***
Wyszłam przed stadion i stanęłam gdzieś z boku. Napisałam
SMSa do Lei gdzie na nich czekam i już po pięciu minutach dziewczyny były obok
mnie.
-Rozmawiałaś z nią? - zapytała od razu Lea.
-Umówiłam się z nią w tej kawiarni obok. - odpowiedziałam.
-Poczekamy na ciebie.
-Nie trzeba, Jen. Właśnie po to was tu zawołałam. Jedźcie
do domu.
-Ale jest już późno.
-Nie mam pięciu lat. Poradzę sobie. Wrócę taksówką.
-Jesteś pewna? - Jenny wyglądała na naprawdę przejętą.
-Tak. Widzimy się u nas? - zapytałam Lei.
-Jasne. - przytuliła mnie. - Trzymaj się.
-Pogratulujcie ode mnie chłopakom. - krzyknęłam odchodząc
w stronę umówionego miejsca spotkania. Szybko znalazłam się przed drzwiami
kawiarni. Wzięłam kilka głębokich oddechów, wyprostowałam się i weszłam do
środka. Od razu zauważyłam stolik, przy którym siedziała Polka. Szybkim i
pewnym krokiem podeszłam do niej.
-Co to do cholery jest? - zapytałam, z hukiem kładąc na
stoliku kopertę, do której niechlujnie wepchnięte były zdjęcia USG. - Jaja
sobie robisz? Takiego sposobu chwyciłaś się, żeby mnie skłonić do spotkania?
-Gaba, ciszej...
-Ciszej?! To pierwsze, co masz mi do...
-Możesz usiąść?! - powiedziała lekko podniesionym głosem.
Zdjęłam z siebie płaszcz i przewiesiłam go przez oparcie krzesła, na którym
następnie usiadłam
-Proszę. Usiadłam. Czy możesz mi teraz wytłumaczyć...
-Jeśli dasz mi dojść do słowa, to wytłumaczę. - przerwała
mi. Cała Wiktoria. Zwykle raczej cicha i układna, ale przyparta do muru
wysuwała pazury i walczyła. Nie jedną i nie dwie kłótnie Robert sromotnie z nią
przegrał... Odgoniłam z myśli wspomnienia o bracie. Kiwnęłam głową i usadowiłam
się wygodnie, zakładając nogę na nogę i krzyżując ramiona. Szatynka wzięła
głęboki wdech. - Nie wiem, od czego zacząć... - westchnęła.
-Może od wyjaśnienia mi, co było tak cholernie ważnym
powodem, by zostawić Roberta. I co to jest. - wskazałam na kopertę nadal leżącą
na stoliku. Starałam się udawać obojętną, że wcale mnie to nie obchodzi. Nie
byłam pewna, czy mi wychodziło.
-Zostawiłam Roberta przez to. - powiedziała, biorąc do
ręki kopertę i wyjmując z niej wynik badania. Przez chwilę przypatrywała się
zdjęciom z czułością w oczach. - Przez nią. - podniosła wzrok na mnie,
podsuwając je mnie.
-Przez nią?
-Są prawdziwe. Byłam w ciąży. - powiedziała w końcu i
spuściła wzrok. Mimo, że domyślałam się tego, po zobaczeniu zdjęć, to jednak
nie docierało to do mnie w pełni. Myślałam, że może spreparowała jakoś te
zdjęcia, by wyglądały na jej, ale kiedy to powiedziała...
-Ty suko. - warknęłam, zaciskając dłonie w pięści. -
Zdradziłaś go! - to pierwsze, co przyszło mi na myśl. No bo niby z jakiego
innego powodu miałaby zostawić Roberta?
-Oszalałaś? - spojrzała na mnie zaskoczona. - Nie!
Oczywiście, że nie! Kochałam go! Nigdy bym mu czegoś takiego nie zrobiła!
-Więc czemu wyjechałaś?! - wyprostowałam się. Kolejna
straszna myśl wpadła mi do głowy. - Gdzie jest dziecko? - przysunęłam się
najbliżej stolika jak tylko mogłam i wbiłam w nią wzrok. - Usunęłaś?
-Nie. Urodziłam, ale...
-Oddałaś do adopcji?!
