W samolocie siedziałam jak na szpilkach. Im bliżej Londynu, im bliżej lądowania, tym bardziej nie mogłam się doczekać. Tak strasznie stęskniłam się za tym miastem, ale przede wszystkim za ludźmi, których tu poznałam. Ostatni raz widziałam się z nimi wszystkimi, kiedy przyleciałam tu w lutym na mecz Arsenalu w Lidze Mistrzów. Grali wtedy z Barceloną i wygrali. Od tego czasu, nie licząc rozmów przez Skype, nie widziałam się z Leą, Jen, Kieranem, Aaronem, tatą i całą resztą. Jedynie Jackowi udało się przyjechać do mnie raz, w ciągu następnych niecałych czterech miesięcy. Oczywiście nie miałam mu tego za złe. Miał zobowiązania wobec klubu i doskonale to rozumiałam. Starałam się go wspierać najlepiej jak mogę i z całego serca kibicowałam mu, kiedy tylko grał. Chyba wszystkich zdziwiło to, jakim zagorzałym kibicem Arsenalu się stałam. Włącznie ze mną. Moi znajomi nie mogli uwierzyć w moją nagłą zmianę odnośnie sportu i piłki nożnej. Luiza też wkręciła się w oglądanie meczy. Zwłaszcza, jeżeli grał Kieran, w którego była wpatrzona jak w obrazek. Odniosłam wrażenie, że stał się dla niej równie ważny, jak Robert. I naprawdę mnie to cieszyło.
Mała strasznie cierpiała z powodu tego, że ja już jadę do Londynu, a ona musi jeszcze zostać. Niestety, szkoła kończyła sie dopiero za miesiąc. A ja wsiadłam w samolot niemal od razu po maturach. Właściwie, to od razu. Wczoraj zaliczyłam mój ostatni egzamin, którym był ustny angielski. Skłamię, jeżeli powiem, że stresowałam się tą krótką rozmową z egzaminatorem. Podeszłam do tego totalnie na luzie, pewna swoich umiejętności i zdałam z maksymalnym wynikiem. Mama podsumowała to słowami: niespodzianki nie było. Za to ja miałam niespodziankę, kiedy wręczyła mi bilet na dzisiejszy lot. Byłam pewna, że polecę dopiero wtedy, kiedy i ona będzie leciała z Luizą, ale rodzice postanowili wynagrodzić mnie za dobre ukończenie liceum i jak na razie pozytywne wyniki matur. Od razu pobiegłam się pakować, a na wieczornej imprezie ze znajomymi, którą kończyliśmy etap szkolny a zaczynaliśmy wakacje, podzieliłam się nowinami z Paulą. Była mniej szczęśliwa niż ja. Prawdę mówiąc, była wściekła, bo miałyśmy czerwiec spędzić razem, przed moim wyjazdem na całe wakacje do Anglii. Całkowicie o tym zapomniałam, co w ogóle nie poprawiło mojej sytuacji. Dziewczyna gniewała się na mnie przez cały wieczór. Pozostali znajomi również się dąsali, że tak ich wystawiam w ostatniej chwili, ale ostatecznie mi darowali i wszyscy bawiliśmy się dobrze. Poza Pauliną, niestety. Mimo to wróciłam do domu o czwartej nad ranem, chociaż na lotnisko musieliśmy wyruszyć o dziewiątej. I choć spałam naprawdę bardzo krótko, wstałam bez problemu. Byłam cała nabuzowana emocjami. Nie spałam ani w ciągu trzygodzinnej jazdy do Warszawy, ani w ciągu dwugodzinnego lotu, tak bardzo nie mogłam się doczekać, aż w końcu tam będę. Byłam po prostu masą skumulowanego spektrum emocji, którym przewodziła ekscytacja.
I w końcu byłam. W końcu wylądowałam na Heathrow. Zniecierpliwiona odebrałam bagaż i niemal pobiegłam do miejsca, w którym czekał na mnie tata. Kiedy tylko go zobaczyłam, rozglądającego się na wszystkie strony w poszukiwaniu mnie, na moją twarz wpłynął wielki uśmiech. Przyspieszyłam kroku i kiedy do niego dotarłam, mocno się do niego przytuliłam.
-Fajnie, że znowu z nami jesteś - powiedział, zamykając mnie w mocnym, bezpiecznym uścisku i całując w sam czubek głowy.
-Rany, ale się stęskniłam! - odsunęłam się od ojca i pocałowałam go w policzek.
-My wszyscy też - odpowiedział z uśmiechem. - Wyładniałaś znowu.
-Ta, jasne - prychnęłam. - Jak sytuacja w domu? - zapytałam ciekawa.
