piątek, 28 czerwca 2013

#34. My life would suck without you.


-Wilshere'owie wrócili! - zawołał głośno Aaron, kiedy tylko zobaczył mnie i Jacka w drzwiach baru.
-Gabe Wilshere. Brzmi nieźle. - powiedział Jack do mojego ucha.
-Małe kroczki, Jacky. - odpowiedziałam, na co chłopak się zaśmiał i cmoknął mnie w policzek. Zdjęliśmy kurtki i rzuciliśmy się w wir imprezy. Chłopaki oczywiście nie mogli zabalować ze względu na jutrzejszy mecz, ale to nie przeszkodziło nam w zabawie. W końcu musiałam wyjść za zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę podtruć się nikotyną. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Uwielbiałam to, jak kojąco na mnie działał. Czułam, jak powoli rozchodzi się po całym moim ciele, uspakajając mnie.
-Robertowi by się to nie spodobało.
Podskoczyłam, wystraszona nagłym pojawieniem się Tomka. Stłumiłam chęć przestawienia mu nosa. Zamiast tego po raz kolejny zaciągnęłam się papierosem.
-Robertowi nie spodobałoby się wiele rzeczy. Na przykład to, że przespałeś się z jego siostrą. - powiedziałam, wypuszczając dym z płuc. - Albo to, że próbowałeś rozwalić jej pierwszy, prawdziwy związek.
-Proszę cię, Gaba. Prawdziwy? - parsknął. - Oboje wiemy, że skończy się tak samo jak każdy inny.
-Gówno wiesz, Tomek. - warknęłam, wyrzucając resztki papierosa w śnieg. Byłam tak cholernie wściekła! - I co ty w ogóle  chciałeś osiągnąć, co? Przyłazisz do mojego domu, prowokujesz mojego chłopaka do bójki a potem bezczelnie uciekasz. Jak tchórz! I jeszcze ta gadka, że niby mnie kochasz, że wrócisz za mną do Polski i mnie zdobędziesz? Odjebało ci całkiem?!
-Najwyraźniej tak! Bo zakochałem się w siostrze mojego najlepszego przyjaciela! Zamiast spróbować swoich szans z nią, musiałem patrzeć jak spotyka się z całą gromadą różnych frajerów! Zaczynałem już myśleć, że coś z tobą nie tak, że ty po prostu nie potrafisz kochać! A potem spotkałem cię w Domino! I kiedy powiedziałem sobie, że spróbuję ostatni raz, okazuje się, że ty już jesteś zajęta! Ale obiecałem sobie i zamierzam to zrobić. Zamierzam spróbować.
-Co? Tomek, co ty pieprzysz? - zapytałam. Odpowiedź, jaką dostałam, totalnie mnie zamurowała. Tomek przyciągnął mnie do siebie i przycisnął swoje usta do moich. Byłam tak zaskoczona, że przez chwilę nie mogłam nic zrobić. Na szczęście zdrowy rozsądek szybko do mnie powrócił i odepchnęłam go od siebie. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Wojtek już był obok niego i wymierzył mu cios w twarz.
-Wojtek! - krzyknęłyśmy obie z Wiktorią. Odciągnęłyśmy go, a potem Polka podeszła pod Tomka, by zatrzymać go w razie, gdyby chciał oddać cios.
-Bronisz go? - zapytał mnie zaskoczony i wściekły.
-Nie, nie bronię. Ale twoje dłonie chyba nie powinny być marnowane na obijanie twarzy...
-Frajerowi, który zarywa do dziewczyny mojego przyjaciela? - dokończył. - Poświęcę się.
-Wojtek... - zaczęłam proszącym głosem. Wiktoria ciągle cicho rozmawiała z Tomkiem.
-Co tu się dzieje? - głos Jacka rozległ się z tyłu. Wojtek uśmiechnął się zadowolony. - Co on tu do cholery robi? - ton głosu Wilshere'a zmienił się diametralnie, kiedy zobaczył przyjaciela mojego brata. Spojrzał najpierw na mnie, potem na Szczęsnego.
-Powodzenia, stary. - Wojtek zaśmiał się sztucznie do Tomka, a potem wziął swoją dziewczynę za rękę i skierował się w stronę lokalu. Chwyciłam Anglika za rękę, drugą obejmując jego ramię, by mieć większą siłę do zatrzymania go. Tak na wszelki wypadek.
-Zapytam tylko raz. - odezwał się Jack, siląc się na spokój. - Po cholerę tu przyszedłeś? - Zanim Tomek zdążył odpowiedzieć, Wilshere skierował wzrok na mnie. - Zaprosiłaś go tu? - zapytał z wyrzutem, ale jedno moje spojrzenie posłużyło mu za odpowiedź. Powrócił wzrokiem do Polaka.
-Przyszedłem się pożegnać z Gabą. Zanim znowu się spotkamy. W Polsce, za dwa tygodnie. - na jego usta wpłynął ten cwaniacki uśmiech.
-Jack, proszę. - odezwałam się, kiedy wyczułam, ze chłopak próbuje mi się wyrwać. Spojrzałam na niego, a on na mnie. - Wróć do środka. Dołączę do was, jak skończę tutaj. Proszę.
Widziałam, jak walczy ze sobą, ale w końcu kiwną głową, więc go puściłam.
-Idź, może będę miał okazję, żeby znowu ją pocałować. - powiedział Tomek pewnym głosem. Czemu on się nie może, do cholery, zamknąć?! Jack spojrzał na mnie, szukając potwierdzenia, a raczej zaprzeczenia.
-Pocałował mnie, ale go odepchnęłam. - odpowiedziałam. Ruszył w stronę Tomka. - Jack, daj spokój, to nie jest tego... - nie dokończyłam, bo chłopak już uderzył Polaka, który upadł w śnieg - ...warte - westchnęłam. Na szczęście, skończyło się tylko na tym jednym uderzeniu.
-Trzymaj się od niej z daleka, bo ostrzegam, skończy się gorzej. - jego głos był niski i taki... cholera, groźny. Nie widziałam go jeszcze takiego. W jakiś dziwny sposób mi się to podobało. Wrócił do mnie. - Czekam na ciebie w środku, Słońce. - powiedział, a potem, upewniając się, że Tomek patrzy, pocałował mnie. Jeden pocałunek, a sprawił, że kolana się pode mną ugięły. Uśmiechnął się do mnie i wrócił do baru.
-Przepraszam, Tomek. Ale dobrze wiesz, że ci się należało. - powiedziałam. - Wracaj do domu. - dodałam i skierowałam sie w stronę baru.
-Do zobaczenia w Polsce. - zawołał za mną. Nie zareagowałam i weszłam do budynku. Odwiesiłam kurtkę i od razu podeszłam do Jacka, który stał oparty przodem o bar i rozmawiał ze Stevenem. Niepewnie wsunęłam dłoń pod ramię jego ramię. Nie przerywając rozmowy spojrzał na mnie i posłał mi uśmiech. Kamień spadł mi z serca. Jednak chciałam mu to wytłumaczyć. Spojrzałam znacząco na Steve'a. Ten od razu załapał aluzję i poszedł na salę. Ścisnęłam mocniej ramię Jacka, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Odwrócił się bokiem, odstawił szklankę na blat i spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Powinnam go przeprosić?
-Miał okazję, żeby znowu cię pocałować? - zapytał. Starał się obrócić pytanie w żart, ale słyszałam odrobinę żalu i zazdrości w jego pytaniu. Widziałam, jak sama myśl o tym na niego działa. Nieznacznie zacisnął dłonie w pięści, jakby starał się zwalczyć narastającą w nim złość. Zaprzeczyłam ruchem głowy, by nie trzymać go dłużej w niepewności.
-Nie pozwoliłabym mu na to. - odezwałam się w końcu. - Przepraszam, wziął mnie z zaskoczenia. Nie wiedziałam, co się dzieje.
-I wraca za tobą do Polski. - powiedział bezbarwnym głosem.
-To nie ma znaczenia. Nie obchodzi mnie to. Po tym, co jak się zachował, co powiedział... Nie chcę mieć z nim więcej do czynienia.
-Co ci powiedział? - zainteresował się Jack.
-Nic takiego... - przerwałam pod wpływem jego spojrzenia. - Okej. Tylko nawet się tym nie przejmuj! Dla mnie to nic nie znaczy. - powiedziałam, czym w ogóle go nie uspokoiłam. Czekał niecierpliwie na to, co powiem dalej. - Powiedział, że mnie kocha i coś w stylu że spróbuje mnie zdobyć.
Ponownie odwrócił się przodem do blatu, zaciskając dłonie na stojącej przed nim szklance, jakby chciał ukryć złość. Miałam wrażenie, że szkło za chwilę rozsypie sie w drobny mak.
-Jack. - odezwałam się. Spojrzał na mnie, ale jego uścisk wokół szklanki w ogóle nie zelżał. Z trudem wsunęłam palce między jego dłoń, a szkło. Jednak kiedy już to zrobiłam, bez trudu zabrałam jego rękę. Splotłam nasze palce, a drugą ręką objęłam jego szyję. Wspięłam się na palce i delikatnie musnęłam jego usta. Poczułam jego drugą dłoń na mojej talii. Kiedy przerwałam pocałunek, żadne z nas się nie odsunęło. Oparł swoje czoło o moje.
-Znam go już kilka dobrych lat i nigdy nie był dla mnie nikim więcej niż przyjacielem. Ciebie znam miesiąc, a jesteś dla mnie całym światem.
Moje słowa wywołały uśmiech na jego twarzy. Uśmiech, oraz moje ukochane dołeczki. Przejechałam dłonią po jego policzku, a kiedy dotarłam do wgłębienia, zatopiłam w nim opuszek palca, co jeszcze bardziej rozbawiło chłopaka.
-Chodźmy do reszty. Chcę ich jeszcze trochę pognębić, zanim wyjdziemy. - zaśmiałam się. Cmoknęłam go w policzek, a potem pociągnęłam do reszty.
-Kocham cię. - powiedział cicho, pochylając się nad moim uchem. Objął mnie w talii i dołączyliśmy do pozostałych gości w barze.

-Mogę prosić o chwilę uwagi? - Aaron i Kieran pojawili się na scenie, przy mikrofonie.
-Błagam, powiedzcie, że nie będą śpiewać. - spojrzałam z nadzieją na Jen i Leę. Te się zaśmiały i uspokajająco pokręciły głowami.
-Nie, Gabę, to ty nam zaśpiewasz. - odezwał się Kieran. Ups! Usłyszeli... Ale zaraz, jak to ja?!
-Dawno tu nie śpiewałaś, no i przez jakiś czas nie zaśpiewasz. A że wszyscy uwielbiamy jak śpiewasz, musisz to zrobić. - powiedział Aaron. Wywróciłam teatralnie oczami, ale z uśmiechem podeszłam do czekających na mnie na scenie chłopaków.
-To co mam zaśpiewać? - zapytałam.
-Pozwoliliśmy sobie wybrać już piosenkę. Wiemy, że ci się spodoba, bo jej tytuł idealnie oddaje uczucia, jakie do nas wszystkich żywisz. - wyszczerzył się Ramsey. Uściskał mnie, Kieran tak samo, a potem obaj zeskoczyli ze sceny zostawiając mnie samą z nieznaną mi piosenką. Byłam piekielnie ciekawa, co to na numer. Parsknęłam śmiechem, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki. Całkowita racja, chłopaki. Może życie na bank było by beznadziejne bez was. A już zdecydowanie mniej kolorowe. 

Guess this means you're sorry
You're standing at my door
Guess this means you take back
All you said before
Like how much you wanted
Anyone but me
Said you'd never come back
But here you are again

'Cause we belong together now
Forever united here somehow
Yeah you got a piece of me
And honestly
My life would suck without you

Zdjęłam mikrofon ze statywu i zeskoczyłam ze sceny. Zaczęłam przechadzać się między zebranymi, co chwila kogoś zaczepiając.

Maybe I was stupid for telling you goodbye
Maybe I was wrong for trying to pick a fight
I know that I've got issues
But you're pretty messed up too
Either way I found out
I'm nothing without you

Przyciągnełam do siebie Leę i Jen, by pomogły mi śpiewać refren.