-Możesz w końcu przestać mi przerywać?! - krzyknęła,
zwracając na nas uwagę ludzi w kawiarni.
-Nie przerywam. - powiedziałam i odsunęłam się nieco do
tyłu.
-To - wskazała na zdjęcia leżące na stoliku - zrobione
było w drugim miesiącu ciąży. Dowiedziałam się o tym, że będziemy mieli dziecko
w trzecim tygodniu. Nie mówiłam nic Robertowi, bo bałam się. Bałam się, jak
zareaguje, co z nami będzie. Nikomu nie mówiłam. Dopiero kiedy zaczęłam źle się
czuć, mama zabrała mnie na badania. Okazało się, że ciąża jest zagrożona. Lekarz
na tym badaniu powiedział, że jeśli chcę utrzymać ciążę, muszę się oszczędzać.
Unikać stresu, wszystkiego, co może spowodować skoki ciśnienia, przejść na
odpowiednią dietę, zmienić klimat... Razem z mamą ustaliliśmy, że najlepiej
będzie, jeśli wyjedziemy do jej siostry pod Sopot. - głos drżał jej coraz
bardziej. - Jednak wcześniej musiałam pójść do Roberta i powiedzieć mu, że z
nami koniec.
Z każdym jej słowem ucisk na mojej klatce piersiowej był
coraz intensywniejszy, a ja czułam, jakby brakowało mi oddechu. Nie mogłam
uwierzyć w to, co słyszę. W moim umyśle tłoczyło się od pytań.
-Dlaczego nie powiedziałaś mu wtedy o ciąży? -
wypowiedziałam jedno z nich.
-Bo on też musiał się oszczędzać, Gabi. Gdybym mu
powiedziała, nie pozwoliłby mi wyjechać. Albo nie zgodziłby się na operację i wyjechał ze mną. Sama wiesz,
jaki jest. - powiedziała. - Był. - poprawiła się cicho. - Musiałam to zrobić,
Gaba. Dla dobra naszej córki. Chciałam potem wrócić z nadzieją, że mnie nie
znienawidził i wszystko mu wyjaśnić. Błagać o to, by przyjął mnie z powrotem.
Mnie i swoją córkę.
-Ale nie wróciłaś. - wypomniałam. Pokręciła głową.
-Mimo, że ciężko przeżyłam rozstanie z Robertem, ciąża
szła dobrze. Do czasu...
-Poroniłaś? - zapytałam drżącym głosem. Widziałam, że
stało się coś złego. Była zbyt roztrzęsiona.
-Urodziłam. Pięć tygodni za wcześnie. - po jej policzkach
spłynęło kilka łez, które jednak szybko otarła. - Była taka malutka, bezbronna.
Walczyła przez 22 dni, ale jej organizm nie był wystarczająco silny. - rozpłakała
się na dobre.
-Wiktoria, tak mi przykro. - przesiadłam się na krzesło
obok niej i przytuliłam. Byłam ciocią. Przez dwadzieścia dwa dni gdzieś w
jakimś szpitalu leżała córka Roberta, moja bratanica. A Wiktoria przechodziła
piekło, próbując robić wszystko, by utrzymać ją przy życiu. Roberta w pewnym
sensie również. Nawet sobie nie wyobrażałam, jak musiała czuć się teraz. Kiedy
okazało się, że nie udało jej się ochronić ludzi, o których walczyła.
-Czuję się teraz jak ostatnia suka. - powiedziałam sama
do siebie.
-Skąd mogłaś wiedzieć? - odsunęła się ode mnie, ocierając
łzy. - Pewnie na twoim miejscu zachowałabym się tak samo.
-Możliwe. - wzruszyłam ramionami. - Gdzie jest jej grób? -
zapytałam. - Chciałabym tam pojechać, jeśli nie masz nic przeciwko.
-Oczywiście. Sprowadziliśmy ciało do miasta. Jak wrócisz,
skontaktuj się z mamą, ona cię zaprowadzi. Uprzedzę ją.
-Dzięki. - uśmiechnęłam się lekko. - A co robisz w
Londynie?
