na ramionach leżał topniejący w coraz szybszym tempie śnieg. Ojciec w końcu przedarł się przez lekko zdezorientowanych Japończyków, i dobiegł do mnie, biorąc mnie w ramiona i mocno do siebie przytulając. Mimowolnie wtuliłam się w niego, obejmując mocno ramionami.
-Jak ja się stęskniłem. - powiedział całując mnie najpierw gdzieś we włosy, a potem w czoło.
„Jak się stęskniłeś, to mogłeś przyjechać” pomyślałam, ale nie powiedziałam tego głośno.
-Cześć, tato. - odezwałam się w końcu.
-Jak podróż? - zapytał biorąc moje walizki i ciągnąc je w stronę wyjścia.
-Normalnie. Dobrze. - odpowiedziałam, ruszając za nim.
-W domu wszystko w porządku?
-Mhm. - mruknęłam. Ojciec spojrzał na mnie tym wzrokiem i już wiedziałam, że za chwilę czeka mnie wykład o tym, że on wie, że ja nie popieram jego decyzji, i że on chciałby więcej z nami przebywać, ale między nim a mamą się od dłuższego czasu nie układało, a z Elizabeth jest szczęśliwy, bla, bla, bla...
-Gabryś...
-Luśka napisała ci list. - przerwałam mu. Już tyle razy słyszałam tę samą gadkę, że znam ją na pamięć. - Stwierdziłyśmy razem, że szybciej będzie jeśli przekażę ci go osobiście, niż pocztą. Kazała odpisać ci jeszcze dziś. - powiedziałam, szukając w torbie koperty od siostry i potrącając połowę mijających mnie ludzi. - Ach, już wiem, gdzie. - przypomniałam sobie i sięgnęłam do kieszeni płaszcza, który miałam przerzucony przez ramię. Wyciągnęłam lekko pogniecioną kopertę i podałam ojcu. Spojrzał na mnie wymownie i od razu załapałam, że nie ma jak go wziąć, bo przecież ciągnie moje dwie walizki. - To dam ci go w domu. - powiedziałam, wrzucając list do torby. Zatrzymaliśmy się przy samym wyjściu żebym mogła się ubrać, po czym wyszliśmy na mroźne, wietrze zewnątrz.
-Ale piździ. - jęknęłam, naciągając mocniej na uszy czapkę.
-Gabrysia!
-Znaczy się zimno jest. Gorzej niż w Polszy.
-W zeszłym tygodniu rozpętała się tu prawdziwa zima. - oznajmił. - To nasz samochód. - zatrzymał się przy dużym, czarnym Hummerze. Woow. - Ma tak być przez najbliższy miesiąc. - wrócił do tematu pogody, a ja omal nie wsiadłam do auta ze złej strony, w ostatniej chwili przypominając sobie o panującym w Anglii ruchu lewostronnym.
-Och, no idealnie wręcz. Tylko marzyłam, żeby z zimnej Polski trafić do jeszcze zimniejszej Anglii. Wypas.
-Daj spokój, nie będzie tak źle. - odpalił auto i wyjechał na ulicę, a ja powstrzymałam się od sceptycznego komentarza. - Kiedyś nie mogłaś się doczekać śniegu i...
-Śnieg lubię. Nie lubię, kiedy jest tak wietrznie i mroźno.
-Za to miej do mamy pretensje. To po niej to masz.
-Taaa... niechęć do mrozów, długie nogi, proste zęby, szybką przemianę materii, lenistwo i niewyparzoną gębę. A po tobie tylko włosy.
-Mocne, ciemne i zdrowe. Chyba nie masz na co narzekać.
-Mogłyby nie odrastać tak szybko.
-Szybko? Od czasu, kiedy się ostatnio widziałem, nie urosły ci prawie wcale.
-To było pół roku temu. Od tego czasu podcinałam je dwa razy.
Nic nie odpowiedział. Ja też już nic nie mówiłam, tylko gapiłam się w okno, na otaczające mnie miasto.
-Już prawie jesteśmy na miejscu. - oznajmił, kiedy przejeżdżaliśmy przez osiedle domów jednorodzinnych.
-Wydawało mi się, że mieszkasz w wieżowcu. - powiedziałam, bo nigdzie w okolicy takowych nie widziałam.