'Cause we belong together now
Forever united here somehow
Yeah you got a piece of me
And honestly
My life would suck without you

Powoli zaczęłam wracać na scenę, by stamtąd dokończyć piosenkę

Being with you is so dysfunctional
I really shouldn't miss you
But I can't let you go
Oh Yeah

'Cause we belong together now, yeah
Forever united here somehow
Yeah you got a piece of me
And honestly
My life would suck without you

W ostatnim refrenie dałam z siebie wszystko. Oddychając ciężko z uśmiechem na twarzy i lekkim rumieńcem na policzkach zebrałam owacje od przyjaciół.
-Cholera, będę tęsknić za wami. - powiedziałam, czując jak łzy zbierają mi się w oczach. Zeszłam ze sceny i utonęłam w ramionach dziewczyn, Aarona, Kierana, Jacka, Cesca i reszty. Popłakałam się na dobre.  Starałam się pocieszać myślą, że to przecież to wcale nie tak długo. Raptem parę miesięcy i znowu tu wrócę. Ale jednak ciężko było mi się uspokoić. Nie dało się ukryć, pokochałam tych ludzi.

Siedzieliśmy w ciszy, ciesząc się ostatnimi chwilami w swojej obecności. Jack skupiony był na drodze, ale jego lewa dłoń ani na chwilę nie puszczała mojej. Cały czas wodził kciukiem w tę i z powrotem, delikatnie łaskocząc moją skórę. Ciągle się uśmiechałam. Kto by pomyślał, że moja wyprawa do Anglii zakończy się w taki sposób? Wyjeżdżam stąd bogatsza o dwójkę rodzeństwa, nowych przyjaciół, wspaniałego chłopaka. No i jako zaakceptowany przez cały skład kibic Arsenalu.
-Jack? - odezwałam się cicho. Spojrzał na mnie, przez chwilę łapiąc kontakt wzrokowy, ale zaraz wrócił spojrzeniem na ulicę. - Możemy pojechać na stadion? - zapytałam. Nie wiem czemu, ale czułam tę dziwną potrzebę, żeby się tam znaleźć.
-Jasne. - uniósł nasze splecione ręce, całując moją dłoń i skręcił w prawo. Nie pytał o nic. Po prostu tam pojechał. Parę minut później byliśmy na miejscu. Chłopak bez problemu wprowadził nas na teren stadionu. Na chwilę znaleźliśmy się w ciepłym wnętrzu budynku, ale niedługo później znowu owiał nas chłodny wiatr, kiedy wyszliśmy na trybuny. Widok był niesamowity. Zaledwie parę lamp oświetlało zarówno murawę, jak i trybuny. Z nieba leciały  drobne płatki śniegu, które roztapiały się przy kontakcie z jakąkolwiek przeszkodą.
-Uwielbiam to miejsce. - powiedziała cicho. Bałam się, że każdy głośniejszy dźwięk może zniszczyć całą tę atmosferę i nastrój. Zaczęłam powoli schodzić w dół schodów. Jack posłusznie szedł za mną. W końcu skręciłam w jeden z rzędów siedzeń. Ominęłam kilka siedzeń, by w końcu zatrzymać się i usiąść. Jack usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem.
-Cieszę się, że twoja mama zmusiła cię do przyjazdu tutaj. - powiedział Jack uśmiechając się.
-Ja też. Jestem jej wina jakiś ogromny prezent. - zaśmiałam się. Nagle Jack ściągnął brwi w zamyśleniu i zaczął rozglądać się wokół siebie. - Coś nie tak?
-Czemu wybrałaś akurat to miejsce? - zapytał przyglądając mi się.
-Nie wiem. Po prostu szłam przed siebie. Czemu?
-Nie, nic. Pewnie coś mi się tylko pomyliło. Byłem pijany i...
-Kiedy? Jack, powiedz mi. - nalegałam.
-Wtedy, kiedy ojciec Aarona był w szpitalu. Kiedy przyjechałem tu i piłem. A potem przyszłaś ty i rozmawialiśmy.
-I powiedziałeś, że mnie kochasz. - dodałam z uśmiechem na twarzy.
-Właśnie. Jestem prawie pewien, że to mniej więcej to samo miejsce. - wyjaśnił. Zdziwiona uniosłam brwi. Nigdy nie kręcił mnie ten cały romantyczny, sentymentalny badziew i tandetne teksty, ale nigdy nie byłam zakochana. A to co teraz miało miejsce podchodziło mi pod romantyczną sytuację. Poczułam ciarki na całym ciele, ale bynajmniej nie z powodu ujemnej temperatury. Rozejrzałam się wokół. Tak, to całkiem prawdopodobne, że to jest to samo miejsce. Szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Przekręciłam głowę by spojrzeć na Jacka. Wpatrywał się gdzieś przed siebie, pochłonięty własnymi myślami. Delikatnie chwyciłam go za podbródek i odwróciłam w swoją stronę, składając na jego ustach pocałunek.
-Kocham cię. - powiedzieliśmy oboje, a chwilę później zaśmialiśmy się.
-Chodź. - odezwał się Jack, odzyskując powagę i podniósł się. Niepewnie chwyciłam jego wyciągniętą dłoń i podążyłam za nim. Zeszliśmy na sam dół, a potem weszliśmy na murawę boiska. Jack obrócił mnie o 360 stopni, a potem przyciągnął do siebie. Moją lewą dłoń położył na swoim ramieniu, a prawą złączył ze swoją lewą. Jego druga dłoń powędrowała na dół moich pleców, jeszcze bardziej mnie do niego przybliżając.
-Co ty robisz? - zaśmiałam się.
-Zatańcz ze mną. - powiedział cicho do mojego ucha.
-Bez muzyki?
Westchnął i wyjął z kieszeni kurtki swój telefon. Chwilę coś w nim pogrzebał i w końcu popłynęła muzyka. Spokojna, powolna. Wsunął urządzenie do kieszeni spodni i powróciliśmy do poprzedniej pozycji. Zaczęliśmy się delikatnie bujać w rytm muzyki. Oparłam głowę o jego tors i napawałam się tą chwilą, słuchając słów piosenki. Po którymś z kolei refrenie, zaczęłam cicho nucić słowa piosenki.
-Nobody knows it but you've got a secret smile and you use it only for me. - odchyliłam głowę, by móc spojrzeć na Anglika. Miałam nadzieję, że na jego twarzy będzie widniał uśmiech, w akompaniamencie uroczych dołeczków w policzkach. - Nobody knows it but you've got a secret smile and you use it only for me. - zaśpiewałam ponownie, przejeżdżając palcami po prawym policzku chłopaka. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i pochylił się, by pocałować czubek mojego nosa.
Najchętniej zostałabym tam przez całą noc, ale niestety. Jack miał jutro mecz, a ja samolot do domu. W dodatku nie byłam nawet do końca spakowana.
Droga do mojego domu nie zajęła nam wiele czasu. Nawet mimo tego, że Jackowi nie specjalnie się spieszyło. W końcu jednak dojechaliśmy. Wysiedliśmy z samochodu, by się pożegnać.
-O której masz jutro lot? - zapytał, opierając się o drzwi auta, które przed chwilą za mną zamknął. Ja stałam naprzeciw niego, oplatając dłońmi jego szyję.
-Nie wiem. Chyba jakoś koło południa. - burknęłam. Kiwnął głową bez entuzjazmu.
-Mecz jest o 13. Przyjadę jeszcze rano, okej?
-Zostań. - szepnęłam niemalże błagalnie. Wiedziałam, że odmówi i wcale nie miałam mu tego za złe. Po prostu bardzo chciałam spędzić tę ostatnią noc z nim.
-Pewnie ty też nie dasz się porwać do mnie, hm? - zapytał, trącając mój nos swoim.
-Chciałabym. Ale czeka mnie jeszcze pakowanie.
Kiwnął głową ze zrozumieniem. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął nieduże, granatowe pudełeczko, przewiązane wstążką. Wyciągnął je w moją stronę.
-To nie jest pierścionek zaręczynowy, prawda? - zaśmiałam się.
-Jeszcze nie. - odpowiedział, puszczając mi oczko. - Otwórz jak już będziesz w pokoju, okej?
Kiwnęłam głową i w podziękowaniu za prezent wpiłam się w jego usta. Świadomość, że to jeden z ostatnich pocałunków, dobijała mnie. Pożegnanie zajęło nam jeszcze chwilę. W końcu odsunęłam się od chłopaka i ściskając pudełeczko w dłoniach, przeszłam przez bramkę. Dopiero kiedy ją zamknęłam, Jack wsiadł do samochodu i odpalił silnik. Obserwowałam go przez metalowe pręty bramki i biłam się z własnymi myślami.
Jebać to!
Szarpnęłam za klamkę, wybiegając na chodnik, żeby zdążyć zanim chłopak odjedzie. Wsiadłam do auta i pocałowałam zaskoczonego Jacka.
-Jedź już, zanim dotrze do mnie, że to kompletnie bez sensu. - powiedziałam. Anglik zaśmiał się i odjechał z piskiem opon.

