No i znowu miesiąc... A nawet półtorej. No ale niestety sesja mnie trochę przerosła, konieczne będą poprawki marcowe :(. No a dziekanat jak zwykle służy pomocą i rzetelną radą i wcale nie trzeba biegać do niego miliard razy w jednej i tej samej sprawie... Ale żeby nie zganiać wszystkiego na wszystko wokół, to muszę się przyznać, że i mojej winy w tym sporo, bo zwyczajnie straciłam zapał do pisania. Na szczęście (pewnie zapeszę, ale...) powoli wraca, bo pisząc ten odcinek, napisałam z rozpędu kawałek następnego. A to dobry znak :).
Przepraszam Was za takie długie przerwy, ale pewnie już się przyzwyczailiście ;P. Dziękuję Wam za cierpliwość i mimo, że odcinki nie pojawiają się zbyt często, to Wy i tak na nie czekacie, czytacie je i komentujecie. Dziękuję Wam za to z całego serca! :*
***
Pierwsze zadanie na dziś: rozmowa z ojcem. Najtrudniejsze. Zastałam
go w salonie, kiedy oglądał jakiś program publicystyczny razem z Elizabeth.
Poprosiłam go na rozmowę w cztery oczy. Od razu rozpoznał po mnie, że to coś
poważnego. Poszliśmy do mojego pokoju, gdzie opowiedziałam mu wszystko, czego
dowiedziałam się od Wiktorii. Był w szoku. Nie żeby mnie to dziwiło. Nie obyło
się także bez łez, zarówno moich, jak i taty. Długo rozmawialiśmy o tym
wszystkim. Obiecał, że przy najbliższej możliwej okazji przyjedzie do Polski,
by odwiedzić groby syna i wnuczki. W końcu pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Zapewne by pójść na dół i opowiedzieć wszystko Beth. Dobrze, że ją miał.
-No to co zakładasz na wieczór? - do mojego pokoju wpadła
Jen. Wyjęłam z uszu słuchawki, wyłączając odtwarzacz mp3 i usiadłam.
-Jakieś rurki i... - nie dokończyłam, bo dziewczyna
przerwała mi głośnym, teatralnym śmiechem.
-No chyba nie. To wasza pierwsza randka, jakby nie patrzeć.
Musisz wyglądać olśniewająco. - podeszła do mojej szafy i otworzyła ją. - Nie...
nie... może to? Nie, nie. Jezu,
dziewczyno! Czemu ty nic tutaj nie masz? - westchnęła niezadowolona. Tak, nic
tu nie mam, a żeby zawieźć to wszystko z powrotem do Polski, będę chyba musiała
wziąć dwie dodatkowe walizki. - Idziemy do mnie. - złapała mnie za rękę i
ściągnęła z łóżka. Po chwili stałyśmy obie przed jej szafą, przeglądając jej
kiecki.
-Ta jest świetna! - wyciągnęłam śliczną sukienkę, z czarnym
gorsetem i czerwonym dołem.
-Jakoś nigdy nie miałam okazji w niej wyjść. O, zobacz!
Jeszcze metka jest. - zaśmiała się. - Przymierz ją. - rozkazała. Jak
powiedziała, tak zrobiłam. Zrzuciłam z siebie ubrania i włożyłam sukienkę.
Dziewczynie zaświeciły się oczy. Ona miała plan. - Poczekaj! - wybiegła z
pokoju i wróciła po chwili, z parą moich butów. Włożyłam je i zaprezentowałam
się dziewczynie. - Genialnie! - zaklaskała w ręce. - Jack będzie musiał cię
mocno pilnować. - dodała, na co obie się zaśmiałyśmy. Dobrałyśmy jeszcze
niewielką torebkę na długim łańcuszku i biżuterię. Potem ponownie przekopałyśmy
zarówno jej, jak i moją szafę, by znaleźć coś odpowiedniego dla niej. Na dwie
godziny przed czasem, zaczęłyśmy się szykować. Zajęłyśmy dwie łazienki na górze,
przez co Kieran musiał skorzystać z tej na dole. Potem zabunkrowałyśmy się w
moim pokoju, żeby punkt dwudziesta pojawić się w holu.
-Wyglądacie ślicznie, dziewczyny. - powiedział tata,
przyglądając się nam obu. Cóż, dwie godziny starannych przygotowań nie mogły pójść na marne. Efekt końcowy musiał być powalający!
-Lea i tak będzie wyglądała lepiej. - stwierdził Kieran, za
co obie uderzyłyśmy go w ramię. Pożegnaliśmy się z domownikami, którzy życzyli
nam udanej imprezy i wyszliśmy do taksówki, która właśnie podjechała.
