wtorek, 8 stycznia 2013

#31. "Jak chcesz, to potrafisz być uroczy."

Szczęśliwego 2013!!! :)

***

Wyszłam przed stadion i stanęłam gdzieś z boku. Napisałam SMSa do Lei gdzie na nich czekam i już po pięciu minutach dziewczyny były obok mnie.
-Rozmawiałaś z nią? - zapytała od razu Lea.
-Umówiłam się z nią w tej kawiarni obok. - odpowiedziałam.
-Poczekamy na ciebie.
-Nie trzeba, Jen. Właśnie po to was tu zawołałam. Jedźcie do domu.
-Ale jest już późno.
-Nie mam pięciu lat. Poradzę sobie. Wrócę taksówką.
-Jesteś pewna? - Jenny wyglądała na naprawdę przejętą.
-Tak. Widzimy się u nas? - zapytałam Lei.
-Jasne. - przytuliła mnie. - Trzymaj się.
-Pogratulujcie ode mnie chłopakom. - krzyknęłam odchodząc w stronę umówionego miejsca spotkania. Szybko znalazłam się przed drzwiami kawiarni. Wzięłam kilka głębokich oddechów, wyprostowałam się i weszłam do środka. Od razu zauważyłam stolik, przy którym siedziała Polka. Szybkim i pewnym krokiem podeszłam do niej.
-Co to do cholery jest? - zapytałam, z hukiem kładąc na stoliku kopertę, do której niechlujnie wepchnięte były zdjęcia USG. - Jaja sobie robisz? Takiego sposobu chwyciłaś się, żeby mnie skłonić do spotkania?
-Gaba, ciszej...
-Ciszej?! To pierwsze, co masz mi do...
-Możesz usiąść?! - powiedziała lekko podniesionym głosem. Zdjęłam z siebie płaszcz i przewiesiłam go przez oparcie krzesła, na którym następnie usiadłam
-Proszę. Usiadłam. Czy możesz mi teraz wytłumaczyć...
-Jeśli dasz mi dojść do słowa, to wytłumaczę. - przerwała mi. Cała Wiktoria. Zwykle raczej cicha i układna, ale przyparta do muru wysuwała pazury i walczyła. Nie jedną i nie dwie kłótnie Robert sromotnie z nią przegrał... Odgoniłam z myśli wspomnienia o bracie. Kiwnęłam głową i usadowiłam się wygodnie, zakładając nogę na nogę i krzyżując ramiona. Szatynka wzięła głęboki wdech. - Nie wiem, od czego zacząć... - westchnęła.
-Może od wyjaśnienia mi, co było tak cholernie ważnym powodem, by zostawić Roberta. I co to jest. - wskazałam na kopertę nadal leżącą na stoliku. Starałam się udawać obojętną, że wcale mnie to nie obchodzi. Nie byłam pewna, czy mi wychodziło.
-Zostawiłam Roberta przez to. - powiedziała, biorąc do ręki kopertę i wyjmując z niej wynik badania. Przez chwilę przypatrywała się zdjęciom z czułością w oczach. - Przez nią. - podniosła wzrok na mnie, podsuwając je mnie.
-Przez nią?
-Są prawdziwe. Byłam w ciąży. - powiedziała w końcu i spuściła wzrok. Mimo, że domyślałam się tego, po zobaczeniu zdjęć, to jednak nie docierało to do mnie w pełni. Myślałam, że może spreparowała jakoś te zdjęcia, by wyglądały na jej, ale kiedy to powiedziała...
-Ty suko. - warknęłam, zaciskając dłonie w pięści. - Zdradziłaś go! - to pierwsze, co przyszło mi na myśl. No bo niby z jakiego innego powodu miałaby zostawić Roberta?
-Oszalałaś? - spojrzała na mnie zaskoczona. - Nie! Oczywiście, że nie! Kochałam go! Nigdy bym mu czegoś takiego nie zrobiła!
-Więc czemu wyjechałaś?! - wyprostowałam się. Kolejna straszna myśl wpadła mi do głowy. - Gdzie jest dziecko? - przysunęłam się najbliżej stolika jak tylko mogłam i wbiłam w nią wzrok. - Usunęłaś?
-Nie. Urodziłam, ale...
-Oddałaś do adopcji?!