-Ciiiii! - syknęłam, kiedy drzwi za nami zamknęły sie z głośnym kłapnięciem. Nie chciałam by nasz powrót do domu postawił wszystkich na nogi.
-Spokojnie, nikogo nie ma w domu. - powiedział, pomagając zdjąć mi płaszcz. - Rodzice są za miastem u dziadków, a Sue jeszcze nie wróciła od przyjaciółki.-wyjaśnił, całując mnie w policzek. Chwycił moją rękę i poprowadził na górę, do swojego pokoju. Zapalił jedynie lampkę przy łóżku, ale było to wystarczające źródło światła. Rzuciłam rozpiętą torbę na fotel pod ścianą. Zderzenie sprawiło, że granatowe pudełeczko wysunęło się z niej. Wzięłam je do ręki i spojrzałam na Jacka, który szukał czegoś w swojej szafie.
-Mogę otworzyć je teraz? - zapytałam, delikatnie obracając przedmiot w dłoniach. Chłopak podszedł do mnie z koszulką w ręku i wyciągnął ją w moją stronę. Uśmiechnęłam się szeroko. Wiedziałam, że to moja ulubiona z jego koszulek. Przewiesiłam ją sobie przez ramię i dalej czekałam na jego odpowiedź.
-Otwórz.
Pociągnęłam za jeden koniec wstążki, rozwiązując ją. Odłożyłam ją na bok, zanim otworzyłam pudełeczko. Uśmiechnęłam się na widok tego, co zobaczyłam w środku. Delikatny srebrny łańcuszek z zawieszką z numerem '19'. Moja szczęśliwa liczba, jego numer w klubie. Nie musiał pytać, czy mi się podoba, a ja nie musiałam mu tego mówić. Mój uśmiech był wystarczający.
-Założysz mi go? - poprosiłam. Kiwnął głową i przejął ode mnie łańcuszek. Odwróciłam się do niego plecami i ogarnęłam włosy z szyi, by nie przeszkadzały. Po chwili wisiorek opadł na mój dekolt, a na szyi poczułam jego usta, kiedy obejmował mnie w pasie. Odwróciłam się w jego ramionach. - Dziękuję. - powiedziałam i ucałowałam jego usta, splatając dłonie na jego karku. Przyjrzałam się uważnie jego twarzy. Jego oczom, nosowi, ustom. Każdej maleńkiej zmarszczce, dołeczkom w policzkach. Cholera, ależ będę za nim tęskniła. On również uważnie skanował moją twarz. Jego wzrok zatrzymał się na dłużej na moich ustach i już wiedziałam, co mu chodzi po głowie. Korzystając z tego, że moje dłonie znajdowały się na jego karku, przyciągnęłam go do siebie, łącząc nasze usta w pełnym namiętności pocałunku. Chwytając mnie za biodra przyciągnął mnie do siebie tak, że miedzy nami nie było teraz najmniejszej szpary. Jego dłonie powoli przesuwały się w górę, aż wsunęły się pod moją bluzkę. Nie zatrzymały się jednak, tylko dalej kontynuowały swoją wędrówkę, pociągając za sobą bordowy materiał. Przerwaliśmy pocałunki tylko na moment, tylko po to, bym mogła ściągnąć bluzkę. Jack odrzucił materiał gdzieś na bok, podczas gdy moje usta na nowo odnalazły jego. Kiedy zaczął przesuwać się z pocałunkami w dół mojej szyi i do ramion, wsunęłam dłonie pod jego koszulkę. Tak, jak on wcześniej, powoli przejechałam dłońmi po jego plecach, zagarniając ciemny T-shirt do góry, by po chwili całkowicie się go pozbyć. Powoli zaczęliśmy się przesuwać w stronę łóżka, podświadomie walcząc o to, kto będzie na górze. Ja wygrałam. Jack nie miał gdzie się ruszyć, za sobą miał już tylko łóżko. Popchnęłam go delikatnie, tym samym zmuszając by usiadł na łóżku. Sama siadłam okrakiem na jego kolanach. Jego dłonie wędrowały po moich udach, pośladkach i biodrach. Po chwili położył się na plecach, a ja podparłam się dłońmi po obu stronach jego głowy. Poczułam, że jego dłoń wsuwa się między moją skórę, a zapięcie stanika i to mnie otrzeźwiło. Podniosłam się i usiadłam na jego kolanach, odgarniając do tyłu włosy. Podniósł się, opierając ciężar ciała na łokciach i spojrzał na mnie lekko zdezorientowany moją nagłą zmianą.
-Sue może wrócić w każdej chwili. - wyjaśniłam. Z wyrazu jego twarzy wyczytałam, że kompletnie o tym zapomniał.
-Kurwa. - zaklął i ponownie opadł na plecy. Przesunął się w górę łóżka, kładąc głowę na poduszce i obserwował mnie, kiedy wodziłam dłonią po wyrzeźbionych mięśniach na jego brzuchu. Od czasu do czasu spinał je, kiedy mój dotyk wywoływał łaskotki. W końcu złapał moje nadgarstki i przyciągnął mnie do siebie. Leżeliśmy tak dłuższy czas. Ja na nim, w kompletnej ciszy, niemal bez ruchu. Moja głowa leżała na jego torsie, dzięki czemu mogłam idealnie słyszeć bicie jego serca. Dopóki mój telefon nie zaczął dzwonić.
-Niee... - jęknęłam, oplatając rękami szyję Jacka, jakby ktoś próbował mnie od niego oderwać. Uparte urządzenie ciągle grało, więc w końcu zwlekłam się z łóżka i wygrzebałam telefon z torby. Jen.
-Tak?
-Żyjesz ty w ogóle? - zapytała. - Czy może zgubiłaś się gdzieś na podwórku?
-Ha-ha. Jestem u Jacka.
-Mówiłem... - usłyszałam w tle głos Aarona.
-Powinnaś się go czasem słuchać. Sporadycznie ulęgną mu się w tej główce jakieś dobre pomysły. - zaśmiałam się. Angielka mi zawtórowała, a Ramsey burknął coś, udając obrażonego.
-Nie chcę niszczyć sielanki, jaką zapewne tam macie, ale pamiętaj, że jutro masz samolot o piętnastej. Przed trzynastą musimy wyjechać, a ty jesteś jeszcze nie spakowana.
-Tak, Jen. Wiem. - westchnęłam.
-Nie przeszkadzam już. Dobrej nocy.
-Pamiętajcie o zabezpieczeniu! - krzyknął Aaron, zanim Jennifer zdążyła sie rozłączyć. Głupek. Ledwie zdążyłam odłożyć telefon, poczułam wokół oplatające wokół talii dwie silne ręce, które przyciągnęły mnie do ciepłego torsu. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy na szyi zaczęły pojawiać się delikatnie łaskoczące pocałunki. Oparłam głowę o ramię Jacka, nieco przechylając ją w bok, żeby dać mu dostęp do większej powierzchni. Zjechał z pocałunkami w dół i przeniósł je na moje ramię, z którego po chwili zsunęło się ramiączko mojego stanika. Oczywiście, za pomocą chłopaka. Naprawdę nie chciałam tego przerywać. Naprawdę chciałam żeby to trwało dalej. Ale zdawałam sobie sprawę, że to wszystko zmierza w jednym kierunku. I o ile tego chciałam, to jednak nie mogliśmy sobie na to pozwolić, skoro Sue mogła wrócić w każdej chwili. Niechętnie odsunęłam się od niego. Ale nie na długo, ponieważ zaraz zostałam przyciągnięta przez niego z powrotem.
-Jack... - zaczęłam, opierając się dłońmi o jego ramiona. Nie dość skutecznie, bo zdołał się pochylić i zamknąć mi usta pocałunkiem.
-Sue pisała. - objął mnie mocno wokół talii. - Nocuje u przyjaciółki. - powiedział mi prosto do ucha i zostawił pocałunek tuż pod nim. Nie mogłam poradzić nic na to, że na moje usta wpłynął uśmiech.
-Czyli... - zaczęłam, powoli przenosząc dłonie z jego ramion na kark.
-Czyli w domu jesteśmy tylko my.
-Przez całą noc.
-Przez całą noc. - powtórzył. Cholera. Czemu on musi wyglądać tak cholernie seksownie? Przygryzłam wargę, jakby to miało pomóc mi się opanować. Chciałam zobaczyć, jak długo wytrzymamy, które z nas pęknie pierwsze. Cóż, nigdy nie miałam zbyt silnej woli.
-W takim razie powinniśmy wykorzystać to najlepiej jak umiemy. - powiedziałam, zanim przyciągnęłam go do siebie, całując zachłannie. Naprawdę dobrze wykorzystaliśmy tę noc...

poniedziałek, 6 maja 2013

#33. Żadna sprawa nie jest przegrana jeśli choć jeden głupiec o nią walczy.

Na drugi dzień obudziliśmy się dosyć wcześnie, biorąc pod uwagę godzinę, o której wróciliśmy do domu. Jack od razu poszedł do pokoju siostry, by wykraść dla mnie jakieś spodnie. Pomysł z chodzeniem cały dzień w sukience z wczorajszej imprezy niekoniecznie przypadł mi do gustu. Kiedy rodzeństwo weszło do pokoju, ja siedziałam już ubrana w szarą bluzę Jacka. Sue była też na tyle uprzejma, że pożyczyła mi nawet kosmetyki, bym mogła zmyć z twarzy wczorajszy makijaż i zrobić sobie nowy, za co byłam jej ogromnie wdzięczna. Ograniczyłam się jednak tylko do demakijażu. Skórze mojej twarzy przyda się trochę odpoczynku. Kiedy wyszłam z łazienki, Sue nadal była w pokoju brata, gotowa przynieść mi inną parę jeansów, gdyby te okazały się złe. Na szczęście miałyśmy podobne figury i spodnie leżały idealnie.
-Jack, zdajesz sobie sprawę z tego, jak świetną masz siostrę?
-Mam? - zapytał zdziwiony, z zabawnym wyrazem twarzy.
-Masz. Moja twarz w końcu oddycha. - odpowiedziałam, przecierając dłońmi buzię.
-Chwila moment. - odezwała się Sue. - Chcesz mi powiedzieć, że nie masz teraz na sobie ani grama makijażu?! - zapytała podniesionym głosem.
-Yyy... no nie.
-Wow. Jesteś na prawdę śliczna! To znaczy zauważyłam to już wcześniej, ale myślałam, że to z pomocą makijażu. Kurcze, rafiło ci się jak ślepej kurze ziarno. - ostatnie zdanie skierowała do brata.
-No wiesz, przeciwieństwa się przyciągają. - zaśmiałam się, kładąc dłoń na kolanie chłopaka. Oburzenie Jacka zostało zagłuszone przez głośny śmiech jego siostry.
-Kocham tę dziewczynę! - zawołała i nadal się podśmiechując wyszła z pokoju.
Chwilę później poszłam razem z nieco obrażonym Jackiem na dół. Jego rodzice byli bardzo zaskoczeni naszym widokiem, ponieważ nawet nie słyszeli, jak wróciliśmy. Zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy kawę w towarzystwie państwa Wilshere. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że oboje mnie polubili, co mnie strasznie cieszyło. No ale kogo by nie cieszyło? Kiedy rodzice Anglika wyszli, poszliśmy z powrotem do jego pokoju, by wrócić do słodkiego nic nie robienia. Doskonale nam szło to, jakby nie patrzeć, szalenie trudne zadanie, dopóki ktoś nie postanowił nam przerwać, próbując dodzwonić się do Jacka. Chłopak jęknął niezadowolony i zwlekł się z łóżka, by odebrać telefon, leżący na szafce. Przez chwilę rozmawiał w pokoju, ale w pewnym momencie uśmiechnął się przepraszająco w moją stronę i wyszedł na korytarz. Zdziwiło mnie to trochę, ale i zaniepokoiło. Usiadłam po turecku na łóżku i czekałam na jego powrót. Nastąpiło to po mniej więcej dwóch minutach.
-Wszystko w porządku? - zapytałam widząc jego minę, z której nie potrafiłam wyczytać absolutnie nic. Wstałam z łóżka i podeszłam do niego.
-Będę musiał cię zostawić na jakąś godzinkę, okej? - zabrał z krzesła kurtkę i nałożył ją, jakby unikając mojego wzroku.
-Coś się stało? - zaczęłam się już poważnie denerwować. W końcu na mnie spojrzał i uśmiechnął się.
-Nic strasznego. Po prostu przyjaciel w potrzebie. - Uniosłam brwi, wątpiąc w jego słowa. -Naprawdę, Gabe. Ale spokojnie, nie ma takiej sprawy, której Jack Wilshere by nie zaradził. - wyszczerzył się.
-Nie ma co, skromnością to ty nie grzeszysz. - zaśmiałam się, nieco już uspokojona.
-To jak, poradzisz sobie? - zapytał, na co pokiwałam twierdząco głową. - Świetnie. Czuj się jak u siebie. Powiedziałbym Sue, żeby się tobą zajęła, ale jej nie ufam. Jeszcze zacznie wyciągać na mnie jakieś brudy z przeszłości. Kompromitujące historie i takie tam...
-O, chyba umówię się z twoją siostrą na kawę. - powiedziałam, drocząc się z nim.
-Nie potrzebnie podsuwałem ci ten pomysł. - jęknął. - Ale na mnie pora. Postaram się wrócić jak najszybciej. - musnął lekko moje wargi i chciał odejść, ale mu na to nie pozwoliłam. Przyciągnęłam go do siebie, przylegając do niego całym ciałem i oplatając ręce wokół jego szyi mocno pocałowałam. Natychmiast odwzajemnił pocałunek, obejmując mnie w talii, jeszcze bardziej do siebie przysuwając.
-Teraz możesz iść. - powiedziałam, kiedy odsunęłam się od niego na minimalną odległość.
-Teraz nie chcę iść. - ponownie przywarł swoimi ustami do moich. Z ciężkim sercem przerwałam ten pocałunek.
-Nigdzie się nie wybieram, dopóki nie wrócisz. - zapewniłam go. - A o ile dobrze pamiętam, ktoś potrzebuje pomocy niezawodnego Jacka.
Chłopak westchnął przeciągle i odsunął się ode mnie, idąc kilka kroków tyłem. Uśmiechnął się i przy samych drzwiach odwrócił i wyszedł.
Korzystając z wolnego czasu, zadzwoniłam najpierw do Pauli, a potem do mamy. Kobieta próbowała ze mnie wyciągnąć, co to za ważna sprawa, o której chcę z nią porozmawiać, ale po raz kolejny powtórzyłam, że to absolutnie nie jest rozmowa na telefon. Kiedy już zakończyłam drugą rozmowę telefoniczną, postanowiłam udać się do kuchni, zrobić sobie herbaty. Czułam się nieco nieswojo, ale później dołączyła do mnie Sue. Siadłyśmy z gorącymi napojami w salonie i zaczęłyśmy rozmawiać, w międzyczasie zerkając na jakiś serial. Ani się obejrzałam, jak minęły już dwie godziny od wyjścia Jacka. Czas w towarzystwie jego siostry upłynął mi w błyskawicznym tempie. W końcu drzwi wejściowe kłapnęły, a na korytarzu rozległy się kroki.
-Spóźniłeś się. - powiedziałam, kiedy przechodził obok salonu. Zaskoczony zatrzymał się i zajrzał do pomieszczenia.
-Oj nie. Nie podoba mi sie ten widok. - wskazując na nas podszedł do sofy i usiadł obok mnie.
-Spokojnie, nie masz się czego obawiać. - uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam w zimny policzek. Chłopak spojrzał uważnie najpierw na mnie, potem na swoją siostrę.
-Ty mały szczurze, gadaj, co jej naopowiadałaś. - gdyby mógł, wzrokiem przewierciłby siostrę, która wybuchła śmiechem. Mi również ciężko było się powstrzymać.
-Nic strasznego. Tylko kilka uroczych historii z waszego dzieciństwa. - wyszczerzyłam się.
-Spokojna głowa, Jacky. W zanadrzu mam jeszcze wiele, wiele gorszych. - powiedziała blondynka z cwaniackim uśmiechem.
-Serio?! - spojrzałam na nią z nadzieją.
-Nie ośmielisz się. - chłopak ostrzegawczo wycelował palec w siostrę.
-Im lepszym bratem dla mnie będziesz, tym mniejsze prawdopodobieństwo na to.
-Nie przeginaj...
-Dopiero zaczynam, braciszku. - wyszczerzyła się z satysfakcją.
-A jak u ciebie? Przyjaciel uratowany? - wtrąciłam, przerywając rodzeństwu dyskusję. Jack wydał z siebie jęk cierpienia i opadł na oparcie sofy.
-Tak, sytuacja opanowana. A na dworze cholernie zimno.
-Martwiłabym się, że przemroziło ci mózg, ale najpierw musiałbyś go posiadać, więc jestem spokojna. - powiedziała z uśmiechem Sue.
-Właśnie czułam. Twoje policzki są lodowate. - ponownie się wtrąciłam, nie chcąc doprowadzić do kolejnej wymiany ognia.
-Policzki? Co powiesz na to? - zapytał i wsunął dłonie pod moją bluzę. Lodowate dłonie. Z piskiem poskoczyłam, zrywając się z kanapy, czym rozbawiłam Jacka.
-To nie jest zabawne! - jęknęłam, ciągnąc bluzę w dół. - Zły dotyk boli przez całe życie! - dodałam, czym jeszcze bardziej rozśmieszyłam chłopaka. - Nienawidzę cię. - burknęłam, siadając na swoim poprzednim miejscu.
-Oboje wiemy, że kłamiesz. - uśmiechnął się uroczo, pokazując te swoje dołeczki i objął mnie ramieniem. Ostentacyjnie odwróciłam wzrok w drugą stronę. Jego dłoń niebezpiecznie zaczęła się zbliżać w kierunku mojej szyi.
-Nawet nie próbuj. - ostrzegłam, łapiąc ją. - Dawaj drugą. - rozkazałam, a kiedy chłopak grzecznie wykonał moje polecenie, schowałam nasze dłonie do kieszeni bluzy. W międzyczasie Sue ciągle przełączała kolejne kanały w telewizorze, poszukując czegoś wartego obejrzenia.
-Plotkara! - krzyknęliśmy z Jackiem, kiedy na ekranie pojawiły się Blair i Serena.
-Ech... Wiedziałam, że masz jakieś wady, Gabe. - westchnęła zrezygnowana blondynka.
-Ej! 'Plotkara' to dobry serial! - oburzyłam się.
-Taa... A Jack to fajny facet. - nie dało sie ukryć sarkazmu. - Dziwny masz gust. - skwitowała, odłożyła pilota na stolik przed kanapą i wyszła z pomieszczenia.