Dwadzieścia minut później byliśmy pod klubem. Tym samym, w którym byliśmy by
świętować urodziny moje i Jacka. Wynajęta była dla nas jedna z dwóch sal. Na
drugiej odbywała się regularna impreza. Oby tym razem wszystko potoczyło się
lepiej, niż ostatnio...
Z Leą i chłopakami spotkaliśmy się przy szatni. Potem
odnaleźliśmy dzisiejszych solenizantów, by złożyć im życzenia. Chłopaki
zapewnili, że sprawa prezentów już jest załatwiona, jednak nie chcieli
powiedzieć nam w jaki sposób. W końcu odpuściłyśmy. Przez chwilę chodziliśmy po
sali i witaliśmy się z obecnymi. Oprócz chłopaków z klubu wraz z partnerkami,
było także wielu ich znajomych. Gdzieś w tłumie zauważyłam nawet brata Lei. W
końcu całą szóstką udaliśmy się do stolika. Po wypiciu drinków udałyśmy się na
parkiet a chłopaki stwierdzili, że na razie tylko poobserwują. Nie musiałyśmy
jednak długo czekać na partnerów. Niemal od razu obok nas pojawił sie Ed, Cesc
i Carlos Vela. Powygłupialiśmy się razem przez parę piosenek, a potem zmęczeni
wróciliśmy do stolików. O dziwo, żadnego z naszych chłopaków tam nie było. Nie
przejęłyśmy się tym za bardzo, tylko poszłyśmy po kolejne drinki. Wypiłyśmy je,
a potem postanowiłyśmy sprawdzić drugą salę. Dziewczyny były ciekawe, czy nie
ma tak kogoś znajomego. Ed postanowił nam potowarzyszyć (albo popilnować, jak
śmiała się Lea). Trzeba przyznać, że frekwencja dziś dopisała. Ludzi było
mnóstwo. Również na tej sali, szybko znalazłyśmy partnerów do tańca. W sumie,
to oni znaleźli nas. Muszę przyznać, że brunet który do mnie podszedł, tańczył
naprawdę świetnie. I całkiem przyjemnie się z nim rozmawiało.
-Biorąc pod uwagę spojrzenia, jakie twoja koleżanka nam
rzuca zgaduję, że jesteś zajęta. - usłyszałam w pewnym momencie. Odwróciłam się
stronę dziewczyn. Jen, która akurat tańczyła z Edem łypała to na mnie, to na
Leę i jej partnera. Zaśmiałam
się.
-Tak jestem. - przytaknęłam. - A ona jest zbyt
nadopiekuńcza.
-Szkoda. - westchnął. - Że jesteś zajęta, nie, że ona jest
nadopiekuńcza. - dodał, wywołując mój śmiech. Na sali rozbrzmiały pierwsze
dźwięki wolnej piosenki. - Mogę? - zapytał, chcąc położyć dłoń na mojej talii.
-Jasne. - podobało mi się, że nie jest nachalny i że nie
pcha się tam, gdzie go nie chcą. Był bardzo sympatyczny. Położyłam dłonie na
jego ramionach, zachowując przyzwoity dystans i zaczęliśmy bujać się w rytm
muzyki. Mogliśmy też porozmawiać nieco swobodniej.
-No i to by chyba było na tyle. - stwierdziłam, widząc
zbliżającego się w naszą stronę Jacka. - Mój chłopak się zbliża.
-Może cię nie zauważył. - odpowiedział z nadzieją w głosie,
ale mimo wszystko odsunął się ode mnie i odwrócił w stronę Jacka, który właśnie
znalazł się obok nas. - Oddaję całą, zdrową i nienaruszoną. - powiedział
brunet, pokazując, że ręce trzymał przy sobie.
-Dzięki. - Jack nie był tak przyjaźnie nastawiony do
nieznajomego, jak nieznajomy do niego. Objęłam go, ściskając go w pasie trochę
mocniej, niż powinnam i jak gdyby nigdy nic dalej uśmiechałam się do bruneta.
Chłopak spojrzał najpierw na Jacka, potem na mnie i uśmiechnął się szczerze.
-Ciężko mi to mówić, ale pasujecie do siebie. - na słowa
bruneta Wilshere jakby nieco się uśmiechnął. - Szczęściarz z ciebie. Dbaj o
nią. - wyciągnął rękę, którą Jack po chwili zastanowienia uścisnął.
-Taki mam zamiar. - odpowiedział. Brunet kiwnął głową w moją
stronę, a potem zniknął w tłumie. - Mam nadzieję, że nie próbował niczego. - powiedział,
przyglądając mi się uważnie.