-Możesz w końcu przestać mi przerywać?! - krzyknęła, zwracając na nas uwagę ludzi w kawiarni.
-Nie przerywam. - powiedziałam i odsunęłam się nieco do tyłu.
-To - wskazała na zdjęcia leżące na stoliku - zrobione było w drugim miesiącu ciąży. Dowiedziałam się o tym, że będziemy mieli dziecko w trzecim tygodniu. Nie mówiłam nic Robertowi, bo bałam się. Bałam się, jak zareaguje, co z nami będzie. Nikomu nie mówiłam. Dopiero kiedy zaczęłam źle się czuć, mama zabrała mnie na badania. Okazało się, że ciąża jest zagrożona. Lekarz na tym badaniu powiedział, że jeśli chcę utrzymać ciążę, muszę się oszczędzać. Unikać stresu, wszystkiego, co może spowodować skoki ciśnienia, przejść na odpowiednią dietę, zmienić klimat... Razem z mamą ustaliliśmy, że najlepiej będzie, jeśli wyjedziemy do jej siostry pod Sopot. - głos drżał jej coraz bardziej. - Jednak wcześniej musiałam pójść do Roberta i powiedzieć mu, że z nami koniec.
Z każdym jej słowem ucisk na mojej klatce piersiowej był coraz intensywniejszy, a ja czułam, jakby brakowało mi oddechu. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. W moim umyśle tłoczyło się od pytań.
-Dlaczego nie powiedziałaś mu wtedy o ciąży? - wypowiedziałam jedno z nich.
-Bo on też musiał się oszczędzać, Gabi. Gdybym mu powiedziała, nie pozwoliłby mi wyjechać. Albo nie zgodziłby się  na operację i wyjechał ze mną. Sama wiesz, jaki jest. - powiedziała. - Był. - poprawiła się cicho. - Musiałam to zrobić, Gaba. Dla dobra naszej córki. Chciałam potem wrócić z nadzieją, że mnie nie znienawidził i wszystko mu wyjaśnić. Błagać o to, by przyjął mnie z powrotem. Mnie i swoją córkę.
-Ale nie wróciłaś. - wypomniałam. Pokręciła głową.
-Mimo, że ciężko przeżyłam rozstanie z Robertem, ciąża szła dobrze. Do czasu...
-Poroniłaś? - zapytałam drżącym głosem. Widziałam, że stało się coś złego. Była zbyt roztrzęsiona.
-Urodziłam. Pięć tygodni za wcześnie. - po jej policzkach spłynęło kilka łez, które jednak szybko otarła. - Była taka malutka, bezbronna. Walczyła przez 22 dni, ale jej organizm nie był wystarczająco silny. - rozpłakała się na dobre.
-Wiktoria, tak mi przykro. - przesiadłam się na krzesło obok niej i przytuliłam. Byłam ciocią. Przez dwadzieścia dwa dni gdzieś w jakimś szpitalu leżała córka Roberta, moja bratanica. A Wiktoria przechodziła piekło, próbując robić wszystko, by utrzymać ją przy życiu. Roberta w pewnym sensie również. Nawet sobie nie wyobrażałam, jak musiała czuć się teraz. Kiedy okazało się, że nie udało jej się ochronić ludzi, o których walczyła.
-Czuję się teraz jak ostatnia suka. - powiedziałam sama do siebie.
-Skąd mogłaś wiedzieć? - odsunęła się ode mnie, ocierając łzy. - Pewnie na twoim miejscu zachowałabym się tak samo.
-Możliwe. - wzruszyłam ramionami. - Gdzie jest jej grób? - zapytałam. - Chciałabym tam pojechać, jeśli nie masz nic przeciwko.
-Oczywiście. Sprowadziliśmy ciało do miasta. Jak wrócisz, skontaktuj się z mamą, ona cię zaprowadzi. Uprzedzę ją.
-Dzięki. - uśmiechnęłam się lekko. - A co robisz w Londynie?