Wieczorem Jack odwiózł mnie do domu. Chciałam, żeby został na noc, ale nie dał się namówić. Nie miałam mu tego za złe, w końcu jutro miał poranny trening.
Przed pójściem spać rozmawiałam jeszcze z Paulą na Skype. Pokazała mi pokaźną górę kserówek przeznaczonych dla mnie. Chcąc oszczędzić mi przepisywania mnóstwa notatek, po prostu kserowała mi wszytko. Znowu uderzył mnie fakt, że już niedługo będę musiała stąd wyjechać. Już za trzy dni. Pod jakimś błahym pretekstem zakończyłam rozmowę z przyjaciółką, zanim łzy napłynęły mi do oczu i położyłam się do łóżka. Zanim zasnęłam, płakałam chyba przez godzinę. W piątek całe przedpołudnie spędziłam z dziewczynami. Pojechałyśmy na moje ostatnie londyńskie zakupy i na prawdę zaszalałyśmy. Ciekawa jestem, jak ja się zabiorę z tym wszystkim do Polski...
Po południu, kiedy zostawiłyśmy w domu nasze zakupy, pojechałyśmy do Aarona, u którego zaszyli się chłopcy po treningu. Wojtek też miał tam być, więc miałam dobra okazję w końcu z nim porozmawiać. Kiedy tylko weszłyśmy do mieszkania Walijczyka, w którym byłam po raz pierwszy, powitali nas Aaron i Jack. Ten drugi od razu stwierdził, że musi mi coś powiedzieć. Przyznam szczerze, że trochę mnie to zmartwiło. Poprowadził mnie do jakiegoś pokoju, a kiedy przechodziliśmy koło salonu, kazał dyskretnie tam zajrzeć. Ciężko wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam tam uśmiechniętą Wiktorię obejmowaną przez Wojtka. Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Jack wciągnął mnie do pokoju obok, zamykając za nami drzwi.
-Jakim cudem?! - wydukałam.
-Wiem, że chciałaś sama porozmawiać z Wojtkiem, ale stwierdziłem, że męska rozmowa bardziej przemówi mu do rozsądku. - wyjaśnił.
-Kiedy z nim rozmawiałeś?
-Wczoraj. Wstąpiłem do niego jak załatwiłem już tą wcześniejszą sprawę. Nie jesteś zła, prawda?
-Nie, co ty. - uśmiechnęłam się w końcu. - Po prostu zaskoczona.
-Wiem, że dla ciebie ta cała sprawa jest bardziej osobista. Nie chciałem, żebyś kolejny raz musiała przez to przechodzić. - założył mi za ucho kosmyk włosów, który uciekł mi z kucyka, a potem pocałował w czoło. Objęłam go w pasie i wtuliłam się w jego tors, zaciągając się zapachem jego perfum. - Nie wyjeżdżaj. - powiedział szeptem, mocno mnie przytulając. Zacisnęłam powieki, nie chcąc po raz kolejny się rozpłakać.
-Wiesz, że to niemożliwe. - odpowiedziałam, również cicho. Westchnął głęboko.
-Wiem. - Pocałował mnie w czubek głowy i delikatnie od siebie odsunął. - Skoro obiecałaś, że do mnie wrócisz, będziemy musieli jakoś wytrzymać.
-Chyba nie mamy wyboru. - uśmiechnęłam się. Delikatnie wspięłam się na palce i musnęłam jego usta. - Chodźmy do reszty. - powiedziałam i odwróciłam się. Więcej nie było dane mi zrobić. Chłopak ponownie mnie objął, uniemożliwiając mi pójście gdziekolwiek i oparł brodę na moim ramieniu.
-Musimy? - jęknął jak mały chłopczyk.
-Tak, Jacky, musimy. - zaśmiałam się. Chłopak jęknął niezadowolony jeszcze raz, ale puścił mnie i razem poszliśmy do salonu. Posiedzieliśmy razem do 18, a potem ja Jen i Kieran musieliśmy wracać do domu, żeby przygotować się do tej wielkiej rodzinnej kolacji, którą wymyślił tata. Jednak mimo mojego lekkiego sceptycyzmu co do tego pomysłu, ostatecznie byłam naprawdę szczęśliwa, że tata wyszedł z tym pomysłem. Było wspaniale. Kiedy wróciliśmy do domu razem z bliźniakami zaszyliśmy się w moim pokoju. Wyciągnęłam moje dwie walizki, które zdążyły się już zakurzyć, oraz torbę Arsenalu, którą dostałam któregoś dnia od chłopaków, razem z zestawem klubowych gadżetów. Było w niej jeszcze trochę miejsca na upchnięcie jakichś małych przedmiotów. A tym przypadku, każdy kawałek miejsca miał znaczenie. I tak byłam już pewna, że zapłacę za nadbagaż. Z pomocą Jen i przeszkadzaniem Kierana, do północy udało mi się spakować jedną walizkę tymi rzeczami, których na 100% nie będę potrzebowała. Kiedy już bliźniaki poszły spać, ja postanowiłam wyjąć wszystkie rzeczy z torby i ułożyć je od nowa. Dzięki temu udało mi się zyskać jeszcze trochę miejsca. W końcu zmęczona poszłam spać.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po przebudzeniu, to walizki. Niech to szlag. Spojrzałam na zegarek. 8:00. Czas wstać. Muszę się zacząć przyzwyczajać do wczesnego wstawania i funkcjonowania przez cały dzień na pełnych obrotach. W końcu za 3 dni idę do szkoły. Niech to szlag. Narzuciłam na siebie bluzę Jacka, której ostatnio zapomniałam mu oddać (i szczerze mówiąc planowałam zabrać ją ze sobą) i zeszłam na dół. Już na schodach czułam zapach naleśników i kawy.
-Dzień dobry. - przywitałam się z ciocią Emmą i Elizabeth, które właśnie jadły śniadanie.
-Gabby. Nie spodziewałam się ciebie tak rano. - powiedziała młodsza z kobiet.
-Ja siebie też nie. - zaśmiałam się. - No ale muszę się zacząć przestawiać na wczesne wstawanie. Lekcje niestety nie zaczynają się w południe. - odpowiedziałam nie kryjąc żalu. Kobiety się zaśmiały, a ciocia Emma postawiła przede mną talerz z górą naleśników, karząc jeść ile wlezie, żeby sobie mama nie pomyślała, że mnie tu głodzili, bo taka ze mnie chudzina. Nie opierałam się i zjadłam z chęcią. O dwa za dużo, bo kiedy odstawiałam naczynia, byłam przepełniona.
-Gabby. - zawołała mnie Elizabeth, kiedy już miałam wychodzić z kuchni. Zatrzymałam się i spojrzałam na nią wyczekująco. - Daniel nie chciał wczoraj psuć ci humoru. - powiedziała, wyjmując z jednej z szafek kopertę i wręczając mi ją. Jakaś dziwna, niewidzialna wielka dłoń zacisnęła się na moim żołądku. - Odebrał wczoraj twój bilet. - wyjaśniła i uśmiechnęła się pocieszająco. Poczułam, jak cała radość ulatuje ze mnie jak powietrze.
-Dzięki. - wymusiłam uśmiech, a potem poszłam do swojego pokoju. Odłożyłam kopertę na półkę, nawet do niej nie zaglądając i poszłam doprowadzić się do porządku. Umyłam się, uczesałam, ubrałam i niewiele myśląc wyszłam z domu, biorąc ze sobą zaledwie telefon i trochę pieniędzy. Byłam przerażona. Tym, że już jutro muszę wyjechać. Tym, jak sobie poradzę z powrotem do normalnego życia. Jak sobie poradzę bez tych ludzi, których tu poznałam? Bez Gibbsów, bez Lei, Aarona, Cesca, Wojtka i przede wszystkim bez Jacka? Co tu dużo mówiąc. Przerażało mnie to. Przez ostatnie tygodnie widywaliśmy się niemal codziennie, spędzaliśmy ze sobą kilka dobrych godzin, a teraz co? Kiedy teraz się zobaczymy? Kiedy tylko o tym pomyślałam, miałam ochotę pobiec do domu, wyrzucić ten bilet w cholerę i zostać tu na dobre. Ale z drugiej strony wiedziałam, że muszę wrócić. Czekała tam na mnie szkoła, którą musiałam ukończyć. Matura, którą musiałam zdać. Rodzina, przyjaciele... Czemu po prostu nie mogłam przenieść ich wszystkich w jedno miejsce? Wskoczyłam w jakiś autobus, który właśnie zatrzymał się na przystanku obok którego przechodziłam. Jechałam w nieznane, ale to było aktualnie moim najmniejszym zmartwieniem. Miałam potrzebę na chwilę odciąć się od tego wszystkiego. Pobyć sama ze sobą, żeby chociaż spróbować jakoś to sobie wszystko ogarnąć i poukładać. Z jednego autobusu przesiadłam się do kolejnego, potem pojechałam gdzieś dalej metrem. Ostatecznie wylądowałam w części miasta, której kompletnie nie znałam. Z mapy metra wyczytałam, że jestem niemal na drugim końcu Londynu. Może to i dobrze. Prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego było tu znikome. Chodziłam po okolicy bez większego celu. Nie wiedziałam nawet, jak dużo czasu minęło od mojego wyjścia w domu. Wyciągnęłam z kieszeni płaszcza telefon i z zaskoczeniem zobaczyłam, że mam 13 nieodebranych połączeń. Trzy od taty, jeden od mamy i po dwa od Jen, Kierana, Aarona i trzy od Jacka. Zegarek wskazywał punkt trzynastą. Czyli minęły ponad trzy godziny odkąd wyszłam z domu. Nawet nie powiedziałam nikomu, gdzie się wybieram. Postanowiłam więc zadzwonić do taty, by go uspokoić, a potem napisałam wiadomość do Jen. Dziewczyna oddzwoniła niemal sekundy po tym, jak wysłałam SMSa. Kilkakrotnie upewniła się, czy na pewno nie trzeba po mnie przyjechać i czy sobie poradzę. Na szczęście zrozumiała, kiedy powiedziałam jej, że po prostu muszę zostać sama ze sobą. Zanim zakończyłyśmy rozmowę, wymusiła na mnie obietnicę, że pojawię się wieczorem w barze, gdzie będzie wiele osób, które chcą się ze mną pożegnać. Na samą myśl o tym, w oczach pojawiły mi się łzy. Szybko zakończyłam rozmowę i weszłam do knajpy, przy której właśnie się znajdowałam. Zamówiłam obiad, którego domagał się mój żołądek i mocną kawę, ale kiedy przyszło co do czego, ledwo mogłam cokolwiek przełknąć. Zmaltretował jedynie posiłek widelcem, zjadając bardzo niewiele. Wypiłam za to całą kawę. Posiedziałam w ciepłym pomieszczeniu jeszcze jakiś czas, a potem wyszłam na dwór i kontynuowałam swój spacer po mieście. Zaszłam do jakiegoś muzeum, do jakiejś galerii i do centrum handlowego tylko po to, by zabić czas. Kiedy zegarek wskazywał na siedemnastą, postanowiłam wybrać się w drogę powrotną do domu. Z małymi problemami i dużą pomocą przechodniów po ponad godzinie w końcu dotarłam do domu. Jen i Kieran właśnie mieli wychodzić. Brunetka stwierdziła jednak, że poczeka na mnie i razem dotrzemy do baru. Kieran musiał iść, ponieważ miał jeszcze pojechać po Leę. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się, zgarnęłam potrzebne rzeczy do torebki i pospiesznie zbiegłam na dół do czekającej Jen. Aby szybciej dostać się do Domino wzięłyśmy taksówkę i już niedługo później byłyśmy na miejscu. Zatrzymałam się na chwilę przed budynkiem i złapałam głęboki oddech. Jenny chyba od razu zrozumiała, co się dzieje. Złapała moją dłoń i ścisnęła ją pocieszająco.
-Zobaczysz, nawet się nie zorientujesz a już będziesz z powrotem. - powiedziała. Uśmiechnęłam się do niej lekko i pociągnęłam za klamkę. W środku panował przyjemny gwar, przebijający się przez grającą muzykę. Nie widziałam żadnych obcych twarzy, jedynie sami znajomi.
-Impreza zamknięta. - wyjaśniła Jen. Zdjęłyśmy nasze płaszcze i powiesiłyśmy na wieszakach. Skierowałyśmy nasze kroki do stolików zajętych przez naszych znajomych. Zaczęłam przytulać się z każdym i wymieniać całusy w policzek. Od razu rzucił mi się w oczy brak Jacka. Zaczęłam rozglądać sie uważnie po całym pomieszczeniu i w końcu zauważyłam go, kiedy wychodził z toalety. Jego wzrok niemal od razu skierował się na mnie, jakby wiedział, gdzie mnie szukać. Na jego twarzy wymalowała się ulga. Przyspieszył kroku. Ja również zaczęłam przeciskać się przez znajomych w jego kierunku. Kiedy się spotkaliśmy, zamknął mnie w szczelnym, mocnym uścisku.
-Nie rób mi tego więcej. Nie znikaj tak bez słowa. - powiedział cicho, tuż przy moim uchu.
-Przepraszam. - powiedziałam, wtulając się w niego mocniej. Zacisnęłam mocno oczy, nie chcąc się rozpłakać. Moje pięści zakleszczyły w uścisku materiał koszulki na jego plecach. Nie chciałam się od niego odsuwać choćby na krótką chwilę.
-Co się z tobą działo? Wszystko w porządku? - zapytał. Był zmartwiony.
-Przejdziemy się? - zaproponowałam. Kiwnął głową, a potem krzyknął do pozostałych, że niedługo wrócimy, wziął mnie za rękę i wyszliśmy na dwór. Skierowaliśmy się w głąb osiedla, z dala od miejskiego zgiełku.
-Powiesz mi co się stało? - odezwał się w końcu. - Martwiłem się. Zniknęłaś tak nagle. Jakbyś się pod ziemię zapadła. Nie odbierałaś telefonu, nikt nie wiedział, gdzie jesteś...
-Przepraszam. - przerwałam mu.
-Już to mówiłaś. - powiedział i objął moją buzię dłońmi. - Gabby, co się dzieje?
-Jutro wracam do Polski, Jack, to się dzieje. - łzy znowu podeszły mi do oczu. - Widzisz? Ryczę na samą myśl o tym. - spuściłam głowę.
-Hej, nie martw się. Damy radę...
-Jak, Jack? - podniosłam głos, odsuwając się od niego. - Zniknęłam dzisiaj na cały dzień, bo musiałam sobie wszystko przemyśleć. I spróbować przetrwać ten jeden dzień bez was wszystkich, bez ciebie. Wytrzymałam ledwie do dziewiętnastej. A przede mną jeszcze cztery miesiące.
-Przed nami. - poprawił mnie. - Mnie też jest ciężko, Gabe. Ale zamiast myśleć o czasie, kiedy cię tu nie będzie, myślę o tym, że przecież w końcu się zobaczymy. Obiecałaś, że do mnie wrócisz, pamiętasz?
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.
-Jak ty to robisz, Wilshere? Nie ważne jak cholernie źle by nie było, ty zawsze sprawisz, że wszystko staje się mniej straszne. - przytuliłam się do niego.
-W końcu nie ma takiej sprawy, której Jack Wilshere by nie zaradził. - zaśmiał się, a ja razem z nim.
-Wiesz, myślałam dziś dużo o nas. I o tym, żeby to zakończyć. - wyznałam szczerze. Poczułam, jak zamarł, czekając na to, co powiem dalej. Odsunęłam się od niego nieco. - W końcu nie jesteśmy razem zbyt długo, a związki na odległość raczej nie mają dobrych rokowań...
-Chcesz się rozstać? - zapytał, patrząc mi w oczy, siląc się na spokojny ton. Mimo to, wyczułam, że jest zdenerwowany.
-Myślałam o tym dosyć poważnie. - powiedziałam, uciekając wzrokiem gdzieś w dal. - Myślałam, że może takim sposobem będzie mi łatwiej po wyjeździe. - powoli przeniosłam spojrzenie na Jacka. - A potem sobie pomyślałam, że chyba mnie pojebało. - moje dłonie odnalazły jego, splatając nasze palce. Chłopak odetchnął z ulgą i uśmiechnął się sprawiając, że na jego policzkach pojawiły się dołeczki. - Miałam wiele głupich myśli, ale ta zdecydowanie kwalifikuje się na pierwsze miejsce.
-Nie mogę się nie zgodzić. - zaśmiał się i pocałował mnie w czoło. - Zresztą, i tak nie pozwoliłbym ci odejść. - zaśmiał się. Mimo to, wiedziałam, że wcale nie żartował. Objęłam go w pasie, opierając głowę o jego tors.
-Uda nam się, prawda?
-Oczywiście. - powiedział pewny tego, co mówi. - Żadna sprawa nie jest przegrana jeśli choć jeden głupiec o nią walczy. - wraz z jego słowami fala ciepła i nadziei wlała się do mojego serca. Podniosłam głowę, by pocałować go w podbródek.
-Kocham cię.
Uśmiechnął się słysząc moje słowa. Odpowiedział mi tym samym, a potem złożył na ustach delikatny i czuły pocałunek. Kochałam go tak mocno, że żadne słowa, żaden gest czy czyn nie był w stanie tego wyrazić. O tym, jak bardzo go kochałam wiedziała tylko nasza dwójka. I choć przerażało mnie to, jak szybko to się stało, jak szybko ten chłopak zawładnął moim światem, jak szybko mnie od siebie uzależnił, uwielbiałam to uczucie, ten stan i miałam nadzieję, że nigdy się to nie zmieni.