-Nie. Był grzeczny. A ty nie musiałeś być z wejścia tak
wrogo do niego nastawiony.
-Oczywiście, że musiałem. Obcy facet tańczył z moją
dziewczyną. Każdy przyznałby mi rację. - odpowiedział.
-Cóż, ty zniknąłeś, a twoja dziewczyna chciała tańczyć.
Słyszałam, że wygląda dziś świetnie, więc nie dziw się, że kręcą się obok niej
chłopaki. - zaśmiałam się.
-Wygląda cudownie. - pocałował mnie. - A teraz zapraszam do
tańca. - stanął naprzeciw mnie, skłonił się i wyciągnął rękę w moją stronę.
-Głupek... - zaśmiałam się, kręcąc głową i przyległam do
niego ciałem, ręce oplatając wokół jego szyi. On z uśmiechem na ustach objął
mnie w talii i cmoknął w czoło. Bujaliśmy się jeszcze przez chwilę w rytm
wolnej piosenki, a zaraz potem zaczęliśmy się wygłupiać przy najnowszym hicie
Beyonce. W końcu Lea i Jen zaciągnęły nas z powrotem na salę, gdzie odbywała
się impreza Kanonierów. Od razu udaliśmy się na parkiet, dołączając do obecnych
już tam Cesca, Theo i Robina oraz Nicklasa oraz ich partnerek.
Dochodziła północ, a my odpoczywaliśmy właśnie przy jednym
ze stolików, popijając kolorowe drinki, kiedy Jack oznajmił wszystkim, że na
nas już czas. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i opuściliśmy klub.
-Teraz się dowiem, gdzie się wybieramy? - zapytałam, wtulając
się w ramię chłopaka, kiedy szliśmy w stronę postoju taksówek.
-Na początek coś zjeść.
-Och, jak dobrze! Umieram z głodu. - powiedziałam, wywołując
śmiech chłopaka. Wsiedliśmy do taksówki i jechaliśmy przez kilka minut. Mając
do wyboru restaurację lub fast fooda, po krótkiej dyskusji stanęło na
niezdrowym żarciu. Kilka razy upewniałam się, czy aby na pewno chłopak może
sobie pozwolić na takie jedzenie i czy nie kłóci się to z jego dietą. Po
dziesiątym zapewnieniu ze strony poirytowanego już nieco chłopaka, odpuściłam.
Kiedy już zjedliśmy (swoją drogą był to chyba jednego z
najlepszych hamburgerów w moim życiu) spacerem przeszliśmy przez Tower Bridge,
zatrzymując się w międzyczasie by z mostu podziwiać oświetlone miasto. Stojąc
tak przy barierce, otulona ramionami Wilshere'a, słysząc jego głos tuż przy
uchu, kiedy opowiadał mi historie związanymi z różnymi miejscami, które
mogliśmy dostrzec, jedyne o czym myślałam było to, jaką cholerną szczęściarą
jestem. Spędzam niemal dwa miesiące w jednym z najpiękniejszych miast świata.
Moje stosunki z ojcem przez ostatnich kilka lat nigdy nie były tak dobre;
poznałam tu wspaniałych ludzi, którzy szybko stali się moimi przyjaciółmi i w
końcu odnalazłam miłość. I nawet, jeśli miałam za kilka dni wyjechać i zostawić
to wszystko, to wiedziałam przecież, że nie będzie to rozłąka na zawsze.
-O czym myślisz? - zapytał i pocałował mnie w płatek ucha.
-Że jestem bardzo głupia.
-Co?
Zaśmiałam się i odwróciłam przodem do chłopaka.
-Mówią, że głupi ma szczęście. A ja mam cholerne szczęście,
więc muszę byś straaaasznie głupia. - wyjaśniłam, wywołując śmiech Jacka.
-W takim razie ja też jestem całkowitym głupkiem.
-No to zdaje się, że jesteśmy idealnie dobrani. - parsknęłam.
Cmoknął mnie w usta i ruszyliśmy w dalszą drogę, czyli w stronę Tower of
London. Tam czekało na nas coś, czego w życiu bym się nie spodziewała.
Lodowisko.
-Jack, czy ty wiesz, kiedy ostatni raz jeździłam na łyżwach?
I w jakich stosunkach się rozstaliśmy? - jęknęłam, niechętnie zakładając łyżwy.
Swoją drogą, to nawet nie wiem, skąd on je wytrzasnął.
-Nie. Opowiesz mi na lodowisku. - cmoknął mnie w policzek, a
później wstał i wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam na niego błagalnym
wzrokiem, mając nadzieję, że mi odpuści. - Chodź, chodź, skarbie. - złapał mnie
za ręce i podciągnął bym wstała.