-Nadal nikt nic nie wie. Tylko ja i Beth - powiedział zadowolony z siebie. - A co najlepsze, wszyscy są teraz w domu!
-Wszyscy?
-Jenny, Kieran, Aaron, Lea i Jack.
Na sam dźwięk jego imienia moje serce zabiło mocniej. Nie byłam pewna, czy to normalne, ale wcale mnie to nie martwiło.
-Mieli gdzieś wychodzić, ale poprosiłem ich, żeby zaczekali na mój powrót, bo mam do nich bardzo ważną sprawę - powiedział i znacząco mrugnął okiem.
-No to chodź! Nie każmy im czekać! - w jedną rękę złapałam walizkę, w drugą rękę ojca i ruszyłam w stronę wyjścia. Ze śmiechem na ustach, ojciec odebrał ode mnie rączkę mojego bagażu i poprowadził w zupełnie drugą stronę. Nie moja wina, że to lotnisko jest takie wielkie. Każdemu może zdarzyć się pomyłka...
Dzisiejszy dzień nie należał do najcieplejszych, jednak moja kurtka znajdowała się gdzieś w walizce. Na szczęście do samochodu nie było daleko, a jak już się w nim znaleźliśmy, tata podkręcił ogrzewanie. Droga do domu, która za pierwszym razem zeszła mi bardzo szybko, teraz strasznie się dłużyła, ale w końcu zajechaliśmy pod dom.
-Idź, wezmę bagaż - powiedział ojciec. Nie zdążył dobrze zatrzymać auta, a ja już z niego wyskoczyłam, łapiąc tylko swoją torebkę. Podbiegłam do drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem. Elizabeth otworzyła dosłownie sekundę później.
-Gabby, jak dobrze cię widzieć - przywitała mnie ściszonym głosem, przytulając mnie. - Jak ci minął lot?
-Za długo, ale w porządku. Cieszę się, że w końcu tu jestem.
-Nie zatrzymuję cię. Są w salonie. - uśmiechnęła się do mnie, a ja od razu skierowałam się do wspomnianego pomieszczenia. Zatrzymałam się przed wejściem. Powinnam wpaść do środka, robiąc wejście smoka, czy może tak po prostu wejść jak gdyby nigdy nic i usiąść obok nich. Postanowiłam podejść ich po cichu. Ale będą mieli miny! Podeszłam do drzwi i oparłam się o futrynę. Kieran z Jen rozgrywali mecz w FIFĘ, Lea rozpraszała swojego chłopaka, a Aaron siedział na fotelu, wpatrzony w wyświetlacz telefonu.
-Zaraz wracam. - odezwał się Walijczyk, wstając. - Ale jak ktoś mi podejdzie kolejkę, to zniszczę. - dodał i odwrócił się w moją stronę. Kiedy tylko mnie zobaczył, stanął jak wryty.
-Ale mnie przepuścisz, co nie? - zapytałam. Pozostała trójka w mgnieniu oka odwróciła się w moją stronę.
-Gabe! - Aaron w końcu odzyskał głos. Podbiegł do mnie, złapał w pasie i podniósł do góry, ściskając i tarmosząc mną na lewo i prawo. Zupełnie tak, jak się spodziewałam. Zaraz potem zasypały mnie pytania typu skąd się tu wzięłam, czemu nikomu nie powiedziałam że przyjeżdżam i tym podobne. Odpowiadałam na nie, będąc ściskana przez dziewczyny. Potem dopchał się do mnie Kieran. Objął mnie ramionami i przytulił do siebie w typowo braterskim uścisku, który tak bardzo uwielbiałam i za którym tęskniłam. Poczułam się przez to bezpiecznie i wiedziałam, że jestem w domu. W drugim domu, bo jednak ten pierwszy był w Polsce, ale zdecydowanie jak w domu. Cmoknął mnie w czoło i wypuścił ze szczelnego uścisku, ale nadal trzymał mnie obok siebie, obejmując ramieniem.
-Wiecie, że bardzo się cieszę, że was widzę, ale chyba wszyscy wiemy, kogo chcę zobaczyć najbardziej, więc niech mi ktoś powie, gdzie on do cholery jest. - rozejrzałam się po twarzach przyjaciół, czekając na odpowiedź.
-Jacko poszedł do mojego pokoju, żeby do ciebie zadzwonić. - odezwał się Kieran. Szybko podbiegłam do torebki, którą upuściłam, kiedy Ramsey mnie tarmosił i wyjęłam z niej telefon. Był na wibracjach, więc nic nie słyszałam, ale Jack faktycznie próbował się ze mną połączyć. Kazałam pozostałym być cicho i odebrałam.