***
Na początek ogromne dzięki za odzew pod czwartkową notką. Świadomość, że nadal czekacie i nadal macie ochotę czytać moje opowiadanie dała mi pozytywnego kopa do dokończenia tego odcinka :).  A tej przerwy w pisaniu to nawet nie chcę komentować :/. Miałam starać się pisać częściej i cóż, nie wyszło jak wyszło. Po prostu wzięłam na siebie trochę za dużo ostatnimi czasy i albo nie mam czasu na pisanie, a jak czas jest, to gorzej z chęciami lub weną. Tak to jest, jak się nie umie okiełznać swoich ambicji ;). Ale złożyłam obietnicę, że nie przerwę pisania tej historii i zamierzam jej dotrzymać. Tego możecie być pewne :).

Aha, jeszcze jedno. Co do Waszych opowiadań. Mimo, że nie zawsze komentuję, to czytam zawsze. Na przyjemność zawsze znajdę czas :D.

Mam nadzieję, że następnym razem odcinek pojawi się nieco szybciej. Trzymajcie kciuki :)

A! I jeszcze jedno :). MATURZYŚCI, POWODZENIA! Trzymajcie się przez najbliższe dni. Wierzę w Was i trzymam kciuki! Rozwalicie te egzaminy z palcem w nosie!

No, teraz już kończę. Pozdrawiam i do napisania!

wtorek, 26 lutego 2013

#32. "Jack Wilshere zawsze dostaje to, czego chce."


No i znowu miesiąc... A nawet półtorej. No ale niestety sesja mnie trochę przerosła, konieczne będą poprawki marcowe :(. No a dziekanat jak zwykle służy pomocą i rzetelną radą i wcale nie trzeba biegać do niego miliard razy w jednej i tej samej sprawie... Ale żeby nie zganiać wszystkiego na wszystko wokół, to muszę się przyznać, że i mojej winy w tym sporo, bo zwyczajnie straciłam zapał do pisania. Na szczęście (pewnie zapeszę, ale...) powoli wraca, bo pisząc ten odcinek, napisałam z rozpędu kawałek następnego. A to dobry znak :). 
Przepraszam Was za takie długie przerwy, ale pewnie już się przyzwyczailiście ;P. Dziękuję Wam za cierpliwość i mimo, że odcinki nie pojawiają się zbyt często, to Wy i tak na nie czekacie, czytacie je i komentujecie. Dziękuję Wam za to z całego serca! :*

***

Pierwsze zadanie na dziś: rozmowa z ojcem. Najtrudniejsze. Zastałam go w salonie, kiedy oglądał jakiś program publicystyczny razem z Elizabeth. Poprosiłam go na rozmowę w cztery oczy. Od razu rozpoznał po mnie, że to coś poważnego. Poszliśmy do mojego pokoju, gdzie opowiedziałam mu wszystko, czego dowiedziałam się od Wiktorii. Był w szoku. Nie żeby mnie to dziwiło. Nie obyło się także bez łez, zarówno moich, jak i taty. Długo rozmawialiśmy o tym wszystkim. Obiecał, że przy najbliższej możliwej okazji przyjedzie do Polski, by odwiedzić groby syna i wnuczki. W końcu pocałował mnie w czoło i wyszedł. Zapewne by pójść na dół i opowiedzieć wszystko Beth. Dobrze, że ją miał.

