środa, 12 grudnia 2012

#30. "Oh, daj spokój Wilshere, przecież ci jej nie odbiję."


Nowy odcinek krócej niż miesiąc po poprzednim! Możecie w to uwierzyć?! Ja nie :). Bardzo się cieszę, że mimo takiej długiej nieobecności, wy nadal ze mną jesteście. Te wspaniałe komentarze pod poprzednim odcinkiem naprawdę poprawiły mi humor, samoocenę i dodały trochę wiary w siebie, dlatego serdecznie za nie dziękuję! 
A ten odcinek z dedykacją dla Was czytających, a szczególnie komentujących. Za to, że nadal jesteście, nadal czytacie i wspieracie miłymi słowami. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! :*

*****

Było w okolicach północy, a my leżeliśmy w ciemności, przytuleni do siebie. Moja głowa leżała na jego torsie. Mogłam słyszeć miarowe, spokojne bicie jego serca. Jeździłam dłonią wzdłuż jego klatki piersiowej, opuszkami palców łaskocząc jego rozgrzaną skórę.
-Przepraszam, że ci nie powiedziałam. - przerwałam w końcu ciszę.
-Nie wracajmy już do tego. - pocałował mnie w czoło. - Chyba, że masz jeszcze jakieś tajemnice.
-Zdarzyło się, że kilka razy uciekłam z lekcji i mama o tym nie wie. - odpowiedziałam, śmiejąc się. On też się zaśmiał.
-Wiesz, o co mi chodzi.
-Wiem. - powiedziałam. - Nie chcę cię okłamywać. Naprawdę, prze...
-Wydaje mi się, że ustaliliśmy, że nie będziemy do tego wracać. - przerwał mi.
-Okej. - uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego mocniej. - No to chyba mamy za sobą pierwszą, poważną kłótnię.
-Z szybkim happy endem.
-To prawda co mówią o seksie na zgodę. - zaśmiałam się. - Jest cudowny.
-Podobno seks na zerwanie jest jeszcze lepiej. - dodał.
-Może na razie go nie próbujmy, hm?
-Ani mi się śni. Możemy za to często się godzić. - zaśmiał się cwanie i pocałował mnie.

Obudziły mnie promienie słońca rażące moje oczy. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dwunastą. No to sobie pospaliśmy. Wstałam cicho i ubrałam się, przy okazji zbierając porozrzucane wczoraj ciuchy. Dobrze, że wczoraj zablokowałam drzwi do łazienki butem, więc wybrałam świeże ubrania, wzięłam szybki prysznic i doprowadziłam się do porządku, a potem wróciłam do pokoju. Właśnie miałam zamiar obudzić Jacka, kiedy na korytarzu usłyszałam głos ojca. Cholera! Zamarłam w panice. Był już pod moimi drzwiami, ale Jenny go zawołała. Porozmawiali przez chwilę, a potem usłyszałam pukanie do drzwi.
-Gabe, otwórz, to ja!
Kamień spadł mi z serca kiedy usłyszałam głos siostry. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Jen od razu wepchała się do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
-Masz szczęście, że odciągnęłam Daniela od twojego pokoju. - powiedziała. - Kazał mi cię obudzić. Czeka na ciebie na dole, ma do obwieszczenia jakiegoś newsa.
-Jasne, dzięki. Zejdziemy niedługo.
-Wasze ubrania, które rano zebrałam z korytarza zanim Daniel albo mama je zauważyli, są w łazience, w szafce Kierana. - uśmiechnęła się znacząco, mrugnęła do mnie i wyszła.
Tyn newsem okazała się piątkowa kolacja pożegnalna w jednej z angielskich restauracji. Ojciec kompletnie nie miał pojęcia, że Jack w ogóle jest u nas. Wyszedł z domu zaraz po poinformowaniu mnie o szczegółach piątkowego wieczoru, zostawiając mnie, Jen i Jacka. Jackowi z kolei wcale nie spieszyło się do opuszczenia mojego domu. Siedzieliśmy w moim pokoju, nie robiąc nic konkretnego.
-Chwila moment! - wyprostowałam się gwałtownie, wyrywając z objęcia Anglika. - Czy ty nie masz dziś meczu?
Jack spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.
-Wyglądasz uroczo z paniką w oczach. - powiedział i pocałował mnie. - Owszem, Arsenal gra dziś mecz, ale ja się wykartkowałem i nie mogę w nim grać. Więc poprosiłem trenera o dzień wolnego.