-Hej. - powitałam go bez entuzjazmu.
-Cześć Słońce. Coś się stało? - zapytał zmartwiony.
-Właściwie to tak. Zmienił mi się termin wylotu do Londynu. - odpowiedziałam. - O miesiąc.
-O miesiąc?! - powtórzył głośniej. - Jak to możliwe? Czemu? A co ze ślubem twojego ojca?
-Nie wiem, Jack. Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Odezwę się niedługo, dobrze?
-Gabe...
-Pamiętaj, kocham cię. - powiedziałam i rozłączyłam się, bo obawiałam się, że dłużej tego nie pociągnę. Wiedziałam, że będzie wściekły i że mi się za to oberwie, ale nie mogłam się powstrzymać.
-Będzie zły. - stwierdziła Lea. - Bardzo zły.
-Wiem. Dlatego przypomniałam mu, że go kocham. - wyszczerzyłam się. - Tak na wszelki wypadek, gdyby chciał mnie zamordować.
Trzask drzwi na górze przerwał naszą rozmowę.
-Szybko, zachowujcie się naturalnie! - rzuciłam i wybiegłam z salonu, chowając się za schodami. Jack zszedł na dół i poszedł do pomieszczenia, z którego ja właśnie czmychnęłam. Cicho podeszłam pod drzwi, zaglądając do środka.
-I jak poszła rozmowa? - zagadnęła Lea.
-Nie poszła. - odpowiedział, siadając na kanapie. Wziął do ręki butelkę piwa, która stała przed nim i napił się. - Jedyne, czego się dowiedziałem, to tego, że przyleci miesiąc później, niż było planowane.
-Jesteś zły?
-Jen, dziwisz mi się? Myślałem, że w końcu spędzimy razem trochę więcej czasu. Chociaż miesiąc! A jeśli przyleci dopiero w sierpniu, to połowę czasu będę spędzał na treningach... A może coś się stało?
-Oh, daj spokój, nie wymyślaj. - Lea poklepała go pocieszająco po ramieniu, a potem machnęła na mnie ręką. Weszłam do salonu i po cichu zakradłam się pod kanapę.
-Była jakaś przygnębiona i nie mogła ze mną rozmawiać. Może coś się stało i po prostu nie chciała mi o tym powiedzieć? - zaczął panikować, więc stwierdziłam, że już czas.
-A kto mówił, że to będzie miesiąc dłużej? - zapytałam, obejmując szyję Jacka ramionami i pocałowałam go w policzek. Zaskoczony odchylił się, by na mnie spojrzeć. Najpierw wyglądał, jakby zobaczył ducha, ale zaraz potem uśmiechnął się. Bez słowa wstał, w mgnieniu oka obszedł kanapę i mocno mnie przytulił. Objęłam go, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Serce waliło mi w piersi oszalałe z radości, a do oczu napłynęły łzy. Żeby je schować, wtuliłam twarz w ramię chłopaka. W końcu niechciane, słone krople zaczęły spływać po moich policzkach i znikać w jego t-shircie. Nie przeszkadzało mu to i dalej staliśmy razem w mocnym uścisku. W tym momencie nic nie mogłoby mnie bardziej uszczęśliwić. Czułam, że pozostali się na nas gapią, ale szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to ani odrobinę.
-Pokaż mi się. - odezwał się w końcu, odsuwając mnie od siebie jedynie na tyle, żeby móc widzieć moją twarz. Starł kciukami łzy z mojej twarzy, a potem mnie pocałował. Tak bardzo brakowało mi jego pocałunków. - Mógłbym cię teraz udusić gołymi rękami, wiesz? - powiedział, odsuwając się. - Jak mogłaś mi to zrobić? Myślałem, że wyjdę z siebie!
-Tak, wiem. Widziałam. - zaśmiałam się widząc jego frustrację. Wyglądał tak uroczo.
-Przestań być taka z siebie zadowolona!
-Ale kiedy jestem! Niespodzianka mi się udała, chyba nie możesz zaprzeczyć.
-Tak. Niespodzianka i moje rozstrojenie nerwowe.
-No dobra, przepraszam. A teraz przestań już marudzić i mnie pocałuj! - rozkazałam, na co przystał z chęcią.