-Wyjechałam zaraz po pogrzebie. Nie mogłam zostać w Polsce. W mieście, w którym mogłam wpaść na ciebie, Roberta, czy innych znajomych. - wyjaśniła. - Mama zapewniała mnie, że z nim w porządku. - dodała, widząc, że chcę o coś zapytać. - Rozmawiałam z nią wczoraj po naszym spotkaniu. Dopiero wtedy wszystko mi wyjaśniła. Że nie chciała mnie denerwować, ze względu na mój stan. A po urodzeniu i po śmierci Alicji... Nie wiedziała jak mi to powiedzieć. Nie chciała mnie przytłaczać...
-Alicja? - przerwałam jej zaskoczona. Kiwnęła głową. Robert zawsze mówił, że chciałby nazwać córkę Alicja.
-Wiktoria, przepraszam cię za wszystko. Za to, co mówiłam wczoraj i...
-W porządku. Naprawdę. - teraz to ona przerwała mi. - Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się milszego powitania.
-Wojtek wiedział? - zapytałam. Uśmiechnęła się smutno.
-Nie o wszystkim. Wiedział, że mam, hmm... trudną przeszłość. Powiedziałam mu kilka najważniejszych faktów. Nie chciał naciskać, mówił, że cokolwiek to jest, jest w stanie to zaakceptować. Spotykaliśmy się przez ostatni miesiąc. Domyślałam się, że ta Gabe, o której opowiadał, to ty, ale do końca pewna nie byłam. Wczoraj miał mnie przedstawić siostrze Kierana, tobie i Jackowi. Ale wyszło jak wyszło. - westchnęła. - Rozstaliśmy się.
-Zawsze muszę wszystko spieprzyć... - byłam wkurzona sama na siebie. - Porozmawiam z nim. - zapewniłam Wiktorię.
-Gabi, nie. Sama to załatwię.
-Ja spieprzyłam, więc postaram się naprawić. - powiedziałam stanowczo.
-Niech ci będzie. I tak już postanowiłaś. - zaśmiała się. Przesiadłam się na swoje miejsce i zaczęłam się jej przyglądać. Zmieniła się. Jakby postarzała się o jakieś pięć lat przez ten rok. Nie miała już tak radosnej twarzy jak kiedyś. Owszem, uśmiechała się, ale już nie tak, jak kiedyś. Na policzkach ciągle jeszcze miała mokre ślady po łzach. Jej uwagę przykuło coś za oknem, czemu uważnie się przyglądała, ale doskonale wyczuła, kiedy chciałam coś powiedzieć i pierwsza zabrała głos.
-Chyba ktoś na ciebie czeka. - powiedziała nie odrywając wzorku od widoku za szybą. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam na oświetlonym parkingu znajome auto. Byłam pewna, że należało do Wilshere'a.
-Mówiłam mu, żeby nie czekał. - westchnęłam. Dziewczyna zaśmiała się serdecznie, dając mi namiastkę starej dobrej Wiktorii.
-W końcu i tobie się dostało, co?
-Słucham?
-Od Amora. - zaśmiała się. Poczułam, że się czerwienię. - Jesteście razem świetni. Cieszę się, że w końcu się ustatkowałaś. - uścisnęła moją dłoń, która leżała na stoliku. - Leć. Niech nie czeka.
-Może cię gdzieś podrzucić?
-Nie, dzięki. Współlokatorka jest w okolicy autem. No i dopiję jeszcze herbatę. - wskazała na swoją filiżankę. - Cieszę się, że pogadałyśmy.
-Ja też. Trzymaj się, Wiki.
-Ty też.
Uścisnęłyśmy się szybko, po czym złapałam płaszcz oraz torebkę, narzuciłam na siebie okrycie i wyszłam na dwór. Dopiero teraz mogłam odetchnąć i przetrawić wszystko, co usłyszałam w przeciągu ostatniej godziny od szatynki. Jack od razu wysiadł z auta i ruszył w moją stronę. Kiedy tylko znalazł się przy mnie, wtuliłam się w niego mocno.
-Co się stało? - zapytał, obejmując mnie i gładząc po włosach.
-Porozmawiajmy o tym w domu, dobrze? - poprosiłam. - I tak będę musiała wyjaśnić wszystko dziewczynom.
-Okej. - pocałował mnie w czoło. - Chodźmy. - objął mnie ramieniem i poszliśmy do samochodu.