-Wyjechałam zaraz po pogrzebie. Nie mogłam zostać w
Polsce. W mieście, w którym mogłam wpaść na ciebie, Roberta, czy innych
znajomych. - wyjaśniła. - Mama zapewniała mnie, że z nim w porządku. - dodała,
widząc, że chcę o coś zapytać. - Rozmawiałam z nią wczoraj po naszym spotkaniu.
Dopiero wtedy wszystko mi wyjaśniła. Że nie chciała mnie denerwować, ze względu
na mój stan. A po urodzeniu i po śmierci Alicji... Nie wiedziała jak mi to
powiedzieć. Nie chciała mnie przytłaczać...
-Alicja? - przerwałam jej zaskoczona. Kiwnęła głową.
Robert zawsze mówił, że chciałby nazwać córkę Alicja.
-Wiktoria, przepraszam cię za wszystko. Za to, co mówiłam
wczoraj i...
-W porządku. Naprawdę. - teraz to ona przerwała mi. - Szczerze
mówiąc, nie spodziewałam się milszego powitania.
-Wojtek wiedział? - zapytałam. Uśmiechnęła się smutno.
-Nie o wszystkim. Wiedział, że mam, hmm... trudną
przeszłość. Powiedziałam mu kilka najważniejszych faktów. Nie chciał naciskać,
mówił, że cokolwiek to jest, jest w stanie to zaakceptować. Spotykaliśmy się
przez ostatni miesiąc. Domyślałam się, że ta Gabe, o której opowiadał, to ty,
ale do końca pewna nie byłam. Wczoraj miał mnie przedstawić siostrze Kierana,
tobie i Jackowi. Ale wyszło jak wyszło. - westchnęła. - Rozstaliśmy się.
-Zawsze muszę wszystko spieprzyć... - byłam wkurzona sama
na siebie. - Porozmawiam z nim. - zapewniłam Wiktorię.
-Gabi, nie. Sama to załatwię.
-Ja spieprzyłam, więc postaram się naprawić. - powiedziałam
stanowczo.
-Niech ci będzie. I tak już postanowiłaś. - zaśmiała się.
Przesiadłam się na swoje miejsce i zaczęłam się jej przyglądać. Zmieniła się.
Jakby postarzała się o jakieś pięć lat przez ten rok. Nie miała już tak
radosnej twarzy jak kiedyś. Owszem, uśmiechała się, ale już nie tak, jak
kiedyś. Na policzkach ciągle jeszcze miała mokre ślady po łzach. Jej uwagę
przykuło coś za oknem, czemu uważnie się przyglądała, ale doskonale wyczuła,
kiedy chciałam coś powiedzieć i pierwsza zabrała głos.
-Chyba ktoś na ciebie czeka. - powiedziała nie odrywając
wzorku od widoku za szybą. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam na
oświetlonym parkingu znajome auto. Byłam pewna, że należało do Wilshere'a.
-Mówiłam mu, żeby nie czekał. - westchnęłam. Dziewczyna
zaśmiała się serdecznie, dając mi namiastkę starej dobrej Wiktorii.
-W końcu i tobie się dostało, co?
-Słucham?
-Od Amora. - zaśmiała się. Poczułam, że się czerwienię. -
Jesteście razem świetni. Cieszę się, że w końcu się ustatkowałaś. - uścisnęła
moją dłoń, która leżała na stoliku. - Leć. Niech nie czeka.
-Może cię gdzieś podrzucić?
-Nie, dzięki. Współlokatorka jest w okolicy autem. No i
dopiję jeszcze herbatę. - wskazała na swoją filiżankę. - Cieszę się, że
pogadałyśmy.
-Ja też. Trzymaj się, Wiki.
-Ty też.
Uścisnęłyśmy się szybko, po czym złapałam płaszcz oraz
torebkę, narzuciłam na siebie okrycie i wyszłam na dwór. Dopiero teraz mogłam
odetchnąć i przetrawić wszystko, co usłyszałam w przeciągu ostatniej godziny od
szatynki. Jack od razu wysiadł z auta i ruszył w moją stronę. Kiedy tylko znalazł
się przy mnie, wtuliłam się w niego mocno.
-Co się stało? - zapytał, obejmując mnie i gładząc po
włosach.