-Nie umiem jeździć! - jęknęłam. - Raz straciłam jedynkę po
spotkaniu z barierką. Dzięki Bogu mleczaka. A ostatnim razem, kiedy byłam na
łyżwach jakieś cztery lata temu z Robertem, złamałam rękę i rozwaliłam sobie
łuk brwiowy. Na oczach chłopaka, który mi się wtedy podobał. Wstyd jak nigdy
wcześniej. - burknęłam. Swoją opowieścią rozbawiłam Jacka, który roześmiał się
głośno, za co zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Szybko odchrząknął i
przybrał poważną minę.
-Przepraszam. - powiedział i mimowolnie parsknął śmiechem.
-Spadaj. - odsunęłam się od niego udając obrażoną. Podeszłam
pod barierkę ogradzającą lodowisko i spojrzałam niepewnym wzrokiem na taflę
lodu. Chłopak podszedł do mnie i objął w talii, całując w skroń.
-Obiecuję, że nic ci się nie stanie. - zapewnił. Wiedziałam,
że tak będzie.
-Okej. - powiedziałam w końcu, chwytając jego dłoń. Powoli
weszliśmy na śliską powierzchnię. Cały czas jęczałam, że za chwilę się
przewrócę, czym rozśmieszałam Anglika. Ten ciągle trzymał mnie mocno za rękę i
asekurował niemal każdy mój ruch. Po kwadransie zdecydowałam się na próbę
samodzielnej jazdy. Szło mi całkiem nieźle. Do czasu, kiedy nie musiałam
wykonać manewru skrętu. Zachwiałam się i straciłam równowagę. Jack próbował mnie
złapać, ale ostatecznie oboje wylądowaliśmy na lodzie, leżąc i śmiejąc się.
-Nic ci nie jest? - zapytał, kiedy już oboje się nieco
uspokoiliśmy.
-Nie. A tobie? - w odpowiedzi pokręcił głową. - No to może w
końcu wstaniemy?
-Dobry pomysł. - pocałował mnie, a potem wstał i pomógł mi
zrobić to samo. Jeździliśmy jeszcze przez jakiś czas, na szczęście już bez
upadkowo, a potem ruszyliśmy dalej. Złapaliśmy taksówkę, którą dotarliśmy na
Trafalgar Square. Widok był oszałamiający. Cały plac oświetlony mnóstwem kolorowych
świateł. Tuż obok fontanny wielka, śliczna choinka. Pięknego widoku dopełniały
wolno spadające z nieba niewielkie płatki śniegu. Z każdą sekundą coraz
bardziej zakochiwałam się w tym miejscu, w tym mieście.
-Wszędzie w Londynie jest tak cudownie? - zapytałam,
opierając głowę o ramię chłopaka.
-Wszystko zależy od towarzystwa. - uśmiechnął się cwanie.
-Całkiem możliwe. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Pozwoliłam mu się po raz kolejny pocałować, a potem złapał mnie za rękę i
ruszyliśmy w dalszą drogę. Złapaliśmy nocny autobus i podjechaliśmy pod Pałac
Westminsterski, a potem spacerem przez Westminster Bridge pod London Eye.
Szybko zdecydowaliśmy się na przejażdżkę. Tym razem weszłam do kapsuły z
mniejszymi obawami niż poprzednio. Rozpięłam płaszcz, wiedząc, że za chwilę
będzie mi gorąco i podeszłam do barierki, przyglądając się widokom za szybą.
-Londyn jest niesamowity. - powiedziałam opierając się o
barierkę.
-Wiem. - stanął tuż za mną i położył swoje dłonie na moich.
Spletliśmy nasze palce. - Mieszkam tu od tak dawna, a nadal nie przywykłem do
tych widoków.
-Ile bym dała, żeby móc tu zamieszkać. - westchnęłam,
odchylając głowę do tyłu, by oprzeć ją o ramię chłopaka.
-Chcieć to móc.
-Chcę.
Bardzo chcę.
-Jakie jest ale? - zapytał sceptycznie.
-Jack, moje całe życie jest w Polsce. Moja rodzina, wszyscy
przyjaciele.
-Tu też masz przyjaciół, rodzinę. Mnie.
-Jack, zrozum... - westchnęłam, ale Jack nie pozwolił mi
dokończyć.
-Rozumiem. Przepraszam.
- pocałował mnie w policzek. - Po prostu chciałbym mieć cię ciągle przy sobie. -
pocałował kolejny raz, tym razem w szyję. Odwróciłam się przodem do niego.