-Kupiłem dom. Teraz mieszkamy tutaj.
-MieszkaMY? - zapytałam, podkreślając ostatnią sylabę.
-No tak. Ja, Elizabeth i jej dzieci.
-ŻE CO?! Kiedy zamierzałeś mi o ty powiedzieć?
-Myślałem, że wiesz. Mówiłem o tym mamie, nawet Luiza o tym wie. - odpowiedział z tym swoim wkurzającym spokojem.
No tak, czyli pewnie Luśka mówiła mi to podczas jednego z jej słowotoków po przeczytanym liście od ojca, relacjonując co u niego nowego, kiedy ja byłam zajęta czym innym i tylko przytakiwałam od czasu do czasu, by myślała, że jej słucham.
-Nie wiedziałam. - bąknęłam i zaczęłam modlić się, by te dzieci nie okazały się jakimiś małolatami, które będę musiała pewnie niańczyć, albo nadętymi nastolatkami, z którymi nie będzie szło się dogadać. Spojrzałam na zegarek – 5:20. Czyli pewnie będę miała okazję przekonać się o tym dopiero za parę godzin, bo raczej nie zerwą się o tej porze na nogi, by przygotować mi komitet powitalny. Przynajmniej ja bym się nie zerwała... W końcu ojciec zatrzymał auto przed dużym, kremowym domem z niedużym ogródkiem. Tata zostawił auto na krawężniku.
-Witaj w domu. - powiedział z uśmiechem.
-Nie zajeżdżasz na podwórze?
-Nie, za kwadrans muszę wyjechać do pracy,
-I zostawisz mnie tu samą?
-Daj spokój, nie będziesz przecież sama. Elizabeth ma dziś wolne, Jennifer nocowała u koleżanki, ale pewnie wróci zanim się obudzisz. A w domu zawsze jest ciocia Elizabeth, Emma. Och, jak ona gotuje! Nie będziesz chciała stąd wyjeżdżać!
-Ale ja nie znam tych ludzi!
-No to poznasz. Jenny jest trzy lata starsza od ciebie, ale na pewno się dogadacie. Też uwielbia ten zespół, jak mu tam... Linkin Pank.
-Park. - jęknęłam z nutką irytacji w głosie.
-Haha, Jen też zawsze mnie poprawia, z tą samą irytacją w głosie. Na sto procent się dogadacie!
-Taaa, na pewno. - mruknęłam. - Chodźmy już. Chcę to mieć za sobą. - powiedziałam i wysiadłam z auta. Rozejrzałam się wokół. Pierwsze skojarzenie, jakie od razu mi się nasunęło, to Wisteria Lane z „Gotowych na wszystko”. Taka sama ulica, podobne domy. Z tym, że już po samych wnętrzach widać było, że to bogata okolica i nie tak sąsiedzka, jak ta filmowa. Każda posiadłość miała minimum półtorametrowe ogrodzenie/siatkę/płot i potężną bramę, broniącą wjazdu na jej teren.
Dom taty otoczony był ładnym, brązowym płotem, niewiele niższym ode mnie. Skoro ja mam skromne sto sześćdziesiąt centymetrów, ten płot mierzył jakieś sto pięćdziesiąt pięć centymetrów. Wjazdu strzegła brama, taka sama jak płot, zapewne automatyczna. My jednak weszliśmy przez bramkę. Tata od razu podał mi kod otwierający ją. Zapisałam go w telefonie, na wypadek zapomnienia. Szliśmy po zaśnieżonym chodniku kilka metrów, mijając ośnieżony ogródek, w którym stały jedynie dwa drzewa, w niedużej odległości, przy drugiej stronie płotu. Szeroki wjazd prowadził do garażu przybudowanego przy domu, a chodnik do drzwi wejściowych. Zauważyłam jednak, że ciągnie się dalej przy ścianie i skręca razem z załamaniem ściany w prawo. Potem zobaczę, gdzie prowadzi. Tata otworzył potężne, dębowe drzwi i zaprosił mnie gestem ręki do środka. Hol robił wrażenie. Był duży i przestronny. Jak poinformował mnie ojciec, pierwsze drzwi na lewo prowadziły do kuchni połączonej z jadalnią, a następne do sypialni ciotki Emmy. Pierwsze drzwi na prawo prowadziły do piwnicy, pralni i garażu, następne do salonu, a ostatnie do sypialni taty i Elizabeth. Naprzeciw wejścia znajdowały się ciemne, drewniane, lekko skręcające schody prowadzące do pokojów dzieci Elizabeth, a także dwóch gościnnych, z czego jeden przeznaczony był dla mnie. Na lewo od balkonu pokój ma Jennifer, a naprzeciw niej jest gościnny. Po prawo od balkonu jest pokój Kierana, a naprzeciw mój. Pod balkonem jest wyjście na werandę i do dużego ogrodu, a po prawej gabienet-biblioteka i łazienka. Każdy z pokoi na górze miał oddzielną, niedużą łazienkę z prysznicem. Kiedy ojciec opowiadał mi to wszystko, rozebrałam się i rozejrzałam dokładnie po pomieszczeniu.