-Jak wspaniałomyślnie. - uśmiechnęłam się i zbliżyłam do niego. Przerwał nam niestety dzwonek mojego telefonu. Poirytowana wywróciłam oczami i sięgnęłam po urządzenie. Tomek wyświetliło się na ekranie. Odrzuciłam i odłożyłam telefon.
-Kto to? - zapytał Jack. - I nie zbywaj mnie! - ostrzegł.
-Tomek. - odpowiedziałam, obserwując jego reakcję. Nie udało mu się ukryć złości. - Co ci wczoraj powiedział? - zapytałam. Czułam, że nie chodzi tylko o to, że kiedyś spędziłam z nim noc. - Jack, proszę. - odwróciłam jego twarz ku sobie. - Co jeszcze ci powiedział, że rzuciłeś się na niego z pięściami?
Odsunął się ode mnie. Miałam coraz gorsze przeczucia. Oparł łokcie na kolanach i splótł dłonie, mocno je zaciskając. Zajęło mu chwilę, zanim w końcu wyrzucił to z siebie.
-Powiedział, że cie kocha.
-Co?! - nie wierzyłam własnym uszom.
-I że cię zdobędzie. Że wróci do Polski i będzie obok ciebie, kiedy ja będę tutaj, przywiązany zobowiązaniami wobec klubu. - powiedział i powoli przeniósł wzrok na mnie. - I cholernie mnie to ruszyło, bo to prawda, Gabe. Ja...
-Zamknij się. - przerwałam mu. - Owszem, kiedyś było coś między nami. Kiedyś. I szczerze mówiąc, żałuję tego. Zwłaszcza, że okazał się być takim cholernym dupkiem. Przychodzi tu, prowokuje cię, bije, a potem tak bez wytłumaczenia wychodzi. Jak tchórz. Nawet nie chciał mi powiedzieć, o co wam poszło! Wierz mi, nawet jeśli miał u mnie jakiekolwiek, minimalne szanse po tym, jak dotarło do mnie, co do ciebie czuję, to wczoraj całkowicie je wszystkie zaprzepaścił. Nie obchodzi mnie nikt, poza tobą! - objęłam jego dłonie swoimi. - Czy może to w końcu do ciebie dotrzeć? Ostatnie dwadzieścia cztery godziny nie dały ci do myślenia?
-Przepraszam. Zazwyczaj nie jestem taki... niepewny i słaby. Ale po prostu boję się, że cię stracę.
Wiedziałam, że to moja wina, że tak się czuje. Moja i mojej niezbyt udanej przeszłości ze związkami. Musiałam to naprawić. Miałam na to sześć dni i musiałam go upewnić, że nie zamierzam pozwolić na to, by ten związek skończył się tak, jak poprzednie. Wepchałam się na jego kolana i objęłam jego szyję, opierając swoje czoło o jego.
-Nie stracisz. - zapewniłam, pocałowałam go, a potem mocno się do niego przytuliłam.

O dziewiętnastej, razem z Jennifer, wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę domu Jacka, by mógł się odświeżyć i przebrać. Zostałam bardzo miło przyjęta przez jego mamę, która przywitała mnie niemal jak członka rodziny. Jack żartem stwierdził, że nie zostawi mnie i Jen na jej pożarcie, i zabrał nas do swojego pokoju. Dwadzieścia minut później mogliśmy wyruszyć w drogę na stadion.
-Jack, dołączymy do was za kilka minut. - Jen nagle złapała mnie za łokieć, zatrzymując nas.
-Coś się stało? - zapytałam, przyglądając się jej uważnie.
-Muszę do łazienki, a nie chcę potem sama błądzić po korytarzach. We dwie będzie raźniej, nie?
-Będę czekał z chłopakami w szatni. - Jack pochylił się, musnął moje usta i poszedł dalej, a my cofnęłyśmy się w stronę toalet.
-Okej, gadaj o co chodzi. - zwróciłam się do Jen, kiedy byłam pewna, że Jack już nas nie usłyszy. Przystanęłyśmy przy ścianie.
-Wiem, że to nie moja sprawa, ale...
-Ale?
-O co chodziło z tą dziewczyną Wojtka? - wydusiła w końcu.
-Masz rację, to nie twoja sprawa. - powiedziałam.
-Rozumiem.
-Ale jesteśmy przyjaciółkami, więc...
-Twoje problemy są moimi problemami. - dokończyła za mnie z szerokim uśmiechem. Przyznałam jej rację, a potem powoli kierując się w stronę szatni, opowiedziałam jej o tym, kim jest Wiktoria. Jennifer aż zamówiła.