-No to co zakładasz na wieczór? - do mojego pokoju wpadła Jen. Wyjęłam z uszu słuchawki, wyłączając odtwarzacz mp3 i usiadłam.
-Jakieś rurki i... - nie dokończyłam, bo dziewczyna przerwała mi głośnym, teatralnym śmiechem.
-No chyba nie. To wasza pierwsza randka, jakby nie patrzeć. Musisz wyglądać olśniewająco. - podeszła do mojej szafy i otworzyła ją. - Nie... nie... może to? Nie, nie. Jezu, dziewczyno! Czemu ty nic tutaj nie masz? - westchnęła niezadowolona. Tak, nic tu nie mam, a żeby zawieźć to wszystko z powrotem do Polski, będę chyba musiała wziąć dwie dodatkowe walizki. - Idziemy do mnie. - złapała mnie za rękę i ściągnęła z łóżka. Po chwili stałyśmy obie przed jej szafą, przeglądając jej kiecki.
-Ta jest świetna! - wyciągnęłam śliczną sukienkę, z czarnym gorsetem i czerwonym dołem.
-Jakoś nigdy nie miałam okazji w niej wyjść. O, zobacz! Jeszcze metka jest. - zaśmiała się. - Przymierz ją. - rozkazała. Jak powiedziała, tak zrobiłam. Zrzuciłam z siebie ubrania i włożyłam sukienkę. Dziewczynie zaświeciły się oczy. Ona miała plan. - Poczekaj! - wybiegła z pokoju i wróciła po chwili, z parą moich butów. Włożyłam je i zaprezentowałam się dziewczynie. - Genialnie! - zaklaskała w ręce. - Jack będzie musiał cię mocno pilnować. - dodała, na co obie się zaśmiałyśmy. Dobrałyśmy jeszcze niewielką torebkę na długim łańcuszku i biżuterię. Potem ponownie przekopałyśmy zarówno jej, jak i moją szafę, by znaleźć coś odpowiedniego dla niej. Na dwie godziny przed czasem, zaczęłyśmy się szykować. Zajęłyśmy dwie łazienki na górze, przez co Kieran musiał skorzystać z tej na dole. Potem zabunkrowałyśmy się w moim pokoju, żeby punkt dwudziesta pojawić się w holu.
-Wyglądacie ślicznie, dziewczyny. - powiedział tata, przyglądając się nam obu. Cóż, dwie godziny starannych przygotowań nie mogły pójść na marne. Efekt końcowy musiał być powalający!
-Lea i tak będzie wyglądała lepiej. - stwierdził Kieran, za co obie uderzyłyśmy go w ramię. Pożegnaliśmy się z domownikami, którzy życzyli nam udanej imprezy i wyszliśmy do taksówki, która właśnie podjechała. Dwadzieścia minut później byliśmy pod klubem. Tym samym, w którym byliśmy by świętować urodziny moje i Jacka. Wynajęta była dla nas jedna z dwóch sal. Na drugiej odbywała się regularna impreza. Oby tym razem wszystko potoczyło się lepiej, niż ostatnio...
Z Leą i chłopakami spotkaliśmy się przy szatni. Potem odnaleźliśmy dzisiejszych solenizantów, by złożyć im życzenia. Chłopaki zapewnili, że sprawa prezentów już jest załatwiona, jednak nie chcieli powiedzieć nam w jaki sposób. W końcu odpuściłyśmy. Przez chwilę chodziliśmy po sali i witaliśmy się z obecnymi. Oprócz chłopaków z klubu wraz z partnerkami, było także wielu ich znajomych. Gdzieś w tłumie zauważyłam nawet brata Lei. W końcu całą szóstką udaliśmy się do stolika. Po wypiciu drinków udałyśmy się na parkiet a chłopaki stwierdzili, że na razie tylko poobserwują. Nie musiałyśmy jednak długo czekać na partnerów. Niemal od razu obok nas pojawił sie Ed, Cesc i Carlos Vela. Powygłupialiśmy się razem przez parę piosenek, a potem zmęczeni wróciliśmy do stolików. O dziwo, żadnego z naszych chłopaków tam nie było. Nie przejęłyśmy się tym za bardzo, tylko poszłyśmy po kolejne drinki. Wypiłyśmy je, a potem postanowiłyśmy sprawdzić drugą salę. Dziewczyny były ciekawe, czy nie ma tak kogoś znajomego. Ed postanowił nam potowarzyszyć (albo popilnować, jak śmiała się Lea). Trzeba przyznać, że frekwencja dziś dopisała. Ludzi było mnóstwo. Również na tej sali, szybko znalazłyśmy partnerów do tańca. W sumie, to oni znaleźli nas. Muszę przyznać, że brunet który do mnie podszedł, tańczył naprawdę świetnie. I całkiem przyjemnie się z nim rozmawiało.
-Biorąc pod uwagę spojrzenia, jakie twoja koleżanka nam rzuca zgaduję, że jesteś zajęta. - usłyszałam w pewnym momencie. Odwróciłam się stronę dziewczyn. Jen, która akurat tańczyła z Edem łypała to na mnie, to na Leę i jej partnera. Zaśmiałam się.
-Tak jestem. - przytaknęłam. - A ona jest zbyt nadopiekuńcza.
-Szkoda. - westchnął. - Że jesteś zajęta, nie, że ona jest nadopiekuńcza. - dodał, wywołując mój śmiech. Na sali rozbrzmiały pierwsze dźwięki wolnej piosenki. - Mogę? - zapytał, chcąc położyć dłoń na mojej talii.
-Jasne. - podobało mi się, że nie jest nachalny i że nie pcha się tam, gdzie go nie chcą. Był bardzo sympatyczny. Położyłam dłonie na jego ramionach, zachowując przyzwoity dystans i zaczęliśmy bujać się w rytm muzyki. Mogliśmy też porozmawiać nieco swobodniej.
-No i to by chyba było na tyle. - stwierdziłam, widząc zbliżającego się w naszą stronę Jacka. - Mój chłopak się zbliża.
-Może cię nie zauważył. - odpowiedział z nadzieją w głosie, ale mimo wszystko odsunął się ode mnie i odwrócił w stronę Jacka, który właśnie znalazł się obok nas. - Oddaję całą, zdrową i nienaruszoną. - powiedział brunet, pokazując, że ręce trzymał przy sobie.
-Dzięki. - Jack nie był tak przyjaźnie nastawiony do nieznajomego, jak nieznajomy do niego. Objęłam go, ściskając go w pasie trochę mocniej, niż powinnam i jak gdyby nigdy nic dalej uśmiechałam się do bruneta. Chłopak spojrzał najpierw na Jacka, potem na mnie i uśmiechnął się szczerze.
-Ciężko mi to mówić, ale pasujecie do siebie. - na słowa bruneta Wilshere jakby nieco się uśmiechnął. - Szczęściarz z ciebie. Dbaj o nią. - wyciągnął rękę, którą Jack po chwili zastanowienia uścisnął.
-Taki mam zamiar. - odpowiedział. Brunet kiwnął głową w moją stronę, a potem zniknął w tłumie. - Mam nadzieję, że nie próbował niczego. - powiedział, przyglądając mi się uważnie.
-Nie. Był grzeczny. A ty nie musiałeś być z wejścia tak wrogo do niego nastawiony.
-Oczywiście, że musiałem. Obcy facet tańczył z moją dziewczyną. Każdy przyznałby mi rację. - odpowiedział.
-Cóż, ty zniknąłeś, a twoja dziewczyna chciała tańczyć. Słyszałam, że wygląda dziś świetnie, więc nie dziw się, że kręcą się obok niej chłopaki. - zaśmiałam się.
-Wygląda cudownie. - pocałował mnie. - A teraz zapraszam do tańca. - stanął naprzeciw mnie, skłonił się i wyciągnął rękę w moją stronę.
-Głupek... - zaśmiałam się, kręcąc głową i przyległam do niego ciałem, ręce oplatając wokół jego szyi. On z uśmiechem na ustach objął mnie w talii i cmoknął w czoło. Bujaliśmy się jeszcze przez chwilę w rytm wolnej piosenki, a zaraz potem zaczęliśmy się wygłupiać przy najnowszym hicie Beyonce. W końcu Lea i Jen zaciągnęły nas z powrotem na salę, gdzie odbywała się impreza Kanonierów. Od razu udaliśmy się na parkiet, dołączając do obecnych już tam Cesca, Theo i Robina oraz Nicklasa oraz ich partnerek.

Dochodziła północ, a my odpoczywaliśmy właśnie przy jednym ze stolików, popijając kolorowe drinki, kiedy Jack oznajmił wszystkim, że na nas już czas. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i opuściliśmy klub.
-Teraz się dowiem, gdzie się wybieramy? - zapytałam, wtulając się w ramię chłopaka, kiedy szliśmy w stronę postoju taksówek.
-Na początek coś zjeść.
-Och, jak dobrze! Umieram z głodu. - powiedziałam, wywołując śmiech chłopaka. Wsiedliśmy do taksówki i jechaliśmy przez kilka minut. Mając do wyboru restaurację lub fast fooda, po krótkiej dyskusji stanęło na niezdrowym żarciu. Kilka razy upewniałam się, czy aby na pewno chłopak może sobie pozwolić na takie jedzenie i czy nie kłóci się to z jego dietą. Po dziesiątym zapewnieniu ze strony poirytowanego już nieco chłopaka, odpuściłam.
Kiedy już zjedliśmy (swoją drogą był to chyba jednego z najlepszych hamburgerów w moim życiu) spacerem przeszliśmy przez Tower Bridge, zatrzymując się w międzyczasie by z mostu podziwiać oświetlone miasto. Stojąc tak przy barierce, otulona ramionami Wilshere'a, słysząc jego głos tuż przy uchu, kiedy opowiadał mi historie związanymi z różnymi miejscami, które mogliśmy dostrzec, jedyne o czym myślałam było to, jaką cholerną szczęściarą jestem. Spędzam niemal dwa miesiące w jednym z najpiękniejszych miast świata. Moje stosunki z ojcem przez ostatnich kilka lat nigdy nie były tak dobre; poznałam tu wspaniałych ludzi, którzy szybko stali się moimi przyjaciółmi i w końcu odnalazłam miłość. I nawet, jeśli miałam za kilka dni wyjechać i zostawić to wszystko, to wiedziałam przecież, że nie będzie to rozłąka na zawsze.
-O czym myślisz? - zapytał i pocałował mnie w płatek ucha.
-Że jestem bardzo głupia.
-Co?
Zaśmiałam się i odwróciłam przodem do chłopaka.
-Mówią, że głupi ma szczęście. A ja mam cholerne szczęście, więc muszę byś straaaasznie głupia. - wyjaśniłam, wywołując śmiech Jacka.
-W takim razie ja też jestem całkowitym głupkiem.
-No to zdaje się, że jesteśmy idealnie dobrani. - parsknęłam. Cmoknął mnie w usta i ruszyliśmy w dalszą drogę, czyli w stronę Tower of London. Tam czekało na nas coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Lodowisko.
-Jack, czy ty wiesz, kiedy ostatni raz jeździłam na łyżwach? I w jakich stosunkach się rozstaliśmy? - jęknęłam, niechętnie zakładając łyżwy. Swoją drogą, to nawet nie wiem, skąd on je wytrzasnął.
-Nie. Opowiesz mi na lodowisku. - cmoknął mnie w policzek, a później wstał i wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem, mając nadzieję, że mi odpuści. - Chodź, chodź, skarbie. - złapał mnie za ręce i podciągnął bym wstała.
-Nie umiem jeździć! - jęknęłam. - Raz straciłam jedynkę po spotkaniu z barierką. Dzięki Bogu mleczaka. A ostatnim razem, kiedy byłam na łyżwach jakieś cztery lata temu z Robertem, złamałam rękę i rozwaliłam sobie łuk brwiowy. Na oczach chłopaka, który mi się wtedy podobał. Wstyd jak nigdy wcześniej. - burknęłam. Swoją opowieścią rozbawiłam Jacka, który roześmiał się głośno, za co zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Szybko odchrząknął i przybrał poważną minę.
-Przepraszam. - powiedział i mimowolnie parsknął śmiechem.
-Spadaj. - odsunęłam się od niego udając obrażoną. Podeszłam pod barierkę ogradzającą lodowisko i spojrzałam niepewnym wzrokiem na taflę lodu. Chłopak podszedł do mnie i objął w talii, całując w skroń.
-Obiecuję, że nic ci się nie stanie. - zapewnił. Wiedziałam, że tak będzie.
-Okej. - powiedziałam w końcu, chwytając jego dłoń. Powoli weszliśmy na śliską powierzchnię. Cały czas jęczałam, że za chwilę się przewrócę, czym rozśmieszałam Anglika. Ten ciągle trzymał mnie mocno za rękę i asekurował niemal każdy mój ruch. Po kwadransie zdecydowałam się na próbę samodzielnej jazdy. Szło mi całkiem nieźle. Do czasu, kiedy nie musiałam wykonać manewru skrętu. Zachwiałam się i straciłam równowagę. Jack próbował mnie złapać, ale ostatecznie oboje wylądowaliśmy na lodzie, leżąc i śmiejąc się.
-Nic ci nie jest? - zapytał, kiedy już oboje się nieco uspokoiliśmy.
-Nie. A tobie? - w odpowiedzi pokręcił głową. - No to może w końcu wstaniemy?
-Dobry pomysł. - pocałował mnie, a potem wstał i pomógł mi zrobić to samo. Jeździliśmy jeszcze przez jakiś czas, na szczęście już bez upadkowo, a potem ruszyliśmy dalej. Złapaliśmy taksówkę, którą dotarliśmy na Trafalgar Square. Widok był oszałamiający. Cały plac oświetlony mnóstwem kolorowych świateł. Tuż obok fontanny wielka, śliczna choinka. Pięknego widoku dopełniały wolno spadające z nieba niewielkie płatki śniegu. Z każdą sekundą coraz bardziej zakochiwałam się w tym miejscu, w tym mieście.
-Wszędzie w Londynie jest tak cudownie? - zapytałam, opierając głowę o ramię chłopaka.
-Wszystko zależy od towarzystwa. - uśmiechnął się cwanie.
-Całkiem możliwe. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. Pozwoliłam mu się po raz kolejny pocałować, a potem złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Złapaliśmy nocny autobus i podjechaliśmy pod Pałac Westminsterski, a potem spacerem przez Westminster Bridge pod London Eye. Szybko zdecydowaliśmy się na przejażdżkę. Tym razem weszłam do kapsuły z mniejszymi obawami niż poprzednio. Rozpięłam płaszcz, wiedząc, że za chwilę będzie mi gorąco i podeszłam do barierki, przyglądając się widokom za szybą.
-Londyn jest niesamowity. - powiedziałam opierając się o barierkę.
-Wiem. - stanął tuż za mną i położył swoje dłonie na moich. Spletliśmy nasze palce. - Mieszkam tu od tak dawna, a nadal nie przywykłem do tych widoków.
-Ile bym dała, żeby móc tu zamieszkać. - westchnęłam, odchylając głowę do tyłu, by oprzeć ją o ramię chłopaka.
-Chcieć to móc.
-Chcę. Bardzo chcę.
-Jakie jest ale? - zapytał sceptycznie.
-Jack, moje całe życie jest w Polsce. Moja rodzina, wszyscy przyjaciele.
-Tu też masz przyjaciół, rodzinę. Mnie.
-Jack, zrozum... - westchnęłam, ale Jack nie pozwolił mi dokończyć.
-Rozumiem. Przepraszam. - pocałował mnie w policzek. - Po prostu chciałbym mieć cię ciągle przy sobie. - pocałował kolejny raz, tym razem w szyję. Odwróciłam się przodem do niego. Uśmiechał się, ale jego oczy były przygaszone. Objęłam jego twarz dłońmi, kciukami gładząc skórę na policzkach.
-Wrócę do ciebie. Obiecuję.
-Wiem. - uśmiechnął się, a potem pochylił i pocałował mnie. Czule i delikatnie, jakby przez ten pocałunek chciał mi przekazać, jak bardzo mnie kocha. Objął mnie mocno, a ja wtuliłam się w niego. Czułam się tak bezpiecznie, tak dobrze. Świat mógłby się zatrzymać, a ja bym nie zauważyła.
-Słońce. - odsunął mnie delikatnie od siebie, na co zareagowałam pomrukiem niezadowolenia. - Zaraz wysiadamy.
Faktycznie. Nasza przejażdżka dobiegała końca. Niechętnie odsunęłam się od chłopaka i zapięłam płaszcz. Trzymając się za ręce opuściliśmy kapsułę i ruszyliśmy przed siebie.
-Masz w zanadrzu jeszcze jakieś atrakcje? - zapytałam, przerywając ciszę.
-Mnóstwo. Ale to już na kiedy indziej.
Dopiero teraz zauważyłam że zbliżamy się w stronę postoju taksówek.
-Buuu, czemu. Ja chce jeszcze! - pociągnęłam go za rękaw niczym mała dziewczynka, domagająca się zabawki.
-Bo jest już czwarta rano. A ty niemal usypiasz na stojąco. - zaśmiał się. No dobra. Może byłam trochę zmęczona... Uległam i grzecznie wsiadłam do taksówki. Zasnęłam na ramieniu Jacka, kiedy tylko kierowca ruszył. Obudziłam się dopiero pod domem. W zasadzie, to zostałam obudzona przez Jacka. Myślałam, że wracamy do mnie, więc byłam zaskoczona, kiedy zauważyłam, że znajdujemy się pod domem Anglika. W tym momencie było mi jednak wszystko jedno, bo jedyne o czym marzyłam, to kilka godzin snu. Najciszej jak się dało weszliśmy do domu i po ciemku, starając się nie obijać o przedmioty na naszej drodze dotarliśmy do jego pokoju.
-O, widzę, że moja ulubiona koszulka już na mnie czeka. - podeszłam do fotela i wzięłam do ręki materiał.
-To akurat moja ulubiona koszula. - poprawił mnie, chowając t-shirt za siebie.
-Twierdziłeś, że dobrze w niej wyglądam. - zbliżyłam się do niego, a on pochylił się tak, że nasze usta dzieliły zaledwie milimetry.
-Jeszcze lepiej wyglądasz bez niczego. - uśmiechnął się zawadiacko.
-Głupek. - odepchnęłam go, kiedy chciał mnie pocałować. Odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale Jack miał inny plan. Złapał mnie w pasie, przyciągnął do siebie i mocno pocałował w szyję.
-Musisz coś wiedzieć, Słońce. - pocałował mnie z drugiej strony a potem odwrócił o 180 stopni, bym stała twarzą do niego. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, zaciekawiona unosząc prawą brew do góry. - Jack Wilshere zawsze dostaje to, czego chce. - dokończył z cwaniackim uśmiechem. Zaśmiałam się teatralnie, a potem zakryłam dłońmi usta. - Rozumiem, chcesz walczyć. - Oj, nie podobał mi się ten ton. Potrząsnęłam energicznie głowa, ale nadal nie odsłoniłam ust. - Wiesz, że przegrasz. - Ponownie potrząsnęłam głową, chociaż dobrze wiedziałam, jak to się wszystko zakończy. - Masz ostatnią szansę na poddanie się. - ostrzegł, a kiedy znowu potrząsnęłam głową, zaczął iść do przodu, tym samym zmuszając mnie do cofania się. W końcu nie miałam już gdzie się cofać, bo za sobą miałam tylko łóżko i opadliśmy na mebel.
-Uważaj. - starałam się stłumić śmiech. - Zaraz rozwalimy to łóżko.
-To kupię nowe. - wyszczerzył się.
-Powtórzę się, ale muszę to powiedzieć: głupek.
-Czy przez to kochasz mnie mniej? - zapytał. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-Całkiem możliwe, że przez to kocham cię jeszcze bardziej. - wzięłam jego twarz w dłonie, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam.
-Widzisz? Jack Wilshere zawsze dostaje to, czego chce.