-No to tak ogólnie, to by było na tyle. Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze czuła.
Otoczona tą elegancją i wypasem – na peewno, tatku, nie masz co się martwić.
-Po domu możesz chodzić w jakich butach chcesz, bylebyś zmieniła je po przyjściu z dworu. - powiedział widząc, że jestem na bosaka.
-Okej. Potem wyciągnę coś z bagażu.
Ojciec spojrzał na zegarek.
-Czas mnie goni. Chodź, pokażę ci pokój. - powiedział i ruszył z moimi walizkami schodami w górę. - I przepraszam cię najmocniej, ale póki co będziesz musiała dzielić łazienkę z Kieranem.
-Co? Czemu?
-Zbudowaliśmy wspólną, z przeznaczeniem dla Jen i Kierana. W starym domu też dzielili łazienkę i myśleliśmy, że im się to podobało. Najwyraźniej z wiekiem przeszła im ochota na posiadanie czegokolwiek wspólnego poza datą urodzenia. To bliźniaki. - wyjaśnił. - Planujemy przebudowanie łazienki na dwie, ale chcemy poczekać z tym do lata. Z łazienki można wyjść do pokoju, ale z pokoju nie można wejść do łazienki, więc nie ma obawy, że jedno wejdzie, gdy drugie będzie w środku. Można wejść tylko z korytarza.
-No dobra. - westchnęłam. - Może jakoś przeżyję.
Cóż, z takim pokojem, to przeżyję na pewno! Duże łóżko, wielka czerwona sofa postawiona przed plazmą. Pod telewizorem półka z DVD. Zdziwiłam się widząc na niej ulubione filmy.
-Przemaglowałem mamę.-wyjaśnił ojciec.
Duża szafa. Ba, cała garderoba! Toaletka. Półka na płyty, po części zapełniona moimi ulubionymi pozycjami. Niepotrzebnie, bo i tak wszystko mam na komputerze, ale zauważyłam też kilka albumów, których nie posiadałam, a ściągnęłam z internetu. Zawsze to będę miała czystsze sumienie wiedząc, że mam na odtwarzaczu oryginalne kawałki. Na biurku stojącym pod oknem leżały dwa nieduże pakunki.
-Co to? - zapytałam.
-Otwórz, to zobaczysz. A teraz przepraszam, Gabi, ale musze lecieć do pracy.
-Och cholera jasna! Zaspałam!

Prolog


I'm on the HIGHWAY TO HELL!
On the HIGHWAY TO HELL!
I'm on the HIGHWAY TO HELL!
On the HIGHWAY TO HELL!
HIGHWAY TO HELL!
I'm on the HIGHWAY TO HELL!
HIGHWAY TO HELL
HIGHWAY TO HELL!
HIGHWAY TO HELL!
I'm on the HIGHWAY TO HELL!
HIGHWAY TO HELL!
-PRZEPRASZAM PANIĄ!!
Zdjęłam słuchawki z uszu i spojrzałam pytającym wzrokiem na stewardessę.
-Przepraszam, czy mogłaby pani przestać śpiewać. Pasażerowie się skarżą.