Uśmiechał się, ale jego oczy były przygaszone. Objęłam jego twarz dłońmi,
kciukami gładząc skórę na policzkach.
-Wrócę do ciebie. Obiecuję.
-Wiem. - uśmiechnął się, a potem pochylił i pocałował mnie. Czule
i delikatnie, jakby przez ten pocałunek chciał mi przekazać, jak bardzo mnie
kocha. Objął mnie mocno, a ja wtuliłam się w niego. Czułam się tak bezpiecznie,
tak dobrze. Świat mógłby się zatrzymać, a ja bym nie zauważyła.
-Słońce. - odsunął mnie delikatnie od siebie, na co
zareagowałam pomrukiem niezadowolenia. - Zaraz wysiadamy.
Faktycznie. Nasza przejażdżka dobiegała końca. Niechętnie
odsunęłam się od chłopaka i zapięłam płaszcz. Trzymając się za ręce opuściliśmy
kapsułę i ruszyliśmy przed siebie.
-Masz w zanadrzu jeszcze jakieś atrakcje? - zapytałam,
przerywając ciszę.
-Mnóstwo. Ale to już na kiedy indziej.
Dopiero teraz zauważyłam że zbliżamy się w stronę postoju
taksówek.
-Buuu,
czemu. Ja chce jeszcze! - pociągnęłam go za rękaw niczym mała
dziewczynka, domagająca się zabawki.
-Bo jest już czwarta rano. A ty niemal usypiasz na stojąco. -
zaśmiał się. No dobra. Może byłam trochę zmęczona... Uległam i grzecznie
wsiadłam do taksówki. Zasnęłam na ramieniu Jacka, kiedy tylko kierowca ruszył.
Obudziłam się dopiero pod domem. W zasadzie, to zostałam obudzona przez Jacka.
Myślałam, że wracamy do mnie, więc byłam zaskoczona, kiedy zauważyłam, że
znajdujemy się pod domem Anglika. W tym momencie było mi jednak wszystko jedno,
bo jedyne o czym marzyłam, to kilka godzin snu. Najciszej jak się dało
weszliśmy do domu i po ciemku, starając się nie obijać o przedmioty na naszej
drodze dotarliśmy do jego pokoju.
-O, widzę, że moja ulubiona koszulka już na mnie czeka. - podeszłam
do fotela i wzięłam do ręki materiał.
-To akurat moja ulubiona koszula. - poprawił mnie, chowając
t-shirt za siebie.
-Twierdziłeś, że dobrze w niej wyglądam. - zbliżyłam się do
niego, a on pochylił się tak, że nasze usta dzieliły zaledwie milimetry.
-Jeszcze lepiej wyglądasz bez niczego. - uśmiechnął się
zawadiacko.
-Głupek. - odepchnęłam go, kiedy chciał mnie pocałować.
Odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale Jack miał inny plan. Złapał mnie w
pasie, przyciągnął do siebie i mocno pocałował w szyję.
-Musisz coś wiedzieć, Słońce. - pocałował mnie z drugiej
strony a potem odwrócił o 180 stopni, bym stała twarzą do niego. Spojrzałam na
niego pytającym wzrokiem, zaciekawiona unosząc prawą brew do góry. - Jack
Wilshere zawsze dostaje to, czego chce. - dokończył z cwaniackim uśmiechem.
Zaśmiałam się teatralnie, a potem zakryłam dłońmi usta. - Rozumiem, chcesz
walczyć. - Oj, nie podobał mi się ten ton. Potrząsnęłam energicznie głowa, ale
nadal nie odsłoniłam ust. - Wiesz, że przegrasz. - Ponownie potrząsnęłam głową,
chociaż dobrze wiedziałam, jak to się wszystko zakończy. - Masz ostatnią szansę
na poddanie się. - ostrzegł, a kiedy znowu potrząsnęłam głową, zaczął iść do
przodu, tym samym zmuszając mnie do cofania się. W końcu nie miałam już gdzie
się cofać, bo za sobą miałam tylko łóżko i opadliśmy na mebel.
-Uważaj. - starałam się stłumić śmiech. - Zaraz rozwalimy to
łóżko.
-To kupię nowe. - wyszczerzył się.
-Powtórzę się, ale muszę to powiedzieć: głupek.
-Czy przez to kochasz mnie mniej? - zapytał. Uśmiech nie
schodził mu z twarzy.
-Całkiem możliwe, że przez to kocham cię jeszcze bardziej. -
wzięłam jego twarz w dłonie, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam.
-Widzisz? Jack Wilshere zawsze dostaje to, czego chce.