Pół godziny później usiedliśmy całą szóstką w salonie, a ja opowiadałam przyjaciołom moją rozmowę z Wiktorią. Ciężko było mi opanować emocje. Drżenie głosu czy rąk, łzy cisnące mi się do oczu... A musiałam jeszcze powiedzieć o tym wszystkim rodzicom. Przecież muszą wiedzieć.
-Wow... - Lea pierwsza przerwała ciszę, kiedy skończyłam mówić.
-Czyli jednak wcale nie była suką, która zostawiła chorego chłopaka. - odezwała się Jen. - Źle się teraz czuję z tym, co o niej mówiłam i myślałam.
-Ty? Pomyśl sobie, co Gabe musi czuć. Po tym wszystkim, co jej powiedziała i...
-Aaron! - pozostała czwórka chórem go uciszyła, a on dopiero po chwili zorientował się, jak to brzmiało. - Kurwa, co za idiota. - uderzył się dłonią w czoło. Ten chłopak rozbraja mnie na łopatki. Nie mogłam się nie zaśmiać.
-Dzięki, Aaron. - uśmiechnęłam się do Walijczyka. - A teraz wybaczcie, ale idę do siebie. Muszę to wszystko ogarnąć. - chwyciłam Jacka za rękę i razem poszliśmy na górę. Od razu położyliśmy się na łóżku, jak zwykle przytulając się do siebie. Leżeliśmy tak, przez dłuższy czas nic nie mówiąc.
-Obiecaj, że ty nigdy nie zrobisz mi czegoś takiego. - przerwał ciszę.
-Czego? - podniosłam nieco głowę, by widzieć jego twarz. Był poważny i zmartwiony. Podniosłam się na łokciu. - Jack?
-Tego, co Wiktoria zrobiła twojemu bratu.
Zdziwiłam się jego słowami.
-Masz na myśli zostawienie, nie powiedzenie o ciąży...
-Cokolwiek. - przerwał mi. - Jeżeli coś się będzie działo, nieważne co, po prostu powiedz mi. Choćbym był na łożu śmierci...
-Przestań!
-Okej, teraz się zgrywam. Po prostu obiecaj...
-Obiecuję. - weszłam mu w słowo. - A ty obiecaj, że kiedy już wyjadę, nie rozkochasz w sobie żadnej innej Polki, Angielki, czy jakiejkolwiek innej dziewczyny.
-Na to akurat nie mam wpływu. - wyszczerzył się.
-Heeej! - udając oburzoną uderzyłam go w ramię i odsunęłam się, wstając z miejsca. Zaczęłam układać rzeczy na biurku.
-Ale za to mogę obiecać, że z całą pewnością żadna inna nie zawróci mi w głowie tak, jak ty. - powiedział zbliżając się do mnie, by w końcu objąć mnie mocno do tyłu i ułożyć brodę na moim ramieniu.
-A skąd taka pewność? - zapytałam, nadal udając obrażoną.
-Ponieważ... - przerwał i zaczął składać pocałunki na moim ramieniu, przechodząc w stronę szyi, a potem po szyi w górę aż do ucha, łaskocząc mnie przy tym zarostem. Z całych sił starałam się pozostać niewzruszoną, co nie było ani trochę łatwe. Dopiero, kiedy pocałował mnie w płatek ucha, szeptem dokończył zdanie - ...żadna nie będzie tobą.
Obróciłam się w jego ramionach, stając twarzą do niego.
-Jak chcesz, to potrafisz być uroczy, wiesz?
-Muszę się starać, dla mojej pełnej dramatów Polki w Londynie! - zaśmiał się, powtarzając moje słowa z naszej rozmowy na jakiejś londyńskiej ławce, po mojej wielkiej kłótni z Kieranem na imprezie u Theo.
-No i zepsułeś moment. - westchnęłam, wywinęłam się z jego uścisku i poszłam włączyć telewizor.
-Ale i tak mnie kochasz. - powiedział przez śmiech. Cóż, temu nie mogłam zaprzeczyć.