Rozejrzałam się wokół siebie. Gdzieś z przodu kobieta słuchała muzyki przez słuchawki, prawdopodobnie w ogóle mnie nie słysząc, po drugiej stronie samolotu starsza pani chrapała z głową opartą o okno. Fuuuj, ślini się... Tylko z tyłu samolotu siedział urzędas w garniaku i łypał na mnie gniewnym okiem znad jakichś papierów. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i pomachałam. Prychnął, mruknął coś pod nosem i wlepił wzrok w swoje kartki.
-Jasne, - zwróciłam się do stewardessy - przepraszam.
Kobieta podziękowała mi uśmiechem.
-Czy czegoś pani potrzeba?
-Taak, zawrócić samolot do Polski. - kobieta ponownie się uśmiechnęła. - Nie, dziękuję, jest dobrze. Wie pani kiedy wylądujemy w Londynie? - zapytałam.
-Za około godzinę będziemy na miejscu.
-Dziękuję.
Pewnie teraz myślicie "o co w tym wszystkim chodzi?". Cóż, sama do końca nie wiem. Jedyne co wiem, to że dwa dni temu, w piątek, mama przyszła do mojego pokoju i oznajmiła mi:
-Jedziesz na ferie do taty.
Prosiłam, groziłam, błagałam, płakałam i krzyczałam. Na nic się to zdało. Jedynie obie z mamą się na siebie obraziłyśmy i nie odzywałyśmy do następnego popołudnia. Teraz prawdopodobnie nadal zastanawiacie się, o co tu chodzi, czemu nie chcę jechać do ojca. Ale to już wam mogę wytłumaczyć. Mój ojciec - Daniel Gado, lat 44, cztery lata temu wyjechał do Londynu, gdzie jego przyjaciel załatwił mu bardzo dobrze płatną pracę w jednej z filii firmy jego ojca. Nie wracał przez dwa lata. Dzwonił, pisał, dzwonił i pisał, przesyłał prezenty na urodziny, święta. Ale się nie pojawiał. Kiedy wrócił, rodzice oznajmili, że się rozwodzą. I podobno to wcale nie przez to, że ojciec znalazł sobie kogoś tam, w Anglii. Chociaż, właściwie to jeszcze przed jego wyjazdem między rodzicami nie zbyt się układało. Ale to nie zmienia faktu, że zostawił mamę i nas, wyjeżdżając z dnia na dzień. W ciągu tych dwóch lat widziałam go raz. Pół roku temu w Wielkanoc. Przyjechał w niedzielę rano, a we wtorek rano wyjechał. I tyle go widzieli... Luiza, moja młodsza siostra, zachwycona jest każdym kontaktem z ojcem. Czy to mailem, czy to telefonem, czy to listem. Tym ostatnim najbardziej. Od kiedy nauczyła się pisać i czytać, cały czas pisze z ojcem listy. Za to ja, unikam go jak ognia. Oczywiście, kocham ojca, ale nie potrafię mu wybaczyć tego, że tak łatwo przyszło mu porzucenie nas. Nie wyobrażam sobie, jak mam spędzić z nim najbliższy miesiąc. Tak, dobrze słyszeliście, miesiąc. Zostanę w Anglii na całe święta, a potem także przez okres moich ferii zimowych. Miałam oczywiście plany, mieliśmy pojechać grupą w góry. Odkładałam na ten wyjazd przez cały rok. A zaraz po powrocie mieliśmy także pojechać na koncert do Warszawy. Koncert, którego wyczekiwałam od dawna. Ale mama za nic wzięła sobie moje plany, o których zresztą doskonale wiedziała, i ustaliła z ojcem, że do niego pojadę. Ja, oczywiście, dowiedziałam się o wszystkim ostatnia...

Tak więc teraz siedziałam w tym nędznym samolocie, odbywając podróż do piekła. Bo nie wierzę, że będzie inaczej. Od czterech lat nie przeprowadziliśmy na żywo normalnej rozmowy, a od dwóch lat nawet przez telefon nie zamieniliśmy więcej nić po dwa zdania. Nie ukrywam, że z mojej winy... A teraz mam spędzić z nim sam na sam miesiąc. Cały miesiąc. A nawet więcej. Sześć tygodni. SZEŚĆ. Czterdzieści dwa dni. Tysiąc osiem godzin. Sześćdziesiąt tysięcy czterysta osiemdziesiąt minut.