-Nie wierzę... Taki zbieg okoliczności! Po prostu...
Nie dokończyła, bo drzwi do szatni się otworzyły i na korytarz wyszedł trener.
-Dobry wieczór! - przywitałyśmy go razem.
-Dobry wieczór. - kiwnął nam głową. - Nie rozkojarzcie chłopaków za bardzo.
-Ani nam się śni. - zaprzeczyła Jen z poważną miną,
-Jesteśmy tu, żeby ich zmotywować. - dodałam. Trener zaśmiał się i odszedł, a my weszłyśmy do szatni.
-Siostry Gibbs! - zawołał Cesc na nasz widok. Jako pierwszy podszedł do nas, przytulił i ucałował na powitanie. Gdzieś z głębi szatni dobiegło nas zduszone kaszlnięcie. - Oh, daj spokój Wilshere, przecież ci jej nie odbiję. - zaśmiał się Hiszpan, wywołując śmiech wszystkich zgromadzonych. Przywitałyśmy się ze wszystkimi chłopakami i zdołałyśmy porozmawiać z nimi przez jakieś pięć minut, zanim trener nie wrócił i nas wyprosił. Zbliżała się godzina rozpoczęcia meczu. Chciałam zamienić na osobności kilka słów z Wojtkiem, ale postaram się o to po meczu. Jen pożegnała się z Aaronem, życzyliśmy drużynie powodzenia i udaliśmy się na trybuny. Tam, w rzędzie tuż za ławką rezerwowych, czekała już na nas Lea.
-Och, czemu nie pomyślałam, żeby kupić gorącą czekoladę.-jęknęła Jen, widząc kubek z parującą cieczą w dłoniach brunetki.
-Taa, myślenie nie boli. - przyznałam jej rację i wtuliłam się w ramię Jacka, mając nadzieję, że choć trochę mnie to rozgrzeje.
-Macie szczęście, że macie mnie. - westchnął Jack, cmoknął mnie w skroń i wstał.
-Gdzie idziesz? - zapytałam.
-Po gorącą czekoladę. - odpowiedział.
-Jesteś najlepszy! - zawołałam za nim.
-Jesteście uroczy razem. - westchnęła Lea.
-Wiem. - odpowiedziałam i nie mogłam powstrzymać wielkiego uśmiechu.
-W nocy też było tak uroczo? - zapytała Jen, a ja poczułam, że się rumienię.
-Jenny... - jęknęłam, chowając twarz w dłonie.
-O co chodzi? Co się stało? - Lea nie wiedziała o co chodzi.
-Kochana, a po co zostawiliśmy im pusty dom?
Lea otworzyła szeroko buzię, a potem wydała z siebie cichy pisk.
-Zamknij się. - zaśmiałam się i uderzyłam ją po udzie.
-Jak było? - zapytała podekscytowana.
-Nie interesuj się. Za młoda jesteś. - wytknęłam jej język.
-Wiesz, właściwie, to ty jesteś najmłodsza. - wypomniała Jen. - Więc?
-To, co mówią o seksie na zgodę, to czysta prawda. - uśmiechnęłam się pod nosem, a dziewczyny zachichotały jak głupie.
-Ale zaraz, zaraz... Na zgodę?
-Opowie nam później. - ubiegła mnie w odpowiedzi Lea, spoglądając gdzieś przed siebie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Jack wraca z trzema kubkami. Podał jeden mi, drugi Jennifer, a sam zatopił usta w zawartości trzeciego. Chwilę później ławka rezerwowych zaczęła się zapełniać, aż w końcu na murawę wyszła podstawowa jedenastka i zaczął się mecz. Dawałyśmy z siebie wszystko, zdzierając gardła do czerwoności, a Jack obserwował nas i śmiał się.
-No dajcie spokój! To był faul na kartkę! - krzyknęłam, kiedy sędzia puścił przeciwnikowi płazem faul na Robinie. - A ty się nie śmiej! - burknęłam do Jacka.
-Nie śmiałbym. - powiedział. Oczywiście przez śmiech. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. - Powiem Aaronowi, że może być dumny z uczennicy. - powiedział i pocałował mnie we włosy.
-Nie podlizuj się teraz.
Na tym wymiana zdań się skończyła, bo końca dobiegła też pierwsza połowa. Zmarznięci weszliśmy do środka budynku, po kolejną porcję gorącej czekolady. Nie chcieliśmy przeszkadzać chłopakom, więc odpuściliśmy sobie wizytę w szatni.