-Porozmawiajmy o tym w domu, dobrze? - poprosiłam. - I
tak będę musiała wyjaśnić wszystko dziewczynom.
-Okej. - pocałował mnie w czoło. - Chodźmy. - objął mnie
ramieniem i poszliśmy do samochodu.
Pół godziny później usiedliśmy całą szóstką w salonie, a
ja opowiadałam przyjaciołom moją rozmowę z Wiktorią. Ciężko było mi opanować
emocje. Drżenie głosu czy rąk, łzy cisnące mi się do oczu... A musiałam jeszcze
powiedzieć o tym wszystkim rodzicom. Przecież muszą wiedzieć.
-Wow... - Lea pierwsza przerwała ciszę, kiedy skończyłam
mówić.
-Czyli jednak wcale nie była suką, która zostawiła
chorego chłopaka. - odezwała się Jen. - Źle się teraz czuję z tym, co o niej
mówiłam i myślałam.
-Ty? Pomyśl sobie, co Gabe musi czuć. Po tym wszystkim,
co jej powiedziała i...
-Aaron! - pozostała czwórka chórem go uciszyła, a on
dopiero po chwili zorientował się, jak to brzmiało. - Kurwa, co za idiota. - uderzył
się dłonią w czoło. Ten chłopak rozbraja mnie na łopatki. Nie mogłam się nie
zaśmiać.
-Dzięki, Aaron. - uśmiechnęłam się do Walijczyka. - A
teraz wybaczcie, ale idę do siebie. Muszę to wszystko ogarnąć. - chwyciłam
Jacka za rękę i razem poszliśmy na górę. Od razu położyliśmy się na łóżku, jak
zwykle przytulając się do siebie. Leżeliśmy tak, przez dłuższy czas nic nie mówiąc.
-Obiecaj, że ty nigdy nie zrobisz mi czegoś takiego. - przerwał
ciszę.
-Czego? - podniosłam nieco głowę, by widzieć jego twarz.
Był poważny i zmartwiony. Podniosłam się na łokciu. - Jack?
-Tego, co Wiktoria zrobiła twojemu bratu.
Zdziwiłam się jego słowami.
-Masz na myśli zostawienie, nie powiedzenie o ciąży...
-Cokolwiek. - przerwał mi. - Jeżeli coś się będzie
działo, nieważne co, po prostu powiedz mi. Choćbym był na łożu śmierci...
-Przestań!
-Okej, teraz się zgrywam. Po prostu obiecaj...
-Obiecuję. - weszłam mu w słowo. - A ty obiecaj, że kiedy
już wyjadę, nie rozkochasz w sobie żadnej innej Polki, Angielki, czy jakiejkolwiek
innej dziewczyny.
-Na to akurat nie mam wpływu. - wyszczerzył się.
-Heeej! - udając oburzoną uderzyłam go w ramię i odsunęłam
się, wstając z miejsca. Zaczęłam układać rzeczy na biurku.
-Ale za to mogę obiecać, że z całą pewnością żadna inna nie
zawróci mi w głowie tak, jak ty. - powiedział zbliżając się do mnie, by w końcu
objąć mnie mocno do tyłu i ułożyć brodę na moim ramieniu.
-A skąd taka pewność? - zapytałam, nadal udając obrażoną.
-Ponieważ... - przerwał i zaczął składać pocałunki na moim
ramieniu, przechodząc w stronę szyi, a potem po szyi w górę aż do ucha,
łaskocząc mnie przy tym zarostem. Z całych sił starałam się pozostać
niewzruszoną, co nie było ani trochę łatwe. Dopiero, kiedy pocałował mnie w
płatek ucha, szeptem dokończył zdanie - ...żadna nie będzie tobą.
Obróciłam się w jego ramionach, stając twarzą do niego.
-Jak chcesz, to potrafisz być uroczy, wiesz?
-Muszę się starać, dla mojej pełnej dramatów Polki w
Londynie! - zaśmiał się, powtarzając moje słowa z naszej rozmowy na jakiejś londyńskiej
ławce, po mojej wielkiej kłótni z Kieranem na imprezie u Theo.
-No i zepsułeś moment. - westchnęłam, wywinęłam się z jego
uścisku i poszłam włączyć telewizor.