wtorek, 8 stycznia 2013

#31. "Jak chcesz, to potrafisz być uroczy."

Szczęśliwego 2013!!! :)

***

Wyszłam przed stadion i stanęłam gdzieś z boku. Napisałam SMSa do Lei gdzie na nich czekam i już po pięciu minutach dziewczyny były obok mnie.
-Rozmawiałaś z nią? - zapytała od razu Lea.
-Umówiłam się z nią w tej kawiarni obok. - odpowiedziałam.
-Poczekamy na ciebie.
-Nie trzeba, Jen. Właśnie po to was tu zawołałam. Jedźcie do domu.
-Ale jest już późno.
-Nie mam pięciu lat. Poradzę sobie. Wrócę taksówką.
-Jesteś pewna? - Jenny wyglądała na naprawdę przejętą.
-Tak. Widzimy się u nas? - zapytałam Lei.
-Jasne. - przytuliła mnie. - Trzymaj się.
-Pogratulujcie ode mnie chłopakom. - krzyknęłam odchodząc w stronę umówionego miejsca spotkania. Szybko znalazłam się przed drzwiami kawiarni. Wzięłam kilka głębokich oddechów, wyprostowałam się i weszłam do środka. Od razu zauważyłam stolik, przy którym siedziała Polka. Szybkim i pewnym krokiem podeszłam do niej.
-Co to do cholery jest? - zapytałam, z hukiem kładąc na stoliku kopertę, do której niechlujnie wepchnięte były zdjęcia USG. - Jaja sobie robisz? Takiego sposobu chwyciłaś się, żeby mnie skłonić do spotkania?
-Gaba, ciszej...
-Ciszej?! To pierwsze, co masz mi do...
-Możesz usiąść?! - powiedziała lekko podniesionym głosem. Zdjęłam z siebie płaszcz i przewiesiłam go przez oparcie krzesła, na którym następnie usiadłam
-Proszę. Usiadłam. Czy możesz mi teraz wytłumaczyć...
-Jeśli dasz mi dojść do słowa, to wytłumaczę. - przerwała mi. Cała Wiktoria. Zwykle raczej cicha i układna, ale przyparta do muru wysuwała pazury i walczyła. Nie jedną i nie dwie kłótnie Robert sromotnie z nią przegrał... Odgoniłam z myśli wspomnienia o bracie. Kiwnęłam głową i usadowiłam się wygodnie, zakładając nogę na nogę i krzyżując ramiona. Szatynka wzięła głęboki wdech. - Nie wiem, od czego zacząć... - westchnęła.
-Może od wyjaśnienia mi, co było tak cholernie ważnym powodem, by zostawić Roberta. I co to jest. - wskazałam na kopertę nadal leżącą na stoliku. Starałam się udawać obojętną, że wcale mnie to nie obchodzi. Nie byłam pewna, czy mi wychodziło.
-Zostawiłam Roberta przez to. - powiedziała, biorąc do ręki kopertę i wyjmując z niej wynik badania. Przez chwilę przypatrywała się zdjęciom z czułością w oczach. - Przez nią. - podniosła wzrok na mnie, podsuwając je mnie.
-Przez nią?
-Są prawdziwe. Byłam w ciąży. - powiedziała w końcu i spuściła wzrok. Mimo, że domyślałam się tego, po zobaczeniu zdjęć, to jednak nie docierało to do mnie w pełni. Myślałam, że może spreparowała jakoś te zdjęcia, by wyglądały na jej, ale kiedy to powiedziała...
-Ty suko. - warknęłam, zaciskając dłonie w pięści. - Zdradziłaś go! - to pierwsze, co przyszło mi na myśl. No bo niby z jakiego innego powodu miałaby zostawić Roberta?
-Oszalałaś? - spojrzała na mnie zaskoczona. - Nie! Oczywiście, że nie! Kochałam go! Nigdy bym mu czegoś takiego nie zrobiła!
-Więc czemu wyjechałaś?! - wyprostowałam się. Kolejna straszna myśl wpadła mi do głowy. - Gdzie jest dziecko? - przysunęłam się najbliżej stolika jak tylko mogłam i wbiłam w nią wzrok. - Usunęłaś?
-Nie. Urodziłam, ale...
-Oddałaś do adopcji?!
-Możesz w końcu przestać mi przerywać?! - krzyknęła, zwracając na nas uwagę ludzi w kawiarni.
-Nie przerywam. - powiedziałam i odsunęłam się nieco do tyłu.
-To - wskazała na zdjęcia leżące na stoliku - zrobione było w drugim miesiącu ciąży. Dowiedziałam się o tym, że będziemy mieli dziecko w trzecim tygodniu. Nie mówiłam nic Robertowi, bo bałam się. Bałam się, jak zareaguje, co z nami będzie. Nikomu nie mówiłam. Dopiero kiedy zaczęłam źle się czuć, mama zabrała mnie na badania. Okazało się, że ciąża jest zagrożona. Lekarz na tym badaniu powiedział, że jeśli chcę utrzymać ciążę, muszę się oszczędzać. Unikać stresu, wszystkiego, co może spowodować skoki ciśnienia, przejść na odpowiednią dietę, zmienić klimat... Razem z mamą ustaliliśmy, że najlepiej będzie, jeśli wyjedziemy do jej siostry pod Sopot. - głos drżał jej coraz bardziej. - Jednak wcześniej musiałam pójść do Roberta i powiedzieć mu, że z nami koniec.
Z każdym jej słowem ucisk na mojej klatce piersiowej był coraz intensywniejszy, a ja czułam, jakby brakowało mi oddechu. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. W moim umyśle tłoczyło się od pytań.
-Dlaczego nie powiedziałaś mu wtedy o ciąży? - wypowiedziałam jedno z nich.
-Bo on też musiał się oszczędzać, Gabi. Gdybym mu powiedziała, nie pozwoliłby mi wyjechać. Albo nie zgodziłby się  na operację i wyjechał ze mną. Sama wiesz, jaki jest. - powiedziała. - Był. - poprawiła się cicho. - Musiałam to zrobić, Gaba. Dla dobra naszej córki. Chciałam potem wrócić z nadzieją, że mnie nie znienawidził i wszystko mu wyjaśnić. Błagać o to, by przyjął mnie z powrotem. Mnie i swoją córkę.
-Ale nie wróciłaś. - wypomniałam. Pokręciła głową.
-Mimo, że ciężko przeżyłam rozstanie z Robertem, ciąża szła dobrze. Do czasu...
-Poroniłaś? - zapytałam drżącym głosem. Widziałam, że stało się coś złego. Była zbyt roztrzęsiona.
-Urodziłam. Pięć tygodni za wcześnie. - po jej policzkach spłynęło kilka łez, które jednak szybko otarła. - Była taka malutka, bezbronna. Walczyła przez 22 dni, ale jej organizm nie był wystarczająco silny. - rozpłakała się na dobre.
-Wiktoria, tak mi przykro. - przesiadłam się na krzesło obok niej i przytuliłam. Byłam ciocią. Przez dwadzieścia dwa dni gdzieś w jakimś szpitalu leżała córka Roberta, moja bratanica. A Wiktoria przechodziła piekło, próbując robić wszystko, by utrzymać ją przy życiu. Roberta w pewnym sensie również. Nawet sobie nie wyobrażałam, jak musiała czuć się teraz. Kiedy okazało się, że nie udało jej się ochronić ludzi, o których walczyła.
-Czuję się teraz jak ostatnia suka. - powiedziałam sama do siebie.
-Skąd mogłaś wiedzieć? - odsunęła się ode mnie, ocierając łzy. - Pewnie na twoim miejscu zachowałabym się tak samo.
-Możliwe. - wzruszyłam ramionami. - Gdzie jest jej grób? - zapytałam. - Chciałabym tam pojechać, jeśli nie masz nic przeciwko.
-Oczywiście. Sprowadziliśmy ciało do miasta. Jak wrócisz, skontaktuj się z mamą, ona cię zaprowadzi. Uprzedzę ją.
-Dzięki. - uśmiechnęłam się lekko. - A co robisz w Londynie?
-Wyjechałam zaraz po pogrzebie. Nie mogłam zostać w Polsce. W mieście, w którym mogłam wpaść na ciebie, Roberta, czy innych znajomych. - wyjaśniła. - Mama zapewniała mnie, że z nim w porządku. - dodała, widząc, że chcę o coś zapytać. - Rozmawiałam z nią wczoraj po naszym spotkaniu. Dopiero wtedy wszystko mi wyjaśniła. Że nie chciała mnie denerwować, ze względu na mój stan. A po urodzeniu i po śmierci Alicji... Nie wiedziała jak mi to powiedzieć. Nie chciała mnie przytłaczać...
-Alicja? - przerwałam jej zaskoczona. Kiwnęła głową. Robert zawsze mówił, że chciałby nazwać córkę Alicja.
-Wiktoria, przepraszam cię za wszystko. Za to, co mówiłam wczoraj i...
-W porządku. Naprawdę. - teraz to ona przerwała mi. - Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się milszego powitania.
-Wojtek wiedział? - zapytałam. Uśmiechnęła się smutno.
-Nie o wszystkim. Wiedział, że mam, hmm... trudną przeszłość. Powiedziałam mu kilka najważniejszych faktów. Nie chciał naciskać, mówił, że cokolwiek to jest, jest w stanie to zaakceptować. Spotykaliśmy się przez ostatni miesiąc. Domyślałam się, że ta Gabe, o której opowiadał, to ty, ale do końca pewna nie byłam. Wczoraj miał mnie przedstawić siostrze Kierana, tobie i Jackowi. Ale wyszło jak wyszło. - westchnęła. - Rozstaliśmy się.
-Zawsze muszę wszystko spieprzyć... - byłam wkurzona sama na siebie. - Porozmawiam z nim. - zapewniłam Wiktorię.
-Gabi, nie. Sama to załatwię.
-Ja spieprzyłam, więc postaram się naprawić. - powiedziałam stanowczo.
-Niech ci będzie. I tak już postanowiłaś. - zaśmiała się. Przesiadłam się na swoje miejsce i zaczęłam się jej przyglądać. Zmieniła się. Jakby postarzała się o jakieś pięć lat przez ten rok. Nie miała już tak radosnej twarzy jak kiedyś. Owszem, uśmiechała się, ale już nie tak, jak kiedyś. Na policzkach ciągle jeszcze miała mokre ślady po łzach. Jej uwagę przykuło coś za oknem, czemu uważnie się przyglądała, ale doskonale wyczuła, kiedy chciałam coś powiedzieć i pierwsza zabrała głos.
-Chyba ktoś na ciebie czeka. - powiedziała nie odrywając wzorku od widoku za szybą. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam na oświetlonym parkingu znajome auto. Byłam pewna, że należało do Wilshere'a.
-Mówiłam mu, żeby nie czekał. - westchnęłam. Dziewczyna zaśmiała się serdecznie, dając mi namiastkę starej dobrej Wiktorii.
-W końcu i tobie się dostało, co?
-Słucham?
-Od Amora. - zaśmiała się. Poczułam, że się czerwienię. - Jesteście razem świetni. Cieszę się, że w końcu się ustatkowałaś. - uścisnęła moją dłoń, która leżała na stoliku. - Leć. Niech nie czeka.
-Może cię gdzieś podrzucić?
-Nie, dzięki. Współlokatorka jest w okolicy autem. No i dopiję jeszcze herbatę. - wskazała na swoją filiżankę. - Cieszę się, że pogadałyśmy.
-Ja też. Trzymaj się, Wiki.
-Ty też.
Uścisnęłyśmy się szybko, po czym złapałam płaszcz oraz torebkę, narzuciłam na siebie okrycie i wyszłam na dwór. Dopiero teraz mogłam odetchnąć i przetrawić wszystko, co usłyszałam w przeciągu ostatniej godziny od szatynki. Jack od razu wysiadł z auta i ruszył w moją stronę. Kiedy tylko znalazł się przy mnie, wtuliłam się w niego mocno.
-Co się stało? - zapytał, obejmując mnie i gładząc po włosach.
-Porozmawiajmy o tym w domu, dobrze? - poprosiłam. - I tak będę musiała wyjaśnić wszystko dziewczynom.
-Okej. - pocałował mnie w czoło. - Chodźmy. - objął mnie ramieniem i poszliśmy do samochodu.