-Nie chcę psuć nastroju, ale czy to nie dziewczyna Wojtka tam stoi? - zapytała w pewnym momencie Jen. Gwałtownie odwróciłam się i od razu napotkałam spojrzenie Wiktorii. Stała z jakąś rudowłosą, która coś do niej mówiła, ale Polka wyraźnie jej nie słuchała. Powiedziała coś do dziewczyny, a potem obie spojrzały na mnie. Ruda kiwnęła głową, a Wiktoria zaczęła podążać w naszym kierunku. Odwróciłam się z powrotem do naszego małego kółka.
-Trzymajcie mnie, bo przysięgam, obiję jej pysk. - wycedziłam przez zęby. Jak natychmiast przyciągnął mnie do siebie i mocno objął, kładąc podbródek na moim ramieniu.
-Ale o co chodzi? Kto to... - Lea nie dokończyła, bo obok nas pojawiła się Polka.
-Cześć. - uśmiechnęła się nieśmiało. - Przepraszam, Gabi, możemy porozmawiać?
-Nie mamy o czym. - odpowiedziałam. - Mecz się zaraz chyba zacznie, prawda? - zwróciłam się do znajomych i ruszyłam w stronę wyjścia na trybuny.
-Gabi, daj mi wytłumaczyć, to naprawdę nie jest tak, jak myślisz! - ruszyła za nami. Odwróciłam się gwałtownie, stając z nią twarzą w twarz. Poczułam uścisk Jacka na jednej dłoni i Jennifer na drugiej.
-Nie jest tak jak myślę? - zapytałam, świdrując ją wzrokiem. - Więc wcale nie wyjechałaś z kraju, zostawiając mojego brata z ciężką chorobą? Poddał się, Wiktoria. Przestał walczyć. I to twoja wina.
-Uwierz mi, miałam swoje powody. Gdybyś tylko chciała...
-Nie obchodzą mnie twoje pieprzone powody, Wika! Już nic związanego z tobą mnie nie obchodzi. - wyrwałam ręce z uścisku i wymijając Polkę, poszłam w stronę korytarzy stadionu. Byłam tak cholernie wściekła, że miałam ochotę coś rozwalić. Jak ona ma czelność przychodzić do mnie i prosić o wysłuchanie jej. Po tym, jak potraktowała Roberta. W końcu zatrzymałam się. Podeszłam do ściany i to w nią uderzyłam. Zabolało, ale pomogło. Oparłam się czołem i chłodną powierzchnię i stałam tak przez dłuższą chwilę. Kiedy już trochę ochłonęłam, usiadłam przy ścianie, wbijając wzrok w powierzchnię przed sobą. Słyszałam, że ktoś nadchodzi, ale nawet nie przekręciłam głowy, by zobaczyć kto to. Biorąc pod uwagę westchnięcie ulgi, mogłam się domyśleć, że to ktoś z moich towarzyszy. A skoro nie słyszałam stukotu obcasów o podłogę, to z pewnością był Jack. Usiadł obok mnie i wziął mnie za rękę.
-Mam nadzieję, że to nie był jakiś przypadkowo napotkany człowiek. - odezwał się. Spojrzałam na niego nie wiedząc, o co mu chodzi. Pogładził mnie kciukiem po dłoni. Zabolało. Spuściłam wzrok i zobaczyłam, że mam poranione knykcie.
-Spokojnie, to tylko ściana. - odpowiedziałam cicho.
-Całe szczęście. - uniósł moją dłoń i pocałował ją. - Już raz widziałem cię w akcji, a teraz byłaś trzy razy bardziej nabuzowana. Już się bałem, że z meczu wyprowadzi cię ochrona. - zaśmiał się.
-Głupek. - trąciłam go barkiem, a chwilę później położyłam głowę na jego ramieniu, a on mnie objął.
-W porządku? - zapytał. Pokręciłam głową przecząc. - Słuchaj, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, czy nawet słyszeć, ale może jednak powinnaś...
-Jeśli ta rozmowa wpłynęła na temat "Wiktoria", to lepiej ją zakończmy. - przerwałam mu i wstałam.
-Gabby, po prostu uważam...
-Nie, Jack! - znowu weszłam mu w zdanie. - Podjęłam decyzję i nie zamierzam jej zmieniać. Nie chcę widzieć tej dziewczyny, ani o niej słyszeć. A już na pewno nie chcę przez nią się z tobą kłócić!