-Ale i tak mnie kochasz. - powiedział przez śmiech. Cóż,
temu nie mogłam zaprzeczyć.
Rano spotkaliśmy się wszyscy przy śniadaniu. O dziwo zarówno
ojciec jak i Beth mieli dziś wolne. Tak samo jak chłopaki, którzy po wczorajszym
meczu dostali dwa dni wolnego. Dzisiejszy poranek był z pewnością moim
ulubionym z całego pobytu tutaj. Wszyscy śmialiśmy się z najdrobniejszych
żartów, zajadając śniadanie przyrządzone przez ciocię i Elizabeth. Starsza z
kobiet patrzyła na mnie i na Jacka takim radosnym spojrzeniem. Byłam jej bardzo
wdzięczna ze tę rozmowę od serca. Prawdopodobnie gdyby nie ona, nadal uparcie
twierdziłabym, że dawanie sobie szansy z Jackiem jest bez sensu, bo prędzej czy
później któreś z nas skończy ze złamanym sercem. Oczywiście, nadal się tego
bałam. Ale kto nie ryzykuje nie zyskuje, prawda? A póki co, zyskałam bardzo
wiele.
Koło południa chłopaki i Lea zaczęli zbierać się do wyjścia.
Ja i Jack byliśmy w moim pokoju, upewniając się, że chłopak niczego nie
zostawił.
-Widzimy się wieczorem? - upewniłam się. Dziś chłopaki z
klubu urządzali jakąś imprezę. Rzekomo była to potrójna impreza urodzinowa, ale
nawet nie dowiedziałam się czyja. Dziewczyny też nie były do końca pewne. Ale
chłopaki zapewnili nas, że o nic nie musimy sie martwić. Musimy tylko wyglądać
ładnie i im towarzyszyć. Da się zrobić.
-Jasne. - uśmiechnął się, pokazując swoje cudowne dołeczki.
Chyba nigdy nie będę miała ich dosyć. - A potem zabieram cię na randkę. - dodał.
-Jaką randkę? Nie przypomina mi się, żebyśmy się na takową
umawiali.
-Umawiamy teraz. - wyszczerzył się. - I uprzedzając twoje
pytanie, nikt się nie pogniewa jeśli wyjdziemy wcześniej z imprezy.
-Wcale nie chciałam o to zapytać! - kłamałam. - A powiesz mi
chociaż gdzie idziemy?
-Erm...
Nie.
-Jaaaack! - jęknęłam.
-Och, nie marudź! - przyciągnął mnie do siebie, objął
ramieniem i razem wyszliśmy z pokoju, ponieważ Aaron już domagał się obecności
Wilshere'a na dole.
-No ale wiesz, strój i te sprawy.
-Po prostu ubierz się tak, jak zwykle do klubu.
-Nie ma szans, żebym to z ciebie wyciągnęła? - zrobiłam
maślane oczka. Pokręcił głową z zaciętą miną, więc się poddałam. Pożegnałam się
z Aaronem i Leą, a kiedy opuścili dom, zaszyłyśmy się z Jenny w moim pokoju,
szukając jakiegoś stroju na wieczór dla nas obu. Byłam bardzo ciekawa, co
wymyślił Jack, ale wcześniej musiałam jeszcze dorwać Wojtka i porozmawiać z nim
na osobności...
***
Nie będę ukrywała, odcinek trochę wymęczony. I to niestety widać :/. Znowu mam jakąś blokadę. Następnym razem, jak będę miała dobry czas na pisanie, nie będę spała, jadła ani chodziła na uczelnię, tylko napiszę sobie parę odcinków w przód :PP. Przepraszam za jakość odcinka i za za dużo słodkości. Wiem, że cukier słodzi, ale w sumie każda para na samym początku to tylko cukier i słodkości, nie?
Ech... Dobra. Nie ględzę już :). Wystarczy że zamęczyłam Was tym odcinkiem. Nie bójcie się napisać szczerych komentarzy. Może mała zjebka mnie zmotywuje do pracy. Jakiejkolwiek...
Pozdrawiam, ściskam i całuję :)
xoxo
(Gossip Girl's over ;(()