Wieczorem wylądowaliśmy w barze, gdzie spotkałam jeszcze więcej dawno nie widzianych znajomych. Przyszło kilku chłopaków z klubu, niektórzy z partnerkami, Steven miał zmianę za barem... Było fantastycznie. Niestety biorąc pod uwagę niewielką ilość snu, jaką dostarczyłam mojemu organizmowi ostatniej nocy, dość szybko zaczęło łapać mnie zmęczenie. Starałam się wytrzymać jak najdłużej, ale o dwudziestej drugiej się poddałam i Jack odwiózł mnie do domu. Oczywiście, został na noc. Tak naprawdę był to dziś pierwszy raz, jak zostaliśmy sam na sam. Chciałam zostać na nogach całą noc, rozmawiać z nim, patrzeć na niego, nacieszyć się nim, ale nie byłam w stanie. Moje próby utrzymania otwartych oczu jedynie doprowadzały Jacka do śmiechu i wręcz rozkazał mi iść spać.
-Nie chcę spać. - mruknęłam sennym głosem niezadowolona.
-Oczy ci się same zamykają. - zaśmiał się, składając kolejny czuły pocałunek na moim czole. - Czemu jesteś taka uparta?
-Nie jestem uparta. Po prostu się stęskniłam. Chcę się tobą nacieszyć. Chcę cię przytulać, całować, słuchać twojego głosu...
-Mamy na to całe wakacje, kochanie. Zaczniemy od jutra. Teraz śpij.
Westchnęłam niezadowolona, co poprawnie odebrał za sygnał poddania się. Przyciągnął mnie do siebie, pozwalając mi wtulić twarz w jego szyję.
-Obiecuję, że nie puszczę cię przez całą noc. - zapewnił, zaciskając swoje ramiona wokół mnie mocniej.
-A jak zachce mi się siku? Albo tobie?
Zaśmiał się tuż przy moim uchu. Uśmiechnęłam się, słysząc ten dźwięk bezpośrednio, a nie przez słuchawkę telefonu.
-Wtedy zrobię wyjątek. Ale tylko wtedy. - odpowiedział. - Kocham cię, Gabby.
Chciałam odpowiedzieć mu to samo, ale nie zdążyłam. Zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, tak jak obiecał, ciągle trzymał mnie w swoich ramionach. Byłam wyspana, wypoczęta i szczęśliwa. Dawno nie miałam tak udanego poranka, a to wszystko tylko dlatego, że Jack był tuż obok mnie. Leżałam bezczynnie i przyglądałam mu się, napawając się widokiem. Wyglądał tak spokojnie, tak uroczo. Mogłabym się tak w niego wgapiać jeszcze przez godzinę, albo i dwie. Podniosłam dłoń do jego twarzy i delikatnie przejechałam nią po pokrytym zarostem policzku chłopaka. Podążając linią szczęki dotarłam do jego podbródka, kiedy mruknął coś przez sen. Zaśmiałam się pod nosem. Podniosłam się lekko i musnęłam jego usta. Uśmiechnął się. Ponownie złożyłam swoje usta na jego. Tym razem poczułam, jak jego wargi poruszają się, oddając pocałunek. Bez większego wysiłku pociągnął mnie tak, że teraz leżałam na nim.
-Dzień dobry. - zamruczał w moje usta i ponownie złączył je ze swoimi. - Naprawdę miła pobudka. Mogę tak codziennie?
-Zobaczymy czy zasłużysz.
-Cieszę się, że jesteś. - powiedział zupełnie poważnie, zakładając kosmyk moich włosów za ucho. - Bałem się, że tylko mi się śniło że wróciłaś i śpisz obok mnie. Chyba, że to nadal jest sen.
-Nie jest. Możesz być pewny.
-Chyba musisz mnie uszczypnąć.
-Wolę zrobić coś innego. - Uśmiechnęłam się i po raz kolejny tego ranka pocałowałam go.
-Dokładnie coś takiego stałoby się we śnie. - powiedział między pocałunkami, po czym objął mnie jedną ręką i przykręcił tak, że teraz to on był nade mną.
-W takim razie oboje wciąż śnimy. - mruknęłam, kiedy za miejsce pocałunków obrał sobie moją szyję. Nie mogłam jednak zbyt długo wytrzymać bez jego ust na swoich. Nie miałam pojęcia, jak przetrwałam bez nich te kilka tygodni, skoro teraz nie mogłam wytrzymać nawet kilku minut. Na szczęście, szybko dostałam to, czego chciałam. Czułam, jak uśmiecha się przez pocałunek. Taki sam grymas gościł na mojej twarzy. Jego dłonie powoli przesuwały się w górę po mojej skórze, unosząc koszulkę.
-Gdyby to był sen, w tym momencie byś się pewnie obudził. - zaledwie te słowa opuściły moje usta, drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem
-Dzień dobry, gołąbeczki!
-A w rzeczywistości mamy Ramseya... - westchnął zrezygnowany Jack, opierając głowę o moje ramię.