-Okej, rozumiem. Ale chociaż wysłuchaj mojego zdania na ten temat, dobrze? - wziął mnie za rękę, a kiedy kiwnęłam głową, przyciągnął bliżej siebie. - Myślę, że powinnaś się z nią spotkać i jej wysłuchać. Bo co jeśli faktycznie miała jakiś ważny powód? Nie wiesz, co się stało. I nie dowiesz się, dopóki z nią nie porozmawiasz. Gdybym był na twoim miejscu, chciałbym wiedzieć.
-Może masz rację. - powiedziałam cicho. - Ale nie zmienię zdania.
Jack westchnął ciężko.
-Rozumiem i nie naciskam. - pocałował mnie w czoło. - A teraz chodź, opatrzymy ci tę dłoń. - dodał i mimo moich protestów zaciągnął mnie do jakiegoś pokoju, gdzie jeden z klubowych lekarzy zajął się moją poranioną dłonią. W końcu mogliśmy wrócić na mecz. Do końca zostało dziesięć minut.
-Jak wynik? - zapytałam, siadając obok Jenny.
-3-0. Bez zmian. - odpowiedziała. Była jakaś inna. Jakby coś ukrywała.
-Coś się stało? Komuś z chłopaków? - wskazałam na boisko.
-Nie, nic się nie stało. - uśmiechnęła się. - A co z twoją ręką?
-A takie tam. Spotkanie ze ścianą. - wzruszyłam ramionami. Spojrzały na mnie, obie z uniesionymi w zdziwieniu brwiami. - Lepiej w ścianę, niż w Wiktorię, nie?
-Racja. Widziałam jak potratowałaś tego debila wtedy w barze i...
-Nie, Jenny, ja tak nie mogę. - Lea weszła jej w zdanie.
-Lea, daj spokój.
-Nie, Jen, ja tak nie mogę.
-Powiecie w końcu o co chodzi? - wtrąciłam się w ich wymianę zdań. Jen i Lea przez chwilę mierzyły się spojrzeniami, aż w końcu Lea się odezwała.
-Tak. - przeniosła wzrok na mnie. - Kiedy ty odeszłaś, a my kazałyśmy pobiec Jackowi za tobą... Ta dziewczyna mnie zatrzymała, kiedy miałyśmy wracać na trybuny. - zamilkła.
-I? - ciągnęłam ją za język.
-I dała mi kopertę. - brunetka wyjęła z kieszeni płaszcza biały papier i wręczyła mi ją. - Zajrzałam do środka. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
Przez chwilę miałam chęć zajrzeć do środka, ale ta ochota szybki minęła. Złapałam za dwa końce koperty z zamiarem rozdarcia jej, ale Lea mnie powstrzymała.
-Powinnaś zobaczyć, co jest w środku. - jej mina nie wróżyła nic dobrego. Spojrzałam wystraszona na Jacka. Ten kiwnął głową, zachęcając mnie do otworzenia koperty. Powolnymi ruchami, jakbym się bała, że za chwilę wybuchnie, otworzyłam ją i wyciągnęłam ze środka zestaw zdjęć. Zdjęć USG. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy zobaczyłam na nim dane Wiktorii. Data wskazywała, że badanie zrobione było 3 stycznia 2010 roku. Na parę dni przed tym, jak dziewczyna zerwała z moim bratem. Podczas kiedy ja wpatrywałam się w zdjęcia, Jack wyjął z mojej dłoni kopertę.
-Gabby, tu jest coś jeszcze. - wręczył mi małą karteczkę. Wzięłam ją  w dłoń. Był tam napisany pismem Wiktorii jedynie numer telefonu.
Głośny ryk kibiców wyrwał mnie z zawieszenia. Wszyscy cieszyli się z wygranej Kanonierów, poza naszą czwórką. Wszyscy siedzieliśmy, a Anglicy obserwowali mnie uważnie.
-Spotkamy się przed stadionem, dobrze? - powiedziałam, wzięłam swoje rzeczy, oraz kopertę i jej zawartość i zaczęłam przedzierać się w stronę wyjścia. Kiedy znalazłam się sama na jednym z korytarzy, wyjęłam z torby telefon i na klawiaturze wpisałam numer z karteczki. Po chwili zawahania nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po dwóch sygnałach usłyszałam głos Polki po drugiej stronie.
-Mówi Gaba. Musimy porozmawiać. Czekam w kawiarni obok stadionu. - powiedziałam i rozłączyłam się.