Pół godziny później usiedliśmy całą szóstką w salonie, a ja opowiadałam przyjaciołom moją rozmowę z Wiktorią. Ciężko było mi opanować emocje. Drżenie głosu czy rąk, łzy cisnące mi się do oczu... A musiałam jeszcze powiedzieć o tym wszystkim rodzicom. Przecież muszą wiedzieć.
-Wow... - Lea pierwsza przerwała ciszę, kiedy skończyłam mówić.
-Czyli jednak wcale nie była suką, która zostawiła chorego chłopaka. - odezwała się Jen. - Źle się teraz czuję z tym, co o niej mówiłam i myślałam.
-Ty? Pomyśl sobie, co Gabe musi czuć. Po tym wszystkim, co jej powiedziała i...
-Aaron! - pozostała czwórka chórem go uciszyła, a on dopiero po chwili zorientował się, jak to brzmiało. - Kurwa, co za idiota. - uderzył się dłonią w czoło. Ten chłopak rozbraja mnie na łopatki. Nie mogłam się nie zaśmiać.
-Dzięki, Aaron. - uśmiechnęłam się do Walijczyka. - A teraz wybaczcie, ale idę do siebie. Muszę to wszystko ogarnąć. - chwyciłam Jacka za rękę i razem poszliśmy na górę. Od razu położyliśmy się na łóżku, jak zwykle przytulając się do siebie. Leżeliśmy tak, przez dłuższy czas nic nie mówiąc.
-Obiecaj, że ty nigdy nie zrobisz mi czegoś takiego. - przerwał ciszę.
-Czego? - podniosłam nieco głowę, by widzieć jego twarz. Był poważny i zmartwiony. Podniosłam się na łokciu. - Jack?
-Tego, co Wiktoria zrobiła twojemu bratu.
Zdziwiłam się jego słowami.
-Masz na myśli zostawienie, nie powiedzenie o ciąży...
-Cokolwiek. - przerwał mi. - Jeżeli coś się będzie działo, nieważne co, po prostu powiedz mi. Choćbym był na łożu śmierci...
-Przestań!
-Okej, teraz się zgrywam. Po prostu obiecaj...
-Obiecuję. - weszłam mu w słowo. - A ty obiecaj, że kiedy już wyjadę, nie rozkochasz w sobie żadnej innej Polki, Angielki, czy jakiejkolwiek innej dziewczyny.
-Na to akurat nie mam wpływu. - wyszczerzył się.
-Heeej! - udając oburzoną uderzyłam go w ramię i odsunęłam się, wstając z miejsca. Zaczęłam układać rzeczy na biurku.
-Ale za to mogę obiecać, że z całą pewnością żadna inna nie zawróci mi w głowie tak, jak ty. - powiedział zbliżając się do mnie, by w końcu objąć mnie mocno do tyłu i ułożyć brodę na moim ramieniu.
-A skąd taka pewność? - zapytałam, nadal udając obrażoną.
-Ponieważ... - przerwał i zaczął składać pocałunki na moim ramieniu, przechodząc w stronę szyi, a potem po szyi w górę aż do ucha, łaskocząc mnie przy tym zarostem. Z całych sił starałam się pozostać niewzruszoną, co nie było ani trochę łatwe. Dopiero, kiedy pocałował mnie w płatek ucha, szeptem dokończył zdanie - ...żadna nie będzie tobą.
Obróciłam się w jego ramionach, stając twarzą do niego.
-Jak chcesz, to potrafisz być uroczy, wiesz?
-Muszę się starać, dla mojej pełnej dramatów Polki w Londynie! - zaśmiał się, powtarzając moje słowa z naszej rozmowy na jakiejś londyńskiej ławce, po mojej wielkiej kłótni z Kieranem na imprezie u Theo.
-No i zepsułeś moment. - westchnęłam, wywinęłam się z jego uścisku i poszłam włączyć telewizor.
-Ale i tak mnie kochasz. - powiedział przez śmiech. Cóż, temu nie mogłam zaprzeczyć.

Rano spotkaliśmy się wszyscy przy śniadaniu. O dziwo zarówno ojciec jak i Beth mieli dziś wolne. Tak samo jak chłopaki, którzy po wczorajszym meczu dostali dwa dni wolnego. Dzisiejszy poranek był z pewnością moim ulubionym z całego pobytu tutaj. Wszyscy śmialiśmy się z najdrobniejszych żartów, zajadając śniadanie przyrządzone przez ciocię i Elizabeth. Starsza z kobiet patrzyła na mnie i na Jacka takim radosnym spojrzeniem. Byłam jej bardzo wdzięczna ze tę rozmowę od serca. Prawdopodobnie gdyby nie ona, nadal uparcie twierdziłabym, że dawanie sobie szansy z Jackiem jest bez sensu, bo prędzej czy później któreś z nas skończy ze złamanym sercem. Oczywiście, nadal się tego bałam. Ale kto nie ryzykuje nie zyskuje, prawda? A póki co, zyskałam bardzo wiele.

Koło południa chłopaki i Lea zaczęli zbierać się do wyjścia. Ja i Jack byliśmy w moim pokoju, upewniając się, że chłopak niczego nie zostawił.
-Widzimy się wieczorem? - upewniłam się. Dziś chłopaki z klubu urządzali jakąś imprezę. Rzekomo była to potrójna impreza urodzinowa, ale nawet nie dowiedziałam się czyja. Dziewczyny też nie były do końca pewne. Ale chłopaki zapewnili nas, że o nic nie musimy sie martwić. Musimy tylko wyglądać ładnie i im towarzyszyć. Da się zrobić.
-Jasne. - uśmiechnął się, pokazując swoje cudowne dołeczki. Chyba nigdy nie będę miała ich dosyć. - A potem zabieram cię na randkę. - dodał.
-Jaką randkę? Nie przypomina mi się, żebyśmy się na takową umawiali.
-Umawiamy teraz. - wyszczerzył się. - I uprzedzając twoje pytanie, nikt się nie pogniewa jeśli wyjdziemy wcześniej z imprezy.
-Wcale nie chciałam o to zapytać! - kłamałam. - A powiesz mi chociaż gdzie idziemy?
-Erm... Nie.
-Jaaaack! - jęknęłam.
-Och, nie marudź! - przyciągnął mnie do siebie, objął ramieniem i razem wyszliśmy z pokoju, ponieważ Aaron już domagał się obecności Wilshere'a na dole.
-No ale wiesz, strój i te sprawy. 
-Po prostu ubierz się tak, jak zwykle do klubu.
-Nie ma szans, żebym to z ciebie wyciągnęła? - zrobiłam maślane oczka. Pokręcił głową z zaciętą miną, więc się poddałam. Pożegnałam się z Aaronem i Leą, a kiedy opuścili dom, zaszyłyśmy się z Jenny w moim pokoju, szukając jakiegoś stroju na wieczór dla nas obu. Byłam bardzo ciekawa, co wymyślił Jack, ale wcześniej musiałam jeszcze dorwać Wojtka i porozmawiać z nim na osobności...


***

Nie będę ukrywała, odcinek trochę wymęczony. I to niestety widać :/. Znowu mam jakąś blokadę. Następnym razem, jak będę miała dobry czas na pisanie, nie będę spała, jadła ani chodziła na uczelnię, tylko napiszę sobie parę odcinków w przód :PP. Przepraszam za jakość odcinka i za za dużo słodkości. Wiem, że cukier słodzi, ale w sumie każda para na samym początku to tylko cukier i słodkości, nie? 
Ech... Dobra. Nie ględzę już :). Wystarczy że zamęczyłam Was tym odcinkiem. Nie bójcie się napisać szczerych komentarzy. Może mała zjebka mnie zmotywuje do pracy. Jakiejkolwiek...
Pozdrawiam, ściskam i całuję :) 
xoxo

(Gossip Girl's over ;(()