Rano spotkaliśmy się wszyscy przy śniadaniu. O dziwo zarówno ojciec jak i Beth mieli dziś wolne. Tak samo jak chłopaki, którzy po wczorajszym meczu dostali dwa dni wolnego. Dzisiejszy poranek był z pewnością moim ulubionym z całego pobytu tutaj. Wszyscy śmialiśmy się z najdrobniejszych żartów, zajadając śniadanie przyrządzone przez ciocię i Elizabeth. Starsza z kobiet patrzyła na mnie i na Jacka takim radosnym spojrzeniem. Byłam jej bardzo wdzięczna ze tę rozmowę od serca. Prawdopodobnie gdyby nie ona, nadal uparcie twierdziłabym, że dawanie sobie szansy z Jackiem jest bez sensu, bo prędzej czy później któreś z nas skończy ze złamanym sercem. Oczywiście, nadal się tego bałam. Ale kto nie ryzykuje nie zyskuje, prawda? A póki co, zyskałam bardzo wiele.

Koło południa chłopaki i Lea zaczęli zbierać się do wyjścia. Ja i Jack byliśmy w moim pokoju, upewniając się, że chłopak niczego nie zostawił.
-Widzimy się wieczorem? - upewniłam się. Dziś chłopaki z klubu urządzali jakąś imprezę. Rzekomo była to potrójna impreza urodzinowa, ale nawet nie dowiedziałam się czyja. Dziewczyny też nie były do końca pewne. Ale chłopaki zapewnili nas, że o nic nie musimy sie martwić. Musimy tylko wyglądać ładnie i im towarzyszyć. Da się zrobić.
-Jasne. - uśmiechnął się, pokazując swoje cudowne dołeczki. Chyba nigdy nie będę miała ich dosyć. - A potem zabieram cię na randkę. - dodał.
-Jaką randkę? Nie przypomina mi się, żebyśmy się na takową umawiali.
-Umawiamy teraz. - wyszczerzył się. - I uprzedzając twoje pytanie, nikt się nie pogniewa jeśli wyjdziemy wcześniej z imprezy.
-Wcale nie chciałam o to zapytać! - kłamałam. - A powiesz mi chociaż gdzie idziemy?
-Erm... Nie.
-Jaaaack! - jęknęłam.
-Och, nie marudź! - przyciągnął mnie do siebie, objął ramieniem i razem wyszliśmy z pokoju, ponieważ Aaron już domagał się obecności Wilshere'a na dole.
-No ale wiesz, strój i te sprawy. 
-Po prostu ubierz się tak, jak zwykle do klubu.
-Nie ma szans, żebym to z ciebie wyciągnęła? - zrobiłam maślane oczka. Pokręcił głową z zaciętą miną, więc się poddałam. Pożegnałam się z Aaronem i Leą, a kiedy opuścili dom, zaszyłyśmy się z Jenny w moim pokoju, szukając jakiegoś stroju na wieczór dla nas obu. Byłam bardzo ciekawa, co wymyślił Jack, ale wcześniej musiałam jeszcze dorwać Wojtka i porozmawiać z nim na osobności...


***

Nie będę ukrywała, odcinek trochę wymęczony. I to niestety widać :/. Znowu mam jakąś blokadę. Następnym razem, jak będę miała dobry czas na pisanie, nie będę spała, jadła ani chodziła na uczelnię, tylko napiszę sobie parę odcinków w przód :PP. Przepraszam za jakość odcinka i za za dużo słodkości. Wiem, że cukier słodzi, ale w sumie każda para na samym początku to tylko cukier i słodkości, nie? 
Ech... Dobra. Nie ględzę już :). Wystarczy że zamęczyłam Was tym odcinkiem. Nie bójcie się napisać szczerych komentarzy. Może mała zjebka mnie zmotywuje do pracy. Jakiejkolwiek...
Pozdrawiam, ściskam i całuję :) 
xoxo

(Gossip Girl's over ;(()